poniedziałek, 26 sierpnia 2013

I LOTERIA zwierząt z Rosewood Ranch & WHK Lider

Skończyłam pisać teren! Tak! Na reszcie! Ale nie powiem, że jestem z niego zadowolona. Tak czy siak zapraszam tutaj >>

A teraz do rzeczy... Postanowiłam, że taka loteria organizowana będzie każdego sierpnia. Tak rodzą się tradycje! Długo myślałam nad tym jak to powinno wyglądać, mam nadzieję, że forma, którą wam przedstawię jest w porządku. :)

Regulamin na dole!

Zwierzaki...

  1. Delicious Stable - og. Call Me Jarvis  | oo | 
  2. Delicious Stable - og. Perseus  | hol/oo | 
  3. Delicious Stable - p. Skipper  | golden retriever | 
  4. Delicious Stable - og. Dragonfly  | xx | 
  5. Delicious Stable - kl. Calamity Jane  | oo | 
  6. Summer Berry - og. True Destination  | hol | 
  7. WSK Grand Prix - og. Whisky River  | KWPN | 
  8. WSKS Black Spirit - og. Coyote  | oo | 
  9. WHK Anarkia - og. Touch of Faith  | hol | 
  10. WSKS Black Spirit - s. Lottie  | owczarek niemiecki | 
  11. Winter Mist - og. Sherlock  | SP | 
  12. Delicious Stable - świnka morska ;)
  13. Summer Berry - og. Chili Cake  | hann | 
  14. Summer Berry - og. Lover Boy  | KWPN | 
  15. WSK Grand Prix - kl. Vice Versa  | oo | 
  16. Summer Berry - og. Dear Diary  | hann | 
  17. Delicious Stable - p. Logan  | owczarek niemiecki | 
  18. Delicious Stable - og. Devil's Advocate  | xx | 
  19. Delicious Stable - og. Disneyland  | hann | 
  20. WHK Anarkia - kl. Dame de Pique  | hann | 
  21. Delicious Stable - s. Sheena | golden retriever | 
Ceny...

a) 10 000 hrs
b) 6 000 hrs
c) 3 000 hrs
d) 15 000 hrs
e) 20 000 hrs

REGULAMIN
  • Jedna stajnia może wykupić max. dwa numerki dziennie. Czyli każdego dnia możecie szukać szczęścia. ( do wyczerpania numerków, bądź po przekroczeniu godz. 18:30 31 sierpnia )
  • Uważajcie czy nikt wcześniej nie wykupił numerka, który chcecie. W przypadku, gdy dwie osoby pokuszą się o ten sam los, pierwszeństwo ma szybsza koniara.
  • Postaram się codziennie aktualizować listę, zaznaczam stajnie przy wykupionym numerku. Jeszcze nie wiem czy zwierzaka dostaniecie tego samego dnia czy na koniec loterii, dlatego zostawiajcie kontakty, bo właśnie przez gg itd. będę podawała wam galerie i podstawowe dane. 
  • Kiedy tylko dostaniecie galerie itd. piszcie mi czy przyjmujecie danego zwierzaka. Oczywiście wszystko będzie w porządku jeśli odmówicie. W końcu nie wszystkie te, które wybrałam mogą wam się podobać ;) W takim wypadku albo zatrzymuje je, albo wystawiam na sprzedaż. 
  • Proszę aby kolejne formularze pisać w odpowiedzi pod pierwszym komentarzem danej stajni. 
  • Powiedźmy, że czas na wstawienie zwierzaka to 2 tygodnie, potem się przypominam, a po 3 tygodniach zabieram go do RR. Oczywiście jeśli macie jakieś powody to będziemy negocjować ;)
  • Dlaczego ceny również są losowane? Otóż, zwierzaki mają być niespodziankami, jeżeli do każdego zaproponowałabym cenę mogłybyście domyślić się co ukryło się za numerkiem. Mam nadzieję, że nie jest to wielki problem. Maksymalna kwota to 20 000 hrs. 
  • Zwiększyłam liczbę zwierzaków, mogę powiedzieć, że jedynie piątka to nie konie. W zakładce "aktualności" mogłyście wyczytać, że cztery z nich to psy. Co do rumaków... Możecie trafić na rasy takie jak koń arabski, folblut, KWPN, SP, koń holsztyński i koń hanowerski.
  • Życzę miłej zabawy :)


Formularz:

Ksywka:
Adres stajni:
Kontakt:
Numerek i literka:


niedziela, 25 sierpnia 2013

Teren dla zaprzyjaźnionych stajni

Przede wszystkim: dziękuję, wszystkim za udział! :) 
Przepraszam za to, że musiałyście na to tyle czekać. Niesamowicie męczyłam się z pisaniem, ale w końcu skończyłam. Co prawda na pięć stron w wordzie tylko dwie opisują teren, ale ze mną tak zawsze... Jeszcze jedno. Pisałam tak jakbyśmy znały się od lat, skoro współpracujemy itd. Więc nie miejcie mi za złe jeśli coś co przeczytacie nie spodoba wam się, w razie czego mogę zmienić dany fragment. 
 Lista gości >> 

Dokładnie o 7:27 zadzwonił telefon, chwilę czekałam aż przestanie, ale on ciągle dawał o sobie znac. W końcu zdecydowałam się odebrać  i wciąż będąc nieprzytomną wyczekiwałam jakiejś wypowiedzi.

-Ruska? – niepewnie zapytał głos w słuchawce.
- Mhm…
- Bo wiesz… Tak jakby jesteśmy właśnie przed twoja bramą, co nie? I nie wiemy jak to żelastwo otworzyć…

Potrzebowałam chwilę na przeanalizowanie danych, rzeczywistość jakoś nie chciała do mnie przybyć.

- A kto mówi?
- Detalli, to jak?
- A możecie poczekać tak chociaż ze dwie godzinki? -  zapytałam rozglądając się po pokoju. W końcu jednak wstałam i odsłoniłam okno. Widok za oknem podpowiadał mi, że nie żartowała.  – Dobra idę do was, chwilkę.
- Na razie.

Po chwili ostentacyjnie kroczyłam przez podwórko w piżamie i artystycznym nieładzie na głowie. Otworzyłam bramę i spojrzałam na zadowolone z siebie właścicielki Winter Mist.

- A tak w ogóle to… to powstrzymam się przed rozstrzelaniem.
- Miło z twojej strony. No dobra, nie wiedziałyśmy, że tak szybko dojedziemy. – Dyennney wesoło poklepała maskę sporego samochodu niezidentyfikowanej marki, który po chwili wjechał na podwórko. 

Tam się wszyscy powitaliśmy jak należy i wyprowadziliśmy cztery rumaki z koniowozu. Pokazałam dziewczynom przygotowane boksy i w czasie gdy konie odpoczywały po podróży, my zaszyliśmy się w kuchni. Było jeszcze chłodnawo, więc kiedy na stole pojawiła się gorąca herbata i tosty, które jako jedna z nielicznych potrwa nie przekraczają moich kulinarnych zdolności, zgodnie rzuciliśmy się na nie walcząc do ostatniej kromki bądź kropli… 

- Opowiadajcie co tam słychać. – zagadnęłam w międzyczasie.
- Po staremu. Chociaż jest co robić po tej arabskiej imprezie. Ale sprzątanie zostawiłyśmy ekipie, my wzięłyśmy dzień wolny od stajni/ Żeby przyjechać do stajni… i jechać w teren… - mówiła Detalli.
- Zobaczysz, że w takich okolicach to sama radość. Może ja dorobię kanapek czy czegoś?

Jednak nie zdążyłam, gdyż z podwórka dobiegły nas nieznośne dźwięki. Coś jakby ryki rannego dzika w akompaniamencie bębnów i pisków. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i niepewnie wychyliliśmy się na ganek.

- To tylko Agat, nikt nikogo nie zabija! – krzyknęła Delicja, która wraz z Megan próbowała uspokoić karego achała. Najwyraźniej źle znosi pobyt w przyczepie…
- Okey… Gdyby co, to masz dwa boksy obok Key’a. Gdzieś tam się wałęsa ktoś ogarniający stajnie to pytaj.
- Dobra, dzięki. – Po kilku minutach karus zorientował się już, że wydzieranie się nie jest najlepszym sposobem na odstraszenie przyczepy, ponieważ ona i tak stała w miejscu, po czym dał się zaprowadzić do stajni razem z San Galaxy Starem.

Tymczasem reszta wróciła do środka i spokojnie kończyła śniadanie. Postanowiłam cichaczem udać się na górę i doprowadzić się do porządku by nie straszyć kolejnych gości. Na dole zrobiło się wesoło, dołączyłam do gry „zabierz Dyenney komórkę i uciekaj jak długo się da”. Kiedy urządzenie złapała Sabina wpadła na nią zdeterminowana właścicielka i obie wpadły na kartony, wypełnione styropianowymi kulkami. Rozejrzały się i chwilę potem wywołaliśmy III wojnę światową, białe kulki były dosłownie wszędzie. WSZĘDZIE.

- A maaaasz! – Det rzuciła we mnie sporą garścią, a ja nie pozostałam jej dłużna. Jednak szybko znalazła wiadro i zdobyła przewagę, więc ukryłam się za kanapą gdzie koczowała już Dyen ukrywająca się przed Dawidem, z który z kolei czatował przy drzwiach. Wchodzące do salonu Del i Megan zostały obsypane właśnie przez niego, po czym także przyłączyły się do bitwy.
- Dobra, zawieszenie broni! Błagam. – mówiłam ze śmiechem stając na oparciu fotela. Jednak stałam się łatwym celem i natychmiast pokryłam się styropianem.
Skończyliśmy po 10 minutach na schodach co jakiś czas rechotając i chichrając się, wyglądaliśmy jak rasowe pijaczyny spod monopolowego. Najlepsze było to, że wieczorem będę musiała to posprzątać! To ci zabawa… Ale co tam, żyjmy chwilą!
- Ej, a wiecie, że mieliśmy jechać w teren? – Detalli doznała oświecenia. 
- Czekamy na resztę. – odpowiedziałam rzucając ją kulką, za co oddała dwoma i kiedy po raz kolejny mieliśmy rozpocząć batalie do domu ktoś wszedł. Musieliśmy przeczołgać się kilka stopni niżej by zobaczyć kto to co zrobiliśmy jak na komendę. W salonie stała Rivienne i spoglądała na nas z politowaniem.
- W co się bawicie? – zapytała z zaciekawieniem i spojrzała na styropianowe kulki spadające z żyrandola.
- A to… Tylko takie… coś. Dobra, może pójdziemy na dwór i poczekamy na resztę na podwórku? – Podniosłam się i ogarnęłam resztę wzrokiem. – wyglądamy jak zmodyfikowane genetycznie dalmatyńczyki…

Zebraliśmy się w kupę i przetransportowaliśmy się na zewnątrz, właśnie zajechała przyczepa z WSK Grand Prix. Kiedy zaparkowali wśród reszty pojazdów. Arabia pomachała nam i wraz z Markiem otworzyli rampę by wydostać konie. Pokazałam im boksy po czym gawędząc na ławeczkach przy parkingu czekaliśmy na resztę. Po kilku minutach pojawiły się Yaqui i Deidre wraz ze swymi rumakami nieco mniejszego kalibru. Zapragnęłam mieć kucyka, będę czesać jego długą grzywę i pleć masę warkoczyków. Taaak, to jest plan.  Przypomniałam sobie o moim notesie założonym specjalnie na tę okazję i z dumą odhaczyłam obecnych gości.

- Wszystko się musi zgadzać, taki kajecik niezbędny, prawda.  – Morgan zabrała mi zeszyt i przerzuciła kilka kartek. – Mmm… Mamy w programie ognisko. Serio zrobiłaś rozkład zadań? Działajmy spontanicznie!
- No dobra, ale my tu gadu gadu, a konie czekają… Czy jednak za ciepło? – zagadnęła Alex.
- Wiesz co, no ja myślę, że teraz jest najgorsza pora i wyjedziemy sobie przed 16. Co wy na to? – odpowiedziałam patrząc w bezchmurne niebo.
- Okey, to co na teraz?
- Ktoś zabrał mi zeszycik i musimy improwizować. – Spojrzałam na uśmiechniętą od ucha do cuha Morgan. – Mam pomysł! – Krzyknęłam nagle.
- Podzielisz się? – Zapytała Deidre gdy w skupieniu rozglądałam się po podwórku.
- Dajcie mi min… Albo nie, chodźcie. – Ruszyłam w kierunku garażu i otworzyłam schowek.

 Reszta dopchała się do drzwi i na naszych twarzach zagościły psychopatyczne uśmiechy. Mieliśmy przed sobą cały stos przeróżnych pistoletów na wodę, oraz jakieś wiaderka itp. Podzieliliśmy się na dwie drużyny: chłopaki i dziewczyny. Nie żebyśmy zrobiły to specjalnie żeby z wielką przewagą nie zostawić na nich suchej nitki… Batalia rozgrywała się na podwórku, można było się chować w okopach, ale nikt nie czatuje ani w stajni ani w domu, co by mi nie pomoczyć dywanów i nie wystraszyć koni paradując po korytarzach niczym wodniki.

- Amunicja mis się kończy! Osłaniajcie mnie! – Krzyknęła Yaqui po czym wycofała się do magazynu czyt. Jednej z beczek z deszczówką.

Razem z Ann intensywniej broniłysmy naszych pozycji.

- Zbliżają się do bazy! – wrzasnęła niespokojna Arabia. – Musimy zaatakować ze wschodu! Ruszać się!
Baza była kranem do którego podłączyliśmy długi wąż ogrodowy, kto go zdobył – wygrywał.
Za panią Kapitan podążyłyśmy w kierunku małej stajni, by z zaskoczenia napaść na wroga. Arabia zerknęła czy jesteśmy gotowe i poprowadziła nas do ataku. Wypadłyśmy zza zakrętu otaczając chłopaków i solidnie strzelając w nich z każdej broni. Wisienką na torcie okazał się nalot Detalli i Dyenney z wielkimi wiadrami pełnymi lodowatej wody.

- Zwycięstwo! – Krzyknęłyśmy przybijając sobie piątki.
- Ciekawe kto ci teraz naprawi Wranglera… - mruknął naburmuszony Marek, jednak Arabia skwitowała to jedynie rozbawionym uśmieszkiem.
Przyniosłam ze stajni stare derki, które rozłożyliśmy na trawie i położyliśmy się na nich czekając aż wyschniemy.
- W sumie to możnaby się było przejechać do sklepu po górę słodkich rzeczy… - oznajmiła Rivienne, po czym wstała i spojrzała na nas wyczekująco. – Kto jedzie?

Podniosłam się razem z Alex, Dyenney i Delicją po czym zapakowałyśmy się w wóz tej ostatniej i ruszyłyśmy w stronę najbliższego spożywczaka. Wiadomo, każda wzięła koszyk i wypełniła go do granic możliwości we wszelkie słodycze, a znalazło się i kilka butelek czegoś z procentami. I piccolo.  Pomijając minę ekspedientki bez problemów upchałyśmy kilka toreb w bagażniku Delkowego auta. Wtedy tez stwierdziłyśmy, że zbliża się pora obiadu, więc skoczyłyśmy jeszcze po cztery duże pizze i wróciłyśmy do Rosewood witane tubylczymi okrzykami pozostałych. Wspólnymi siłami przenieśliśmy wszystko na derki i urządziliśmy piknik. Marek przygotował nam drinki w plastikowych kubeczkach, także zrobiło się jeszcze weselej. Po godzince zdecydowaliśmy się przygotować rumaki, spotkaliśmy się przed stajnią.

- Ej, Morgan, a czemu twój koń ma siodło odwrotnie? – Rivienne zadała to pytanie z wielką powagą, a widząc minę dziewczyny parsknęła śmiechem.
- No taaak… Chyba troszkę mu nie do twarzy. – fachowym okiem spojrzała na grzbiet Gorgeousa, który zapominając o otaczającym go świecie, zwyczajnie drzemał. Szybko poprawiła sprzęt i wsiadła na grzbiet folbluta. – Co siętak grzebiecie?! – krzyknęła w stronę stajni, gdzie większa część jeszcze przygotowywała rumaki. Zaraz potem wyszłam razem z The Key’em, którego wybrałam pięć minut wcześniej. Niedługo potem pojawiły się Detalli z Meet My Madness oraz Alex i Pan Wiatru. Wkrótce już wszyscy ładnie plątaliśmy się po małym placyku przed tylnym wejściem do stajni ogierów.
- To co? Pojadę pierwsza, bo znam te okolice jak własną kieszeń. A dalej to już naprawdę jedźcie jak chcecie, w zastępie w stadzie, w szeregu… Co tylko się wam spodoba. Będę się darła w razie zmiany chodu czy coś. No i pewnie chcecie dłuższą trase, co nie?
- No raczej, zrobimy sobie taki mini rajdzik, ok? Możemy jechać w te góry? No i jeszcze przeciągnij nas po lasach trzeba i się dotlenić upolować jakieś zające na kolacje. – wyliczała Ann na Valentine, po czym nagle zamilkła. Później zorientowaliśmy się, że odpowiedzialny za to był bat, który musiała jakoś przytrzymać skracając puśliska.
- Dobra jedź nie marudź! – Zarządził Dawid głaszczący karą Black Porfavor po szyi.
Zgodnie, lub mniej zgodnie, ruszyliśmy przed siebie! Zrównałam się z Delicją na San Galay’m i chwilę gadałyśmy, po czym Key stwierdził, że on będzie szedł sam na przodzie jak ten wielkie przywódca. Zgodziłam się, niech ma cos od życia.
- Ło matko! – usłyszałam nagle.

My Mosquito odskoczył na bok płosząc się czegoś co najprawdopodobniej w ogóle nie istniało i wpadł na Affinitone. Ogier z pełną gracją odsunął się i zaskoczony spojrzał na swojego kolegę, który zdążył się już uspokoić. Jako, że przez nagłe zatrzymanie kilka koni się zniecierpliwiło, od razu ruszyliśmy żwawym stępem. Gdy dojechaliśmy do lasu odwróciłam się i krzyknęłam „do kłusa!”. Jednak Key miał gorszy dzień i najwyraźniej w nosie miał to, że chce jechać żwawiej. Jak gdyby nic wlókł się denerwując resztę koni.

- Nie pędź tak Ruska, bo fotoradary cię złapią! – Gdzieś z tyłu krzyknęła Deidre spokojnie kłusująca na  Hypnotize.

Westchnęłam i po raz kolejny dołożyłam łydki. Zniecierpliwiona Detalli minęła mnie na dumnie kłusującym Pardon Me. Zwolniłam i zrównałam się z Ann jadącą na ślicznym fryzyjskim Valentine. Wtedy Key stwierdził, że bardzo chętnie przyspieszy i pomimo moich protestów zaczął wyprzedać zastęp, trochę poirytowana jego zachowaniem wykonałam woltę. Uspokoił się, ale nie na długo, ćwiczenie musiałam powtarzać średnio co minutę. Zresztą, nie tylko ja miałam ten problem. Większość uczestniczących w spacerze koni pragnęło powyrywać swoim jeźdźcom ręce, rozpierała je energia, a na to lekarstwem jest dziki galop w losowo wybranym kierunku. Kambarbay myślałam chyba o tym samym, po krótkiej sprzeczce z Dawidem bryknął i korzystając z dekoncentracji jeźdźca zagalopował mijając konia przed sobą. Niestety dla niego plany nie wypaliły i już po chwili musiał zwalniać. Obrażony prychnął i kiedy tylko przy drodze pojawiały się krzaki przesuwał się w ich kierunku tak by pasażer na jego grzbiecie poczuł je na własnej twarzy.  Mój dzielny rumak całkiem się zrelaksował gdy zrozumiał, że nie pozwolę mu na szaleństwa. Oczywiście później zamierzałam zmienić zdanie. 

- Ruuus?! Gdzie teraz?! – Krzyknęła Detalli, która ciągle prowadziła nasz rozlazły zastęp.
- Zaraz będzie taka ścieżka na prawo, pojedziemy sobie przez takie pagórki, a potem będzie fajna piaszczysta droga na galop! – Wrzasnęłam będąc bliżej końca niż środka. 

Wkrótce konie przestały nudzić się mając okazję pobawić się w „z górki na pazurki”. Co prawda nasze górki były dość niskie, ale zawsze to coś innego. Kiedy prowadząca zauważyła drogę, o której mówiłam ruszyła galopem. Akurat byłam na szczycie jednego z większych pagórków, kiedy Key radośnie bryknął i wystrzelił do przodu. W podobnej sytuacji znalazły się także Arabia, Sabina i Dyenney. Wszystkie cztery z bojowymi okrzykami pędziłyśmy na resztę, która zdążyła już uspokoić tempo na prostej płaszczyźnie.

- Bez ostrzeżenia? – Podjechałyśmy do Detalli.
-Galopem marsz… - odpowiedziała z niewinna miną. – Dobra, szkoda czasu. Wio! – Krzyknęła po chwili.

Dodałyśmy łydki po czym nasze wierzchowce od razu przyspieszyły.
- Długa jest ta droga?! – zapytała mnie Delka.
- Taaak! Ścigamy się?!
Delicja skinęła głową i już po chwili minęłyśmy pierwszą parę. The Key zrobił się nagle nadzwyczaj krzepki i przebierał swoimi nóżkami szybciej niż mogłam się tego spodziewać. Jednak Galaxy był szybszy i pewnym momencie zwyczajnie poszedł na przód zostawiając nas w zakłopotaniu.

Kolejno mijali nas kolejni uczestnicy terenu, kiedy obok przegalopowały Deidre i Yaqui na kucach straciłam wiarę w swojego rumaka. Byliśmy ostatni, no nieźle… Nagle cały zastęp zrobił STOP. Podjechałam do pierwszych i powędrowałam za spojrzeniem Rivienne. Namiętnie przyglądali się pięknemu… jeziorz… jeziorowi? Ekhem, patrzyli na jezioro. 

- Możemy tam jechać? Jest chyba 40 stopni…- powiedziała Alex po czym rozejrzała się po twarzach zebranych, a Pan Wiatru pieczołowicie oblizywał swój ochraniacz.
- Nie wiem czy to jest to jeziorko, o którym myślę, ale jeśli tak to pewnie. – Uśmiechnęłam się i ruszyłam stępem.

Zejście było strome, więc poruszaliśmy się powoli i w sporych odstępach. W końcu naszym oczom ukazał się upragniony brzeg, całe szczęście był dość dogodny i kiedy tylko wszyscy ładnie ustawiliśmy się na sporej pseudo plaży mieliśmy prostą i łagodną drogę do wody. Na początku postanowiliśmy oswoić nasze rumaki z zimnem, więc powolutku podjechaliśmy do płycizny i powolutku zapuszczaliśmy się coraz dalej. Kilka koni prawie zamoczyło brzuchy, więc postanowiliśmy zdjąć siodła. Sprzęt zostawiliśmy na brzegu, a potem już kłusem lub galopem, w zależności od upodobań, rzuciliśmy się na niewielkie fale. Nunabell stwierdziła, iż świetną zabawą jest stawanie dęba w wodzie, a potem mocne uderzanie przednimi kopytami o taflę obryzgując wszystkich wokół. Podchwyciło to parę innych koni i wkrótce nie było istoty z suchym… czymkolwiek.  Pozwoliliśmy naszym rumakom na szaleństwa, więc wariowaliśmy zarówno w wodzie jak i w piasku. Byliśmy więc nie tylko mokrzy, ale i opanierowani. Po pół godzinie wykończających zabaw wyszliśmy na brzeg z zamiarem wyschnięcia. Stępowaliśmy z końmi i gawędziliśmy między sobą. Przy takim słońcu niedługo potem podpinaliśmy już popręgi siedząc w siodłam. Postanowiliśmy poszukać innego wyjścia z dolinki, w której znajdowało się jeziorko. Tamta droga była zbyt ciężka, jeśli jechało się po niej pod górkę. Szliśmy w wodzie, dosłownie 20 cm od brzegu tak by zamoczyć same kopytka. Postanowiłam zakłusować, więc przekazałam to reszcie i już po chwili zachwycone konie raźno truchtały jeden za drugim. Po chwili pojawiliśmy się w okolicy łagodnego wzniesienia, gdzie zauważyłam jakąś uroczą ścieżynkę prowadzącą do góry. Skinęłam do Alex, która jadąc obok zwiększyła dzielącą nas odległość i przekazała reszcie to samo. Mocniej ścisnęłam boki ogiera i pochyliłam się by było mu łatwiej, z tyłu usłyszałam, że większość zastępu przeszła w galop, więc nie tracąc czasu dodałam impuls mający zachęcić Key’a do zmiany chodu. Wykonał to w ułamku sekundy po czym  entuzjastycznie bryknął. W połowie konie zaczęły się niepokoić, chciały się wyprzedać i szalały nie słuchając swoich opiekunów. Mimo to nie mogłam przyspieszyć, droga nie wyglądała na godną zaufania, więc jadąc na ręcznym starliśmy się jakoś przeżyć. W końcu poruszone konie wbiegły na dużą polanę i rozejrzały się zwalniając do kłusa. Spojrzałam na dół i zamrugałam oczami z niedowierzaniem, nawet bez konia bym na to nie wlazła, co co dopiero z zejściem. Nie wiem jakim cudem żyjemy…

- No to gdzie teraz? – zapytała Delicja nie tracąc głowy.
Spojrzałam na niebo, potem na nią, na las, na nią…
- Nie wiem… Chyba nigdy tutaj nie byłam… - przyznałam się z zakłopotaniem.
- „Znam te okolice jak własną kieszeń”, co? – wtrąciła się podminowana Morgan. – Ale jednak gdzieś musimy skręcić. Nie będziemy tutaj stać i czekać na zbawienie, bo za godzinę zacznie się robić szaro. – dodała szukając wzrokiem najdogodniejszej ścieżki.
- Okey – westchnęłam. – Pojedźmy tędy, a potem zobaczymy.

Reszta przystała na to i ruszyliśmy kłusem leśną ścieżką, gdzie dwa konie z powodzeniem mogły biec obok siebie. Zaczęłam się poważnie niepokoić gdy po 15 minutach nie pojawił się żaden zjazd, żadna polanka ani nic co mogłoby wskazywać na odnalezienie właściwej drogi do domu. Przyspieszyłam tempo, to samo zrobili pozostali. Miałam wrażenie, że czym jesteśmy dalej tym bardziej oddala się Rosewood. W końcu zatrzymałam zastęp.

- To chyba bez sensu. Ta droga może mieć nawet kilka naście kilometrów, poza tym nie wiemy nawet czy to dobry kierunek.
- Hm.. – zamyśliła się Arabia. – A co ma sens w tym momencie? – zapytała z miną pt. „wszystko mi jedno”.
- Rozpalmy ognisko i wyślijmy wiadomość dymną! – krzyknęła Rivienne.
- To nie takie głupie. – uśmiechnęła się Dyenney.

Bezradnie spojrzałam w górę, słońce zachodziło, więc musiałyśmy się pospieszyć.

- Zawracamy czy jedziemy dalej? – zapytałam.
- Jedziemy! Co ma być to będzie! – odpowiedział ucieszony Dawid i ruszyliśmy stępem.

Po kilku minutach ruszyliśmy kłusem, po kilku minutach pojawił się upragniony zakręt! Właściwie była to mała ścieżyna odbijając od głównej drogi, po której monotonnie poruszaliśmy się od pół godziny. Wjechaliśmy tam z wesołymi okrzykami i wiwatami, które słyszał cały stan. Co prawda mieliśmy przed sobą kawał drogi, ale nie była tak jednostajna jak do tej pory. Szybko pojawiliśmy się na znanej mi łące, która leżała jednak znacznie dalej niż się spodziewałam.
W pewnym momencie wyprzedziła mnie Ann na galopującym Valentine, a reszta poszła w jej ślady. Wkrótce wszyscy zasuwaliśmy już w dobrym kierunku. Drop Dead wysunął się na prowadzenie i bez specjalnego wysiłku coraz bardziej zwiększał odległość. Tak wpadliśmy do lasu i stworzyliśmy coś na kształt zastępu. Było już szaro kiedy zwolniliśmy do kłusa na piaskowej drodze, a od Rosewood dzieliły nas jakieś 3 kilometry. Ustawiłam się na końcu i tuptałam obok Nunabell nieufnie patrzącej w stronę Key’a. Jednak oboje zachowali kulturę i grzecznie opuścili główki. Większość osób jechała na całkowicie rozluźnionych koniach, co jakiś czas parskały z zadowolenia i były nad podziw grzeczne.

- Aaa! Widzę stajnię! – wrzasnęła ucieszona Delicja i dołożyła łydkę Galaxy’emu.
- Patrz, oni jednak wysyłają nam dymne wiadomości! – powiedziała Deidre po czym odwróciła się do uśmiechniętej Riv. – Mogłyśmy rozpalić to ognisko.

Zwolniliśmy do stępa i oddaliśmy koniom wodze, wszystkie natychmiast wyciągnęły głowy; wyglądały na naprawdę szczęśliwe. Zniecierpliwiona załoga RR postanowiła zająć się rozpaleniem ogniska, pewnie gdyby nie to przejechalibyśmy zjazd do stajni i beztrosko podążylibyśmy dalej. Myśl o kiełbaskach i pieczonych ziemniaczkach dodała nam energii i nieco szybszym stępem zajechaliśmy na dziedziniec. Tam zeszliśmy z naszych rumaków, pomagając sobie szybko odstawiliśmy nasze wierzchowce do boksów i jako tako ogarnęliśmy sprzęt. Kilka osób postanowiło się przebrać, reszta miała wszystko gdzieś i zajmowała się tylko tym, żeby nie paść w drodze do ogniska. Tam ustawione były już drewniane ławeczki i poduchy, ktoś zorganizował radio, nieopodal stał stolik z jednorazowymi naczyniami, a w skrzynkach pod nim przechowywane były góry kiełbas i kilka butelek alkoholu. Zabrakło kijów, ale baty do lonżowania dobrze sprawdziły się na zastępstwie. Siedzieliśmy wokół buchających płomieni paplając na przeróżne tematy, od baseballu, przez zbroje Iron Man’a, po budowę kwiatu orchidei. Dyenney trzepała wszystkich swoim blond kucykiem, Yaqui dostawała ataków niekontrolowanego śmiechu, Delicja bawiła się w rycerzy z Arabią, a Ann wszystko dokumentowała jako nasz naczelny fotograf. Zresztą, wszelkie przejawy nieśmiałości i jakiegokolwiek onieśmielenia poszły w las i nie zamierzały wracać. Do domu zwlekliśmy się gdy zaczynało świtać. To znaczy ci, którym się udało. Morgan nie bacząc na nic rozłożyła sobie poduchy pod ławeczką i nocowała tam, z początku próbowaliśmy ją obudzić, ale groźba uduszenia, utopienia, wyłowienia, zastrzelenia i poćwiartowania odebrała nam zapał. Tymczasem okazało się, że schody na piętro są zbyt wymagającą przeszkodą, toteż ulokowaliśmy się w salonie. Nawet nie mieliśmy siły kłócić się o kanapę, na której pomieściło się sześć osób. Po południu byliśmy już przytomni i niemal gotowi do pracy, zjedliśmy jakieś śniadanko i zaczęliśmy myśleć o rozstaniu.


- Dobra, my się będziemy zbierać. – oświadczyła Deidre i uśmiechnęła się.

Zrobiliśmy grupowy uścisk i pomogliśmy im załadować konie. Potem odjechały Detalli i Dyenney, Morgan i Rivienne. Niedługo potem Rosewood opustoszało. Uwielbiam gości, teraz jest tutaj stanowczo zbyt pusto… 

wtorek, 13 sierpnia 2013

Teren dla zaprzyjaźnionych stajni

Nic się ostatnio nie dzieje, a szkoda. Żeby to zmienić postanowiłam zorganizować teren dla stajni, które z nami współpracują. Taki przyjacielski wypad do lasu, chodzi mi głównie o to żeby coś z tej współpracy mieć i się zakumplować ;)


Lista gości

Blurred Hill
Morgan & Drop Dead Gorgeous

Winter Mist
Detalli & Pardon Me
Dyenney & Meet My Madness
Dawid & Black Porfavor
Sabina & Nunabell

WSKS Black Spirit
Alex & Pan Wiatru
Ann & Valentine

Elsinore Arabians
Rivienne & Affinitone

Delicious Stable
Delicja & *San Galaxy Star
Megan & Agat

New Hampshire
Deidre & Hypnotize NH
Yaqui & My Mosquito

WSK Grand Prix
Arabia & *Regal Black Lady
Marek & *Kambarbay


-każda właścicielka stajni może zabrać ze sobą jedną osobę towarzyszącą wraz z koniem, czyli maksymalna ilość osób z jednej stajni to cztery.

-predyspozycje wybranych koni nie mają znaczenia, byleby chodziły pod siodłem ;)

-nie wiem na kiedy teren będzie gotowy, ale na pewno wyrobię się do końca sierpnia

W komentarzach napiszcie:
-kto jedzie i na jakim koniu:
-link do waszych opisów, możecie też streścić swój wygląd i charakter tutaj. 

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

OG. Chili Con Carne | hann |






















| GALERIA

= Podstawowe dane =
Imię: Chili Con Carne
Płeć: ogier
Ojciec: *Alltag  Champigne Stable |
Data urodzenia: 1 czerwca 2005r.
Rasa: koń hanowerski
Wzrost: 172 cm
Hodowla: Champigne Stable
Predyspozycje: cross | hard |

= Dokumenty =


= Opis =

Charakter: To taki beztroski rumak, który nie przejmuje się praktycznie niczym. Wszędzie mu dobrze, wszędzie potrafi sobie znaleźć zajęcie. Wyprowadzamy go z boksu - okey, nie ma problemu, bierzemy na trening - spoko, mogę się przejść. Lubi się popisywać, kiedy w pobliżu są klacze Chili potrafi poważnie nadwyrężać naszą cierpliwość. Staje się nieznośny i głuchy na wszelkie sygnały. Ma poczucie własnej wartości, siły, nie można go do niczego zmuszać. Jeśli czegoś od niego wymagamy należy to przekazać w sposób spokojny, ale i stanowczy. Ogier nie ma problemów z wykonywaniem poleceń, lubi być w centrum uwagi, a nawiązywanie więzi z człowiekiem jest dla niego ważne.

W stajni: Nie lubi przebywać w boksie dłużej niż kilka godzin, całe dnie spędza na padokach gdzie może biegać i szaleć. Odwiedzający nasza stajnię cieszą się, że widzą galopującego rumaka, a Chili jest szczęśliwy, bo wszyscy na niego patrzą i podziwiają. Kiedy jest głodny staje się nie do zniesienia, a to straszny żarłok...
Podczas czyszczenia zwykle stoi grzecznie i zajmuje się drzemką lub jedzeniem. Nie przeszkadzają mu krzątające się wokół osoby, może być pielęgnowany zarówno w boksie i na dworze, jednak preferujemy opcję numer dwa. Jest potulniejszy. Jeśli chodzi o myjkę to także wszystko gra, Chili wchodzi tam bez zawahania i poddaje się strumieniom wody, którą uwielbia.

Pod siodłem: Nie lubi pracy na hali, czy maneżu. Dla niego liczy się tylko tor crossowy i otwarta przestrzeń. Kiedy jednak musimy jeździć pod dachem staje się nieznośny, niczym rozkapryszony dzieciak. Ponosi, wyrywa się, nagle odskakuje na boki... Po pewnym czasie pod dobrym jeźdźcem odpuszcza i daje do siebie dojść, ale nie jest to proste.
Generalnie lubi pracę pod siodłem, ładnie reaguje na sygnały. Nie przyspiesza bez potrzeby, ale jego chody są płynne, sprężyste. Lubi szybkość, ale nie przeszkadza mu dziesięciominutowe stępowanie.

W terenie: Doskonały koń na leśne wycieczki! Sprawdza się idealnie w roli czołowego jak i podczas samotnych wypadów. Niczego się nie boi, nie ponosi i słucha się jeźdźca. Kiedy na drodze spotkamy przewalone drzewo - skaczemy, kiedy obok przejedzie motocykl - zatrzymujemy się i z ciekawością obserwujemy ile wyciągnie. W razie potrzeby można włączyć turbo doładowanie.

Cross: na torze czuje się jak ryba w wodzie. Jest do tego stworzony! Chwili ma w sobie pasje i widać to podczas jego przejazdów. Skacze bardzo ambitnie, pięknie wyciąga się podczas galopu, zawsze słucha jeźdźca i zwyczajnie jest świetny. Odwaga pomaga mu w starciach z dziwnymi, kolorowymi przeszkodami. Bardzo rzadko wyłamuje. Wbiega do wody i cieszy się tym co robi.

Na zawodach: Troszkę się denerwuje i szuka pocieszenia w przyczepie, nie chce z niej wyjść gdy dojedziemy na miejsce. Potrzeba na prawdę dziwacznych sposobów by wydostać go na zewnątrz, a kiedy to się uda jest już dobrze. Chwilę rozgląda się z niepokojem, a następnie stwierdza, że w sumie to mu to pasuje i zabiera się za trawę czy podsuwane przez opiekuna smakołyki. Na rozprężalni jest spokój, oczywiście przy niektórych klaczach musi strzelić baranka czy coś, ale łatwo da się go opanować. Czekając na start bardzo rozpiera go energia i nie może się doczekać, a kiedy ruszymy galopem jest najszczęśliwszym koniem na świecie.

Wobec innych koni: Tak jak już wspominałam jest grzeczny dopóki w pobliżu nie pojawią się klacze. Wtedy wiadomo, trzeba się pokazać od jak najdzikszej strony galopując po padoku jak nawiedzona surykatka i brykając do samego nieba. Nie ma jakiegoś trybu z pokazywaniem swojej pozycji, w sumie można powiedzieć, że jest samotnikiem i nie bawią go zabawy w stado. Jest przyjazny w stosunku do innych rumaków i nie wszczyna bójek.

Historia: Urodził się 1 czerwca 2005 roku w Champigne Stable jako syn *Clover i *Alltaga. Obydwoje rodzice to świetni sportowcy i Chwili odziedziczył po nich to coś. Ogier został wystawiony na licytacji potomków, gdzie przyjechałam by rozejrzeć się za jakimś fajnym rumakiem do WKKW. W oko wpadła mi siwa hanowerka, Coffey, którą natychmiast zdecydowałam się kupić. Spacerując po stajni nie mogłam nie zerkać na pięknego hanowerskiego ogiera, Chili Con Carne. W formularzu mowa była o crossie, pomyślałam, że nie po niego tutaj przyjechałam, ale ciągle nie mogłam oderwać spojrzenia. Dałam mu cukierka, a on przyjaźnie obwąchał mnie po twarzy. Wtedy już musiałam ulec pokusie i zlicytowałam obydwa konie, które szczęśliwie trafiły do mnie.

= Potomstwo  [-] =

= Treningi i inne  [-] =

= Osiągnięcia  [2] =

  1. I miejsce w amatorskiej gonitwie ogierów na  Hipodromie Raven
  2. Champion gonitwy amatorskiej dla ogierów na Hipodromie Raven


sobota, 10 sierpnia 2013

Trening crossowy | Remington |

Remington & Ruska
Średni tor crossowy - Rosewood Ranch


Podeszłam do ogrodzenia padoku, po którym spacerował Remington. Kiedy mnie zobaczył leniwie podszedł by sprawdzić czy coś dla niego mam. Dałam mu cukierka i wymiziałam po pyszczku. Jak zwykle stał spokojnie i delektował się drapaniem za uchem. Zapięłam uwiąz i wyprowadziłam go kierując się ku stajni. Chwilę potem Remik stał w boksie, podczas gdy ja szczotkowałam jego lśniącą sierść. Robiłam tp już rano, ale uwielbiam z nim przebywać. To taka kochana przylepa. Uśmiechnęłam się i poklepałam go po łopatce.

- Teraz siodłamy. 

Założyłam limonkowy komplet i sprzęt po czym wyprowadziłam go na zewnątrz. Reszta pojechała w teren, a że obiecałam sobie trening crossowy z Remingtonem, zostałam w stajni. Podciągnęłam popręg, wsiadłam i ruszyliśmy stepem w kierunku dużego toru. Ogier był spokojny, nie wyrywał się i szedł fajnym , żwawym tempem bez specjalnego popędzania. Po kilku minutach dołożyłam łydki i wypchnęłam go do kłusa, ruszył nim bez problemu. Skróciłam wodze by mieć go na kontakcie i spokojnie anglezowałam. Jadąc ścieżką na obrzeżach lasu, Remi odskoczył od drzew i zatrzymał się niepewnie spoglądając w głąb zarośli. 

- Heeej... Spokojnie... - Szeptałam próbując dojrzeć koniożerne coś w krzakach. 

Niczego tam nie było, więc puknęłam go łydkami, ale koń ani drgnął. Powtórzyłam to wypychając go do przodu i stukając palcatem w łopatkę. Ruszył, ale był bardzo niepewny. Dopiero po wjechaniu na łąkę uspokoił się i zakłusowaliśmy. Miałam w planach okrężną drogę, żeby rozgrzać go w ciekawszych okolicznościach niż zamulanie na wolcie przy przeszkodach. Wyciągniętym kłusem przecięliśmy całą 400 metrową łączkę, po czym wjechaliśmy na wąską ścieżkę w lesie. Minęło kilka minut zanim pojawiła się przed nami spora górka obrośnięta trawą. Dodałam łydkę i zagalopowaliśmy próbując na nią jechać, a że nie była stroma poszło całkiem szybko i przyjemnie. Remi bardzo się ożywił i zgalopował  na druga stronę, utrzymaliśmy to tempo pędząc po piaszczystej drodze prowadzącej na średni tor crossowy. Dopiero przy najbliższej przeszkodzie zwolniliśmy do kłusa, tym chodem dojechaliśmy do początku trasy. Delikatnie ściągnęłam wodze odchylając się i tym samym spowalniając konia do stępa. Poklepałam go i pozwoliłam na chwilę relaksu z opuszczona do ziemi głową. 

- Dobra skarbie. Jedziemy. - Pogłaskałam go, skróciłam wodze i po kilku krokach żwawszego stępa zakłusowałam. Ogier ruszył galopem, ale po moich sygnałach zwolnił do odpowiedniego chodu. Po okrążeniu  zagalopowałam. Minęła chwila zanim najechałam na dość łatwą przeszkodę zbudowaną z drewnianych desek. Dodałam mocny impuls tuz przed i ładnie przefrunęliśmy nad konstrukcją. Pochwaliłam go i skręciłam na lewo, po czym wykonaliśmy lotną zmianę nogi jednocześnie i pokonaliśmy tę samą przeszkodę z odwrotnego najazdu. Ponownie pochwaliłam ogiera i zwolniłam do kłusa. Później do stępa. Sprawdziłam czy wszystko gra i ustawiliśmy się w miejscu startu. 

Dodałam mocną łydkę, od razu ruszyliśmy galopem i po chwili skoczyliśmy tę samą przeszkodę co wcześniej. Niedługo potem najechaliśmy na szeroką beczkę, z którą poradził sobie świetnie. Chwilę potem szereg złożony z dwóch żywopłotów, były duże, ale z nimi także nie było problemów. Dodałam łydkę by przyspieszył wjeżdżając na pagórek, zwolniłam go zjeżdżając. Na dole czekała na nas kolejna przeszkoda i wjechaliśmy do płytkiego bajorka. W nim ustawione były dwie wąskie, ale i nie ogromne przeszkody. Tą pierwszą chciał ominąć, ale jakimś cudem wyperswadowałam mu takie zachowanie, dlatego też  kolejna pokonał bardzo ładnie. Wyskoczył z wody i z nowa energią skoczył przez wielką obręcz. Zwykle bał się tego rodzaju przeszkód, ale dziś jakoś tego nie okazał i pokonał to bardzo odważnie. 

- Dobry koń! - Pochwaliłam go klepiąc po łopatce. - Ale to jeszcze nie koniec! - dodałam czując, że zwalnia.

Dodałam łydkę i wpadliśmy na ostry zakręt, droga prowadziła do lasu i zwężała się coraz bardziej, w końcu pojawiły się przeszkody w postaci grubych kłód umieszczonych co ok. 100 metrów. Remik każda skoczył wyśmienicie i już pędził na wysoką przeszkodę umieszczoną nad rowem kiedy zatrzymał się tuż przed nią, a ja wylądowałam na szyi ogiera. 

- Rany boskie Remi co ty odstawiasz...? - Zapytałam ciężko oddychając. 

Zdziwiona byłam, ot co. Coś takiego skakał zawsze. No, ale cóż, przynajmniej wiem, że muszę być uważna cały czas... Wróciłam w siodło i zakręciłam by najechać na to coś jeszcze raz. Tym razem byłam ostrożna i pewna siebie, w odpowiednim momencie zadziałałam wszystkimi pomocami i ogier skoczył nieszczęsna strukturę. Pochwaliłam go i skupiłam się na drodze. Wjechaliśmy na otwarty teren, do końca zostały dwie przeszkody. Duży stół może nie poszedł najlepiej, ale wylądowaliśmy bez szwanku. I wysoki płot... Pomyślałam, że to pójdzie gładko, ale i tak bardzo uważałam by nie wyłamał. Dodałam mocny impuls i wio! Skoczył. Przed nami 300 metrów do końca, oddałam wodze i łydkami popędzałam. Uwielbiam ten moment tak samo jak moje konie. Pędziliśmy przed siebie, ciągle próbując biec szybciej i szybciej. Uśmiechałam się i klepałam go po szyi aż w końcu minęliśmy okazałe sosny, czyli hipotetyczna meta za nami. Stopniowo wyciszałam go zwalniając do wolnego galopu, potem do kłusa. Zebrałam wodze i zaczęłam anglezować. Skręciliśmy w ścieżkę prowadzącą do stajni. Po kilku minutach zwolniłam do stępa, chwilę jechaliśmy z zebraniu, a gdy pojawiliśmy się na łące złapałam za końcówkę wodzy dając mu luz. Kiedy dojechaliśmy do domu był już prawie suchy, ale zdecydowałam, że zaprowadzę go jeszcze na karuzelę. Zdjęłam sprzęt, który rozwiesiłam na płocie i zaprowadziłam go do jednej z pięciu przegród i włączyłam odpowiedni program. Wróciłam po ekwipunek, ale wzięłam tylko ochraniacze, siodło i ogłowie. Potnik i podkładkę zostawiłam do wyschnięcia. Kiedy wędzidełko było wyszorowane, a wszystko leżało na swoim miejscu poszłam do salonu, rzuciłam się na kanapę i nie ruszałam żadną częścią ciała przez 15 minut. 

piątek, 9 sierpnia 2013

Trening powożeniowy | *Ardiente |

*Ardiente & Ruska, Sabina
Okolice Rosewood Ranch

Rozwaliłam budzik, wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie... Rzuciłam nim w ścianę i z powrotem zasnęłam. Jednak kwestią gorszą od regularnego i jakże wnerwiającego "biiip! biiip!" była Valentine ze szklanką lodowatej wody.

- Aaaah! Dopadnę cię! - Wyskoczyłam z łóżka i popędziłam za uciekającą Val.

Zwiała na dwór, ale nie zamierzałam się poddawać i ciągle goniłam tego ufoludka.

-Ania ratuj! - wrzasnęła w kierunku trenerki niosącej siodło Chili. Jej spłoszone spojrzenie dało do zrozumienia, że ona nie ma z tym nic wspólnego i dzieci mają ją zostawić w spokoju.

Pomimo protestów została użyta jako tarcza, niewinnych nie zabijam, więc obrażona wróciłam do domu. Stwierdziłam, że paradowanie w piżamie jest super, ale jednak ubiorę się normalnie. A że w planach dziś jazd nie miałam, mogłam ubrać się odpowiednio do zapowiadanego upału. Po 20 minutach zeszłam do kuchni i zrobiłam sobie jajecznicę, te kawałki skorupek wcale nie były takie złe. Tak, tak, master chef znowu w akcji.

- Ruska. Co ty robisz? - zapytała Sabina, która zmaterializowała się w pomieszczeniu.

Podskoczyłam na krześle i spojrzałam na nią wielkimi oczami z bułką w jadaczce.

- Jem. Nie potrafię odżywiać się energią kosmiczną. - Spokojnie wytłumaczyłam.
- Nie o to chodzi, miałyśmy wziąć Ardiente na trening pół godziny temu. - Skrzyżowała ręce, a widząc, że nie zerwałam się na równe nogi zabrała mi talerz i wrzuciła do zlewu.

Bez słowa wstałam i udałam się do wyjścia, choć sporo kosztowało mnie to, by się na nią nie rzucić. Głównie powstrzymywała mnie wizja spotkania pięknego tinkera. Poszłam do stajni, jak się okazało ogier był już wyczyszczony i miał założoną uprząż. Wyprowadziłam go z boksu i spokojnym krokiem wyszliśmy na podwórko, gdzie czekała bryczka i uśmiechnięta Sabina.

Podpięłyśmy konia i upewniłyśmy się, że wszystko gra po czym wsiadłyśmy do dwukołowego pojazdu. Wzięłam lejce i z zacieszem cmoknęłam by Ardi ruszył stępem. Pierwsze kroki wykonywał bardzo niezdarnie, w końcu nie ciągnął dorożki od bardzo dawna i musiałam mu to wybaczyć.

- Gdzie jedziemy?
- Możemy jakąś szeroką i dogodną leśną alejką. - odpowiedziała Sab i założyła okulary.
- Okey... - Kierowałam się w stronę lasu myśląc którędy prowadzić nas dalej.

Ogier przypomniał sobie co robić i bez problemu ciągnął nas idąc żwawym stępem. Spacer bardzo mu się podobał, rozglądał się na boki i parskał ciesząc się słoneczną pogodą. Wczorajszego wieczoru zaplotłam mu warkoczyki, więc długa, puszysta grzywa nie potęgowała uczucia gorąca. Wjechaliśmy na żużlową alejkę, po lewej rozciągał się mieszany las, po prawej wielkie zielone łąki, po których galopujemy i ścigamy się podczas terenów. Po 10 minutach dojechaliśmy do skrzyżowania, jedna z dróg miała dobre podłoże do kłusa, więc skręciliśmy tam i cmoknęłam. Ardiente posłusznie ruszył kłusem zarzucając łbem, złościł się na  wszechobecne muchy... Niektóre gałęzie rosły tak nisko, że musiałyśmy się schylać, ale oczywiście i tak z lasu wyjechałyśmy całe poharatane. Ogier za moją namową zwolnił do stępa i rozkoszował się widokami. W oddali widzieliśmy jedno z licznych tu jezior i obrastające je drzewa. Całość w połączeniu z promieniami słońca dawało bajeczny efekt.

Zerknęłam na godzinę, dochodziła dziewiąta, więc zbliżał się także upał. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że w sumie cięgle jesteśmy dość blisko stajni, więc możemy się jeszcze pokręcić. Cmoknęłam popędzając ogiera tak by zakłusował. Nie miał nic przeciwko, rozpierała go energia. Ostatnich kilka tygodni spędził na padoku lub okazjonalnie był brany na lonże przez któregoś z trenerów. Ale jak na obecną sytuację był wyjątkowo grzeczny, trochę jak nie on.

- To jest lekkie,  nie bój się go zmęczyć. - Mruknęła Sabina.
- No dobra.

Wykorzystując dobrą drogę, cmoknęłam i tryknęłam go batem w zad. Ogier natychmiast zagalopował i rozpędzał się coraz bardziej.

- Zwolnij... - Sabina ponownie przypomniała mi o swoim istnieniu.

Delikatnie ściągnęłam lejce, powtarzając "prć". Efektem było zwolnienie do kłusa, miałam ponownie zagalopować, ale widząc, że wjeżdżamy na pewien dobrze mi znany szlak zrezygnowałam i pozwoliłam mu kłusować. Widać, że się rozbujał i skupił się na pracy, dzięki czemu mogłyśmy podziwiać ładny, sprężysty kłusik zamiast trzpiotowatego truchtania. Tak zajechałyśmy na dziedziniec i zaparkowałyśmy nieopodal wejścia do stajni klaczy. Tam wysiadłyśmy, Sab zajęła się odczepianiem ogiera od bryczki, ja pochwaliłam go, a zaraz potem przystąpiłam do zdejmowania uprzęży. Gdy Ardiente prezentował się już w samym ogłowiu zaprowadziłam go na padok, i zamknęłam za nami furtkę. Ogier pociągnął mnie myśląc, że dałam mu spokój, a że jest silny omal nie przywitałam się z matką ziemią.

- Ciągle tu jestem. - Powiedziałam i ruszyłam przed siebie nakłaniając konia by za mną podążał. - Postępujemy sobie jeszcze. - Pogłaskałam go po szyi i podarowałam cukierka.

Po kilku minutach stępa, zdjęłam ogłowie, wyklepałam siwe szyjsko i poszłam do siodlarni by umyć wędzidło i odłożyć sprzęt na miejsce.

czwartek, 8 sierpnia 2013

S. Shania | golden retriever |

















| GALERIA |

= Podstawowe dane =
Imię: Shania 
Płeć: suczka
Matka: Sersi [ golden retr., nvirt. ] 
Ojciec: Galactus [ golden retr., nvirt. ]  
Data urodzenia:14 lipca 2008r.
Rasa: Golden Retriever
Hodowla: Rosewood Ranch
Poprzedni właściciel: - 
Predyspozycje: biegi przełajowe, dogtrekking, aportowanie [ dummy ], wystawy

= Dokumenty = 
Paszport
Karta Zdrowia
Rodowód
Licencja hodowlana

= Opis =

Historia: Shania urodziła się w Rosewood po skojarzeniu dwóch wspaniałych przedstawicieli rasy golden retriever. Psy te należały do przyjaciółki Ruski, więc szczeniaka dostaliśmy po znajomości. Mała suczka zachwycała całą stajnię, urocza puchata kulka szybko stała się ulubienicą pracowników. Wyrosła na piękną, modrą goldenkę, która nawiązuje świetny kontakt z końmi i ludźmi.

Zachowanie: Nasza sunia jest idealnym przykładem goldena, wiecznie wesoła, ufna, kochana i uwielbiająca zabawę. Ogon nie przestaje machać ani na chwilę, wystarczy na nią spojrzeć żeby na pyszczku pojawił się uśmiech. Potrafi przybierać niesamowity "wyraz twarz" co nie raz wywołuje u nas śmiech. Jest bardzo towarzyska, zwykle przybywa w pomieszczeniu, w którym aktualnie jest najwięcej ludzi. Kiedy wychodzą - idzie za nimi. Jest bardzo łagodna, można zostawić z nią dzieci, nawet te bardzo małe, a ona nie zrobi im absolutnie nic. To samo podejście ma do koni i innych zwierząt, nawet kotów.

Opieka: Nie przepada za szczotkowaniem, ale grzecznie poddaje się pielęgnacji. Czasami próbuje dać nogę, ale jeśli powie się jej, że ma zostać - będzie cierpliwie stała lub leżała. Kocha wodę i gdy tylko widzi rzekę czy jezioro pakuje się w nie bez opamiętania. Jest w pełni szczęśliwa jeśli do tej wody wrzuca się jej zabawki, które z radością wyławia i zanosi właścicielowi. Nie boi się wypływać na głębokie wody.
Nieco inaczej sprawa ma się z kąpielami w wannie... Shania unika łazienki jak ognia, kiedy ktoś ją tam prowadzi zapycha się łapkami tak, że jakiś silny pan musi ją tam wnosić. Kiedy już umieścimy ją w wannie, siada i się nie rusza posyłając nam błagalne spojrzenia i ciągle mrucząc coś do siebie. Chociaż ciężko jest zidentyfikować te dźwięki, niektórym bardziej przypominają odgłosy wydawane przez mleczną krowę.

Spacery: Jedną z największych radości jaką można jej sprawić jest pieszy spacer po okolicznych pagórkach. Shania cieszy się kiedy widzi, że idziemy w kierunku lasu bez koni. Moja teoria sugeruje, że woli piesze wycieczki, ponieważ wtedy głaszczemy ją i pieścimy kiedy tylko podbiega. Rzucamy jej kijki i zabawki, za którymi biega merdając ogonem. 

Tereny:  Ze względu na to, że Shan jest posłuszna i dobrze dogaduje się z końmi, często jeździ z nami w tereny. Biegnie przy koniu czołowym, tak by zawsze trzymać się z boku. Wie, że nie może zbliżać się do zadu ani wchodzić przez truchtające wierzchowce. Kiedy tylko ktoś wyda komendę, Shania natychmiast ją wykonuje, dzięki czemu mamy pewność, że nikomu nic się nie stanie.

Zabawa: Ulubioną zabawą Shani jest aportowanie. Zawsze przynosi rzuconą zabawkę czy patyk i domaga się pochwały. Przepada także za chowanym i berkiem, lubi biegać, a jeśli człowiek próbuje ją gonić jest prze szczęśliwa.


= Potomstwo  [-] =

= Treningi i inne  [-] =

= Osiągnięcia  [-] =

środa, 7 sierpnia 2013

Teren | Stark Tower, Coffey, *Pamela, Cosmic Charlie & Sheila |

Stark Tower & Ruska
Coffey & Amelia
*Pamela & Ania
Cosmic Charlie & Sabina
Sheila & Valentine


Siedząc przy kuchennym stole tworzyłam listę na dzisiejszy teren, musiałam przydzielić konie dziewczynom, inaczej zabiły by się w walce o rumaki. Urządzałyśmy sobie babski wypad na jezioro, panowie mieliw tym czasie ruszyć Sangiento i Remingtona. Dopisałam imię Cosmic Charlie i zadowolona z siebie wyszłam z domu, na podwórku czekała na mnie Amelia.

- I co? Powiedź... - Spojrzała na mnie z miną szczeniaczka.
- Dla ciebie Coffey. - Uśmiechnęłam się podając jej kartkę.
- Leć po nią na padok, mam nadzieję, że Harry nie wywalił jej na łąkę...

Skinęła głową i pobiegła do stajni. Tymczasem ja skierowałam się do garażu, gdzie stała zakurzona bryczka. Dylan miał sprawdzić czy wszytko z nią w porządku, ale naturalnie przepadł wtedy kiedy go potrzebowałam. No nic, trening z *Ardiente dopiero jutro, więc zdążymy. Udałam się do siodlarni i zabrałam sprzęt Stark Tower po czym powiesiłam go na boksie klaczy.

- Hej Starky. - Pocałowałam ja po nosie i zabrałam się za czyszczenie posklejanej sierści.

Spokojnie szczotkowałam grzbiet dereszowatej, kiedy usłyszałam głośny krzyk dochodzący z drugiego końca stajni.

- Ty debilu! Zjeżdżaj bo zatłukę! - Sabina wydzierała się na rechoczącego McDonalda.
- Daj spokój, Sab. W końcu to tylko mały pajączek. - Tłumaczył się ciągle chichocząc. Na słowo pająk strzeliłam nieobecną minę i zajęłam się grzywą Tower. Nie ingerować.

Założyłam jej granatowy komplet, a później resztę ekwipunku. Po kilku minutach wyszłam ze stajni, gdzie czekała już Ania na niecierpliwej Pameli. Chwilę później dołączyła do nas naburmuszona Sabina na Cosmic Charlie, na Valentine z Sheilą i Amelię z Coffey nie musiałyśmy długo czekać.

Ruszyłyśmy stępem, ja jako czołowa, dalej Coffey, Pamela, Charlie i Shi. Jechałyśmy żwawym stępem po piaszczystej ścieżce prowadzącej do lasu, czułam, że Fey jest zbyt blisko zadu Stark Tower, ale Amelia szybko to skorygowała. Poza wyrywającą się Pam wszystkie konie były spokojne, jedynie ciekawsko rozglądały się po okolicy. Dla Stark to nowość, ale młody koń musi nauczyć się wszystkiego, a teraz jest na to najlepszy czas. Była pewna siebie i energicznie parła do przodu. Za sobą słyszałam ciche rżenie Sheili, która w terenie nie była już od dawna, a bardzo je kocha i niesamowicie się niecierpliwi.

Po 10 minutach jazdy, minęłyśmy znak zawierający kilka informacji Parku Reedwood. Jadąc tą trasą zawsze zaczynałyśmy tu kłus, więc zgodnie podniosłyśmy tybinki by podciągnąć popręgi, a kiedy to nastąpiło ruszyłyśmy sprężystym kłusem. Klacze bardzo ciągnęły i chciały się wyprzedać. Hmm, ciekawe co będzie w galopie...

Jechałyśmy pewną leśną, ciasną ścieżką. Las tutaj był bardzo gęsty, więc drzewa dawały przyjemne uczucie chłodu. Uwielbiam tę trasę, bo jest tutaj mnóstwo wyboi, góry, pagórki i doliny, po których można fajnie potruchtać. Ta część trasy ciągnęła się dość długo, wyjechałyśmy z tej części parku, kierując się w stronę największego jeziora w okolicy. Po drodze czekała na nas spora łąka, na którą galopem wparadowały Ania i Pamela. Najwyraźniej klacz była nie do zatrzymania, ale nie dziwię się jej. Zastęp nam się z  grubsza rozwalił, każda zagalopowała i pedziła w sobie tylko znanym kierunku, z wyjątkiem Amelii na grzecznej Coffey.

- Możemy szybciej?! - Zapytałam Mel.
- Tak, ale będę za tobą, dobra?!
- Spoko!

Dołożyłam Stark łydkę, klaczy nie musiałam powtarzać dwa razy i natychmiast przyspieszyłyśmy. Pamela przecinała łąkę cwałem, daleko za nią galopowała Valentine z Shi. Sabina kręciła na Charlie wolty, chociaż klacz i tak zasuwała nieomal wywalając się na zakrętach. Uśmiechnęłam się widząc to i próbowałam dogonić Sheilę, która z kolei usiłowała doścignąć Pam. Kiedy arabka dobiegła do końca łąki zwolniła do galopu wpadając na ścieżkę między sekwojami. Po kolei wjeżdżałyśmy tam, kończąc na Cosmic.

Pamela nie jest najlepszą czołową, dlatego szybko zmieniła się z Shi. W takim ustawieniu dojechałyśmy nad nasze upragnione jezioro. Coffey i siwa od razu wgalopowały do wody, zaraz po nich zrobiła to Charlie. Ja zwolniłam do kłusa i tak wjechałam na brzeg. Starky brodziła kopytkami i kopała nimi tak by wszystkich dokładnie oblać. Spojrzałam na Anię, która męczyła się z kasztanką, dopiero po chili wytłumaczyła jej, że woda w jeziorku nie gryzie i jest tak samo fajna jak ta z węża ogrodowego.

Nasze trzy wielbicielki crossu śmiało wchodziły głębiej, co prawda Tower nigdy nie ma problemów z bajorkami podczas przejazdy crossowego, ale teraz miała stracha, więc do niczego jej nie zmuszałam. Pamela zatrzymała się na wysokości pęcin i dalej iść nie zamierzała. Po 15 minutach zabawy postanowiłyśmy wracać do stajni.

Jechałyśmy w takiej kolejności jak na początku, odprężającym stępikiem. Jako, że do RR miałyśmy jeszcze 4 kilometry, po jakimś czasie ruszyłyśmy kłusem, a na pewnym piaszczystym odcinku zagalopowałyśmy. Klaczki nie miały już ochoty na wygłupy i przyzwoicie szły na przód.

Po dojechaniu na miejsce rozebrałyśmy nasze rumaki przed stajnią i wypuściłyśmy je razem na pastwisko. Ekwipunek zabrałyśmy do siodlarni i wymyłyśmy wędzidła.

Trening wyścigowy | *Bad Sign & *Tea Biscuit |

*Bad Sign & Dylan
*Tea Biscuit & Ruska
Tor wyścigowy - Rosewood Ranch

Wstałam o 5:30, a piętnaście minut później zeszłam do kuchni będąc jeszcze niemal nieprzytomną. Z chwilą otworzenia lodówki nieco się ożywiłam, wymagał tego ode mnie instynkt przetrwania, gdyż chłodziarka świeciła pustkami i trzeba było znaleźć coś do jedzenia poza nią. Wczorajsze bułki i resztki nutelli, pycha.

Delektując się śniadaniem analizowałam cechy obydwu moich ogierów wyścigowych. Jeden z nich miał mnie dzisiaj dźwigać, ale wciąż nie mogłam się zdecydować który... Ostatecznie wybrałam Tea Biscuita, żeby poczuć smak przekroczenia linii mety jako pierwsza. Wiem, że to tylko trening, ale emocje są te same.

Wyszłam z domu i z zadowoleniem stwierdziłam, że temperatura sięga ledwo 20 stopni. Idealna pogoda na bieganie. Ruszyłam do stajni i witając się z każdym koniem z osobna doszłam do boksu gniadego anglika.

- Biscuit, skarbie. Postarasz się dzisiaj, co? - Otworzyłam boks i stając na progu głaskałam jego cudną główkę którą z uporem wciskał w moje ramiona. - Kochany jesteś, wiesz? No pewnie, że tak.

Zamknęłam drzwi i udałam się do siodlarni, skąd wzięłam potrzebny sprzęt po czym wróciłam do Tea i wyjęłam z jego skrzynki szczotki. Nie był brudny, wiec już kilka minut później zakładałam siodło. Kiedy skoczyłam go przygotowywać założyłam kask i wyprowadziłam konia ze stajni. Jakiś wesoły ptak przysiadł na dachu i umilał nam poranek. Nawet nie byłam zła z wczesnego wstawania, miałam na prawdę niezły humor.

Wsiadłam na ogiera z pomocą schodków i wolnym stępem na luźnej wodzy udaliśmy się w kierunku toru. Dzisiejszy dystans wynosił 1600 metrów, a celem treningu było poprawienie prędkości osiąganej przez nasze rumaki.

Zdążyłam już rozstępować Biscuita i zakłusować zanim na tor wjechali Bad Sign i Dylan, a obok nich dreptał Harry ze swoim wysłużonym stoperem i termosem z herbatką. Myślałby kto...

- Zegarków nie macie? - Mruknęłam wiedząc, że będę musiała dłużej czekać.
- A witam serdecznie. - Harry zaraz potem ziewnął wywołując u Signa przestraszoną minę. - To ja tam... Tego... - Próbował coś dodać, ale widocznie okazało się to zbyt trudnym zadaniem. Poszedł na trybuny by obserwować nas jednym okiem.
- Dobra.- Dylan skrócił wodze i ruszył stępem. - Ty pracujesz nad startem, potem on juz sobie da radę. Ja zajmuje się utrzymywaniem w siodle i jako takim kierowaniem.
- To ammy plan. Daj znac kiedy skończysz. - Uśmiechnęłam się i zakłusowałam.

Odjechałam kilkaset metrów by w spokoju przeprowadzić rozgrzewkę. Robiliśmy wolty, zmiany kierunku, ćwiczenia na rozciąganie itd. W końcu Mogliśmy podjechać do bramek., obydwa konie nie boją się ich, więc bez najmniejszego problemu weszły do środka. Bad zajął tę bliżej barierki, my byliśmy tuz obok. Tea jak zwykle był niesamowicie opanowany, co wróżyło kiepskim starem. Ale nie tym razem, kochanie. Przygotowałam się na otworzenie bramek, co nastąpiło kilka sekund później. Od razu dołożyłam ogierowi łydki i zaczęłam cmokać nie dając mu szansy na zignorowanie mnie. Chcąc nie chcąc przyspieszył zaraz po kilku krokach niezbyt urodziwego galopu.

- Dooobrze! - Krzyknęłam z uśmiechem.

Bad Sign zawsze wypada z bramki jak spłoszony królik, tak było i tym razem. Pędził na przód skupiając się tylko na tym by wyprzedzić wiatr, który szumiał nam w uszach. Po 300 metrach był jedynie długość przed nami. Jak na Biscuita to i tak dobrze, tym bardziej, że ogier już bez mojej pomocy utrzymywał dobre tempo. Wahałam się czy od razu przyspieszyć, czy czekać do 8000 metra. Dla mojego konia nie byłby to ogromny wysiłek, ale mimo to postanowiłam poczekać. Bad dawał z siebie wszystko, co mogło się dla niego skończyć kiepsko, ze względu na to, że nie jest tak wytrzymały. To zdecydowany krótkodystansowiec, który męczy się na wyznaczonym na dziś dystansie. A przy 2000 trzeba go wyraźnie spowalniać żeby nie padł w połowie trasy,

Ciągle utrzymywałam się długość za Badem, na zakrętach nieco zwalnialiśmy by na prostych przyspieszać. W Tea zaczęło się budzić to coś, co pomaga mu w biegu. Musiałam go wstrzymywać, ale na za wiele sie to nie zdało, bo wkrótce zrównał się ze swoim rywalem.

-  Dobra, teraz! Leć! - Krzyknął Dylan dając znak, że mam wykorzystać potencjał Tea Biscuita, a co za tym idzie i Bad Signa, który włoży dużo wysiłku żeby nas gonić.

Krzyknęłam i poluźniłam wodze dzięki czemu mógł wybić do przodu co też natychmiast uczynił. Bezzwłocznie postawił uszy i wyciągał cwał tak, że resztę zostawiliśmy w tyle. Żeby taki efekt utrzymać musiałam się jeszcze trochę nastawać, ja odpuścić mogę dopiero kiedy "zaskoczy". Czyli kiedy Tea wczuje się już w ten rytm i zapragnie być najlepszym. Czasami to w ogóle nie następuje, ale wtedy było inaczej. Na 1100 metrze wiedziałam, że już przejął kontrolę i przyspiesza bez mojej pomocy. Co prawda rozpędzenie się zajmuje mu kilka chwil, ale linię mety przekroczyliśmy 1,5 długości przed Badem. Uspokoiłam go tak by zwolnił go wolnego galopu, a potem kłusa i zawróciłam. W między czasie zrównaliśmy się z naszymi rywalami. Wyklepałam gniadego, to samo z kasztankiem zrobił Dylan.

- Było nieźle. - Pochwalił nas trener po czym przybiliśmy piątkę.

Harry truchtał do nas z pustym termosem.

- No... Tea ostatnio był lepszy. Teraz było raczej przeciętnie, ale chociaż nie cofa się w umiejętnościach. Jeśli utrzyma taki poziom nie będzie źle, ale może być znacznie lepiej. Tak czy siak dobra robota. Co do Bada to sam zobacz. - Pokazał Dylanowi stoper, a na twarzy dżokeja natychmiast zagościł szeroki uśmiech.
- Ha! Proszę bardzo! Sign pobił swój rekord! - Jeszcze raz poklepał ogiera, który zniecierpliwiony grzebał kopytem w ziemi.
- No dobra, już dobra, Wszyscy wiemy, że to mój Herbaciany zasługuje na więcej pochwał.
- Ta, chciałabyś. Bad Sign ma lepszą technikę.
- Pff... Black Rose by nie przegonił.
- Chyba Biscuit!

 I tak wesoło drażniliśmy się całą drogę do stajni. Oporządziliśmy rumaki, które zostały wywalone na padoki, póki jeszcze była znośna temperatura.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Lonża | Secret |

Secret & Ruska
Padok - Rosewood Ranch


Zamknęłam boks Black Rose, którą obdarowywałam cukierkami i nie za bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Udałam się więc do kuchenki i dorwałam jakieś ciastka. Dochodziła 20 i temperatura obniżyła się na tyle by przebywanie na dworze stało się przyjemne. Większość koni spędzała cudowne chwile na pastwiskach, reszta odpoczywała w boksach lub uczestniczyła w treningach. Przejrzałam kilka gazet i postanowiłam przejść się po stajni, pomyślałam, że może wpadnę na jakiś genialny pomysł. Takowy pojawił się gdy mijałam boks Secreta. Pogłaskałam kasztanka po pyszczku i uśmiechnęłam się.

- Co byś powiedział na lonżę Sekretny?

Jego stan był znakomity, wszyscy staramy się dużo z nim pracować i pokazać, że świat nie jest zły. Miśka twierdzi, że może już przyjąć jeźdźca, ale ciągle się waham. Towarzyszy mi obawa, że jeżeli ktoś postanowi na niego wsiąść wszystko wróci do punktu wyjścia i całe leczenie będzie musiało zacząć się od nowa. Nie wiem czy Secret byłby w stanie to przejść. Do siodlarni miałam dosłownie kilka metrów, więc czym prędzej powędrowałam tam w poszukiwaniu lonży. Wróciłam do wałacha i wyczyściłam go, po czym zapięłam na taśmę i wyprowadziłam ze stajni. Jako, że wszystko było już pozajmowane, udaliśmy się na padok.

Odczepiłam lonżę tak by koń mógł chodzić w wolno w samym kantarze. Póki co stał i rozglądał się strzygąc uszami z wielkim spokojem. Podeszłam do niego i pogłaskałam na całej długości.  W tym czasie obwąchiwał ziemie w poszukiwaniu źdźbeł trawy, niestety ich nie odnalazł. Skupił uwagę na mnie, ruszyłam przed siebie z nadzieją, że postanowi za mną pójść. Tak też się stało i po krótkim spacerze podarowałam mu cukierka.

Pochodziliśmy jeszcze trochę, a potem podpięłam lonże by chodził po okręgu. Średnica koła była spora, choć koń ciągle próbował ją zmniejszać. Po jakimś czasie cmoknęłam i uniosłam lewa rękę, ruszył wolnym kłusikiem. Musiałam sobie jeszcze sporo pocmokać zanim zdobył się na jakieś konkretniejsze tempo.

- Dobrze... - Pochwaliłam go z uśmiechem.

Minęło kilka minut i zatrzymałam go by zmienić stronę, ponownie zakłusował, z tymże poruszał się już znacznie rytmiczniej. Zachowywał się tak jakby nie pamiętał swojej przeszłości, Miśka mówiła, że najprawdopodobniej będzie zachowywał się całkowicie normalnie, nawet pod jeźdźcem, ale może mieć duży problem ze skakaniem. Nie szkodzi, przecież nikt nie będzie go zmuszał.

- Prrrć...

Posłusznie zwolnił do stępa. Robiliśmy sobie ćwiczenia z przejściami i zmianami tempa. Zagalopowanie poszło bardzo fajnie, nie miał z tym żadnych trudności. To samo w druga stronę.

Pochwaliłam go gdy stępował z opuszczona do ziemi głową. Nie będę kłamać, od początku naszej lonży chciałam na niego wsiąść. Wiedziałam, że to zależy tylko ode mnie i według wszelkich statystyk koń powinien zachować się całkiem spokojnie. Spojrzałam w górę i zaśmiałam się, za dużo myślę! Musze przestać i działać jak każe mi intuicja!  Podprowadziłam go do ogrodzenia i stojąc na nim głaskałam konia po grzbiecie stopniowo naciskałam coraz mocniej, ale to robimy podczas każdej lonży już od kilku miesięcy. No i co? Przewiesiłam się przez niego, wałach delikatnie poruszył się i odwrócił głowę żeby sprawdzić co robię. Dałam mu marchewkę i poczułam się pewniej. Wróciłam na dawną pozycje i po kilku sekundach wsiadłam. Zamknęłam sobie usta dłonią żeby nie wydać żadnego niezidentyfikowanego dźwięku, ale nie pomogło bo i tak zaczęłam chichotać ze szczęścia. Głaskałam go po szyi i zeszłam dopiero po dłuższej chwili. Następnym razem przejadę się stępem. Może założę mu siodło? Oj miałam już mnóstwo planów.

Otworzyłam furtkę i wyprowadziłam wałaszka. Dylan na Black Rose podjechał do nas, a konie przywitały się muśnięciem chrap.

-Widziałem, w końcu pozwoliłaś mu by cię dźwigał. Już myślałem, że troskliwa mamusia jeszcze z rok będzie czekała... - Parsknął śmiechem tarmosząc rudemu grzywkę.
- Pewnie bym czekała, ale czasami jak sobie coś ubzduram to muszę to natychmiast zrobić. Chyba będzie dobrze. Pomogliśmy mu. - Uśmiechnęłam sie głaszcząc Secreta po ganaszu. Koń niemal usypiał, tak samo jak Blacky. - A co z nią?
- Przegalopowała cały tor. - Poklepał ją z promiennym uśmiechem. - Za miesiąc będzie startować. Nie boi się już toru ani trybun.
- Same dobre wieści. Dobra lecę. Jutro widzimy się o 7.
- Faktycznie dobre wieści... - Mruknął pod nosem.

Trening crossowy | Stark Tower & Cosmic Charlie |

Stark Tower & Ruska
Cosmic Charlie & Amelia
Tor crossowy - Rosewood Ranch


Po porannym treningu z Paranoją byłam gorzej niż wykończona. Rozłożyłam się na kanapie w salonie i oglądałam powtórkę jakiegoś serialu kryminalnego. Charlie grzebał w papierach przy stole, a Sabina zajmowała się przygotowywaniem obiadu. Reszta drużyny biegała na zewnątrz  żeby skończyć swoją robotę do przerwy. Dochodziła 13, więc konie miały wolne i w większości przebywały w stajni by zminimalizować uczucie gorąca. To znaczy, *Lost Cassino, *Pamela i *Corrida grasowały po padokach, taka tam temperaturka im nie przeszkadza.

- Co masz dzisiaj w planach? - Zapytał blondyn.
- Am... Jakiś cross. A co?
- Nic. W Liderze pławienie więc wole się przenieść tam... - Usmiechnął się zawadiacko i rozpoczął procedurę upychania miliona kartek do kolorowych teczek.
- Zdrajca... - Prychnęłam i rzuciłam w niego poduszką. - Co na obiad?
- Rzadkie z gęstym... Mielone z ryżem i czymś takim z puszki. - Dziewczyna uniosła przedmiot w górę.

Wstałam i przeanalizowałam swój strój, ujdzie.

-Charlie, jedziemy do McDonalda. - Powiedziałam konspiracyjnym szeptem zakładając kowbojki.

Skinął głową i pożegnał się z Sab po czym wyszliśmy. Nie zmierzał dopuścić mnie do kierownicy, więc jechaliśmy zbyt bezpiecznie i stanowczo zbyt długo. Do Rosewood powróciłam po 16, niemal natychmiast dopadła mnie Amelia, która miała mieć dziś jazdę.

- Wolisz jeździć teraz czy o 18, Mel?
- Na 19 muszę być w domu, także...
- Okey. To pojedziemy na tor crossowy. Przygotuj sobie Cosmic, dobrze?
- Mhm.
- Za 15 minut na przy lonżowniku. -Uśmiechnęłam się i poszłam do siodlarni.

Zabrałam sprzęt Stark Tower i jasno zielony komplet. Klacz czekała na mnie w boksie i ucieszyła się kiedy podarowałam jej kawałek marchewki. Pomiziałam ją, a później przystąpiłam do czyszczenia. Była czysta jak nie ona, może jakieś dobre dziecko mi ją wyszczotkowało? No nic, założyłam czaprak, podkładkę i siodło, następnie ogłowie. Pozapinałam wszystkie paseczki, coby rumak wygląd reprezentacyjnie. Kiedy byłam gotowa wyszłam ze stajni i podpięłam popręg. Chwilę później pojawiła się Amelia na Cosmic Charlie i wsiadłyśmy na nasze wierzchowce.

- Wiem, że swój pierwszy cross miałaś mieć na Coffey, ale dzisiaj skakała i nie chcę jej przemęczać.
- Nie ma sprawy, z rudą też już się w miarę dogaduję. - Poklepała Charlie po łopatce. Jechałyśmy obok siebie żwawym stępem.
- Zbieram chętnych na pławienie, jutro o 14. Co ty na to?
- Jej, no pewnie!

Plotkując dojechałyśmy na tor po 10 minutach. Pierwsze przeszkody mieściły się na dużej polanie w środku iglastego lasu. Tam też wybrałyśmy sobie miejsce na rozgrzewkę, każda indywidualnie wykonywała wolty i zmiany kierunku w kłusie, cofania, dodania, zwroty itd. Kobyłki były dziś bardzo grzeczne, ale i pełne zapału do zabawy.

- Zagalopuj sobie. - Powiedziałam do mojej towarzyszki i niemal w tym samym momencie ruszyłyśmy tym chodem. Poruszałyśmy się w różnych kierunkach na dwóch sporych woltach, z góry wyglądało to jak ósemka. Bawiłyśmy się tempem i zmianami kierunku, Stark bardzo dobrze radziła sobie z lotnymi zmianami nogi, o Charlie nawet nie wspomnę. Obie kobyłki bardzo się starały.

- Przeskoczymy sobie to po dwa razy i pojedziemy na trasę, okey?
- Dobrze!

Najechałam galopem na niską beczkę, przed którą dodałam mocniejszy impuls. Tower ładnie się wybiła i przeleciała na drugą stronę. Zwolniłam do kłusa i zerknęłam na drugą parę. Cosmic trochę pędziła, ale Amelii udało się ją zwolnić i oddać dobry skok. Powtórzyłyśmy to i po chwili kłusa przeszłyśmy do stępa.

- One chodzą easy, więc pojedziemy sobie prostą i przyjemną trasą. Trzymaj się za mną, tak żebyś nas widziała, ale nie była za blisko w razie gdyby mi kobyła wyłamała czy coś, okey?
- Tak. A ona nie ma z tym problemu?
- Nie, ona sama wie co robić. - Uśmiechnęłam się i z grubsza rozplanowałam kolejność przeszkód.

Ruszyłam galopem na wcześniej wspomnianą beczkę, dziś pracujemy nad dokładnością więc nie zamierzałam zasuwać. Po kilkudziesięciu metrach czekał na nas szereg złożony z dwóch żywopłotów. Tak jak pierwszą skoczyłam bez problemu, tak przy drugiej poczułam zawahanie klaczy. Zerknęłam za siebie. Charlie w pięknym stylu pokonywała szereg i wciąż trzymała się za nami. Musiałyśmy wgalopować na wzniesienie, na szczycie którego zbudowany był niski, podłużny domek. Zaraz po nim był łagodny stok, który już na prawie płaskim terenie przecinał strumień. Zarówno Stark jak i Cosmic ze wszystkim poradziły sobie bardzo dobrze.

Zaczął się odcinek na wyciągnięcie prędkości, więc dodałam łydki i cmoknęłam. Stark natychmiast przyspieszyła, a razem z nią Charlie. Ta druga nawet za bardzo, więc popędziłam Tower tak by wydłużyć odległość między nami.

-Okey, zwalniaj! - Krzyknęłam widząc drewnianą przeszkodę, która z góry wyglądała jak trójkąt. Obydwie klacze przeskoczyły ją bardzo swobodnie. Później rozprawiłyśmy się z dwoma kolejnymi i wpadłyśmy do płytkiego jeziorka, w którym mieściła się następna. Pochwaliłam klacz i docisnęłam łydki, gdyż znowu pojawiła się droga na dodanie. Na koniec przeskoczyłyśmy szeroką przeszkodę z desek i mogłyśmy zwolnić do kłusa. Wyklepałyśmy konie, które prychały opuszczając głowy do ziemi.

- I jak?
- Było świetnie! Serio!
- Radzisz sobie muszę przyznać. Jeszcze trochę i jakieś zawody trzeba będzie cie wysłać młoda. - Przybiłyśmy piątkę i kłusem wjechałyśmy w szeroką leśną ścieżkę. Znowu jechałyśmy obok siebie, a kobyłki co jakiś czas dotykały się chrapami. Jechałyśmy na około by mieć czas na rozstępowanie koni po wysiłku. Gdy przybyłyśmy do stajni były już niemal suche. Zdjęłyśmy sprzęt i powiesiłyśmy go na płocie, a rumaki wypuściłyśmy na padoki.

Zaniosłyśmy rzędy, wymyłyśmy wędzidła, a pół godziny później odwiozłam Amelię i jej rower do domu.

OG. Moet II | hol |















| GALERIA    |
| GALERIA 2 |
| GALERIA 3

= Podstawowe dane =
Imię: Moet II
Płeć: ogier
Matka: Missouri [ nvirt. ]
Ojciec: Frozem Motion [ nvirt. ] 
Data urodzenia: 2 maja 2005r.
Rasa: koń holsztyński
Wzrost: 165 cm
Hodowla: WHK Lider
Poprzedni właściciel:
Predyspozycje: ujeżdżenie | L-P |, skoki | L-P |, cross | easy |, WKKW | easy

= Dokumenty =
Bonitacja
Rodowód
Licencja na krycie 

= Opis =

Charakter: Generalnie to koń spokojny i zrównoważony. Pomimo młodego wieku potrafi całkiem sporo i całkowicie ufa ludziom ze swojego otoczenia. Chętnie zaprzyjaźnia się także z nowo poznanymi osobami czy końmi. Uwielbia być głaskanym i rozpieszczanym, a że Ruska traktuje go z taryfą ulgową ma całkiem fajne życie. Jako ulubieniec połowy stajni musi być w centrum uwagi i zabiega o nią w uroczy sposób, nie jest nachalny czy denerwujący. Czasami lubi się pobuntować, ale doprowadzenie go do porządku jest proste i szybkie. Bywa niecierpliwy, ale zazwyczaj spokojnie czeka na jedzenie czy zakończenie procesu czyszczenia.

W stajni: Oj kto jak kto, ale Monet uwielbia siedzieć w boksie i wcinać siano. To nie znaczy, że na pastwisko trzeba wyciągać go ciągnikiem! On po prostu ceni sobie własną, bezpieczną przestrzeń bez nagabywania kolegów. Ponadto tam jest większa szansa na zdobycie cukierka od przechodzących korytarzem stajennych.
Czyszczenie nie jest dla niego problemem, może nie przepada za ciągnącym się w nieskończoność szczotkowaniem, ale znosi to bardzo dobrze. Stoi spokojnie i próbuje zasnąć lub zerka co wyczynia jeździec. Zdarza mu się rozpinać wszelkie suwaki, i zaglądać do kieszeni w poszukiwaniu smakołyków. Ładnie podnosi nogi, nie ma miejsca, którego nie pozwoliłby sobie dotknąć.
Zakładanie sprzętu mu nie przeszkadza, stoi i czeka. Nie gryzie ani nie zadziera głowy przy zakładaniu ogłowia. Natomiast młodzi jeźdźcy mogą mieć problem ze wsiadaniem, ponieważ Monet odsuwa się gdy tylko jeździec poczuje się zbyt pewnie.
Nie przepada za polewaniem go wężem ogrodowym, nie jest tak, że się boi i ucieka, ale wierci się i kładzie po sobie uszyska. Jednak w gorące dni potrafi nam wybaczyć ten nieprofesjonalizm i ciszy się chłodnymi strumieniami spływającymi z grzbietu i szyi.

Pod siodłem: Fajny wierzchowiec dla średnio zaawansowanych jeźdźców. Co prawda nadaje się do rekreacji, ale jako ulubieniec Ruski chodzi tylko pod zaufanymi osobami. Nie jest idealny, ale własnie to czyni go sobą. Monet nie będzie trzymał się ściany od tak, nie będzie stał w miejscu po zatrzymaniu, nie będzie skakał jeśli jeździec nie wykaże się jakimiś umiejętnościami. Żeby zgrać się z tym ogierem trzeba od siebie czegoś wymagać, nie można wsiąść, palnąć "wio" i siedzieć jak ten worek kartofli. Nie, Mo uczy pracy nad swoimi umiejętnościami i pilnowaniem się na każdym kroku i w każdym momencie jazdy. Przykładowo, na finałowym stępie nie można po prostu oddać wodzy i zająć się podziwieniem obłoczków. Jeśli tak się stanie koń bryknie i klienta zrzuci po czym z dumnie uniesioną główką pokłusuje do furteczki.

Skoki: Moet na prawdę lubi skakać, ale nie będzie tego robił jeżeli jeździec nie pokaże co potrafi. Skoki luzem - nie ma problemu, pod siodłem - stary, musisz pokazać, że chcesz albo spadaj... Nie raz zatrzymywał się tuż przed przeszkodą lub omijał ją tylko dlatego, że pasażer miał w nosie pilnowanie go. Monet jest cwany i żeby jazda się udała trzeba być mądrzejszym od niego. Jeśli ma się wszystko pod kontrolą, wodze, łydki, dosiad... wszystko, wtedy koń oddaje genialne skoki i parkur pozostaje w stanie nienaruszonym. Rzadko zrzuca drągi, stara się by wybicie było mocne, a technika poprawna.

Ujeżdżenie: To ten moment kiedy ludzie myślą, że mogą sobie z nim poradzić i okazuje się, że spotyka ich niespodzianka. Nie ma łydki? Stop. Nie ma wodzy? Galop. Nie ma koncentracji? A się spłoszymy własnego cienia... Moet pod jeźdźcem, który kontroluje sytuację może góry zdobywać. Ma ładny ruch i umiejętności, a do tego bajeczny wygląd. Uwielbia prace z człowiekiem i widać to podczas profesjonalnych treningów. Tak jak na ćwiczeniach bardzo pilnuje jeźdźca, tak na zawodach skupia się na sobie i tym, co dzieje się wokół niego.

Cross: Pilnowanie, pilnowanie i jeszcze raz pilnowanie. Jeżeli jeździec przestanie skupiać się na nim, poleci gdzieś do lasu i tyle go widzieli...  Bardzo lubi crossowe przeszkody, szczególnie te wodne, ale kiedy nadarza się okazja - wyznacza własną trasę. Nie boi się tych wszystkich kosmicznych przedmiotów, skacze bez mrugnięcia okiem. Tutaj rzadko zdarza mu się wyłamywać, jeśli na zamiar zwiać zrobi to na odcinku bez przeszkód.

Na zawodach: Nie można powiedzieć żeby był spokojny niczym pluszowy miś, ale nie wariuje jak niektóre konie. Wiadomo, że trochę się denerwuje i wierci, ale nie przeszkadza mu głośna muzyka i to całe zamieszanie. Bardziej skupia się na obcych koniach, szczególnie nie przepada za ogierami. Co do klaczy jesteśmy zadowoleni, że nie zachowuje się jak jego koledzy. Nie rzuca się w ich kierunku, potrafi się kulturalnie przywitać i wymieniać pozdrowieniami.

W terenie: Odważny koń, pójdzie wszędzie i z każdym, ale trasa niekoniecznie zależy od jeźdźca. Monet lubi sobie od czas do czasu wykonać skok w bok i czmychnąć w zupełnie inną stronę niż reszta zastępu. Bez problemu wbiega do jeziorka, lubi pływać i chlapać kopytami tak żeby wszyscy byli mokrzy. Dobry na czołowego i zazwyczaj na tej pozycji wędruje po szlakach. 
= Potomstwo  [-] =

= Treningi i inne  [ 1 ] =
  1. Trening skokowy
= Osiągnięcia  [ 7 ] =
  1. I miejsce w skokach kl. L na Hipodromie Gold Horses
  2. II miejsce w ujeżdżeniu kl. L na Hipodromie New Hampshire
  3. II miejsce w skokach kl. P na Hipodromie New Hamshire
  4. II miejsce w ujeżdżeniu kl. L na Hipodromie Sopy
  5. IV miejsce w amatorskiej gonitwie ogierów na Hipodromie Raven
  6. VI miejsce w skokach kl. P na Hipodromie Gold Horses
  7. IX miejsce w amatorskiej gonitwie skokowców na Hipodromie Raven

Trening skokowy | Black Paranoic, Coffet & Moet II |

Black Paranoic & Ruska
Coffey & Valentine
Moet II & Charlie
Plac skokowy - Rosewood Ranch

Umówiłam się na trening skokowy o jakże cudowniej brzmiącej godzinie ósmej. Może nie byłam bym aż tak zrezygnowana gdyby nie przydzielony mi koń, a mianowicie Black Paranoic. Kobyła jest szalona, ale kiedyś musi zacząć chodzić pod siodłem. Miała wolne od miesiąca, ponieważ pojawiły się problemy z przewozem jej do Lidera. Chwilowo stoi w RR i roznosi mi stajnię.
Istotnym faktem jest też dzisiejsza podróż Charliego i Moeta, którego zdecydowałam się przenieść na moje ukochane odludzie. A chłopak był w komplecie, więc nie narzekam.

Zapakowaliśmy konia do małej przyczepy i ruszyliśmy w drogę, która zajęła nam około godziny.
- Dzieciak jaki spokojny. - Powiedziałam z uznaniem gdy otworzyłam drzwiczki będąc już w Rosewood.
- Przyzwyczaił się już. - Charlie pogłaskał go po głowie po czym poszedł opuścić rampę.

Odwiązałam ogiera i wyprowadziłam go na zewnątrz by mógł się rozejrzeć. Wyglądał jak surykatka obserwująca otoczenie by w porę dostrzec zagrożenie. Monet wydawał się być nieco wystraszony, ale w rzeczywistości zwyczajnie zżerała go ciekawość. Zarżał, a kiedy odpowiedział mu *Lost Cassino kłusujący na pobliskim padoku, rozluźnił się i pociągnął mnie w stronę ogrodzenia, gdzie rosła soczysta trawa,

- Ja myślałam, że tu będzie jakiś cyrk i nie wyjdziemy z tego cało, a tu proszę! Chłopak nam zmądrzał. - Uśmiechnęłam się obserwując jak z zapałem kosi mi trawnik. Postanowiłam dać mu chwilę, w tym czasie Charlie przestawił przyczepkę pod garaż i wyjął sprzęt.

Kiedy holsztyn już się nażarł zaprowadziłam go do przygotowanego przez Anię boksu. Otrzepał się od much i wystawił łeb ponad drzwiami by obwąchać zbliżające się do niego chrapy Remingtona odpoczywającego po treningu. Ogiery witały się przyjaźnie więc zostawiłam ich samych.

- Za pół godziny na maneżu. - Powiedziałam do Valentine, która szukała czegoś w swojej szafce.
- No wiem, wiem. Popołudniu pojedziemy nad jezioro?
- Dobry plan, zobaczymy. W razie czego weź sobie Sangriento czy kogoś i jedź sama.
- I tak bym pojechała, ale żeby potem nie było skomlenia, że was moim genialnym pomysłem nie oświeciłam.
- Dobra młoda, zobaczymy co będzie, bo po jeździe z Paranoją moje być połamana i wtedy na pewno nigdzie nie pojadę.
- Podobno pod siodłem jest normalniejsza... - Dziewczyna wzruszyła ramionami wracając do przerwanej chwilę wcześniej czynności.
- Podobno...?
- Harry mówił, że jest w miarę.
- Aha, a ja mówiłam, że na nią się nie wsiada. Jedynie lonża, prawda? Kiedy to było?
- Ja nic nie mówiłam...
- UFO, ja i tak się dowiem.
- Bonne chance... - Odpowiedziała z drwiącym uśmiechem.
- Nie wyjdziesz żywa z tego treningu...

Podreptałam do stajni by sprawdzić czy mój wierzchowiec ładnie zjadł swoje śniadanie. Wszystko grało i śpiewało, szczególnie mieszkanka owego boksu. Ma niesamowite zdolności wokalne... Muszę sobie zorganizować ekipę do czyszczenia tego demona. W pięć minut załatwiłam już wszystko i mogłam chwilę odsapnąć. Kiedy nadeszła godzina zero wyprowadziłam Paranoję na dwór i przekazałam uwiąz Sabinie. Ja i Ania wzięłyśmy szczotki, a Dylan przygotowywał cukierki dla klaczy. Skinęłam głową i ruszyliśmy! Ekspresowe czyszczenie to nasza specjalność, szczególnie jeśli stawka jest życie. Na szczęście zdążyliśmy zanim Blacky zdążyła się znudzić. Założyłam mój najsolidniejszy kask i zabrałam się za równie błyskawiczne siodłanie i ogławianie kobyły. Ugryzła Ankę w przedramię i nadepnęła mi na stopę, ale jak na nią to całkiem niezły rezultat. Dosiadłam jej i pogłaskałam, ponieważ zdecydowała się stać spokojnie. Delikatnie skróciłam wodze i stuknęłam ją łydkami by ruszyła przed siebie.

- Paranoic Team, dobra robota! - Krzyknęłam na odchodne.

Coś jej tam nie pasowało i ciągle merdała głową, ale sprawdziłam i wszystko było prawidłowo zapięte. Była po prostu zła, że śmiałam wziąć ją do roboty. Szłyśmy stepem po brukowej ścieżce prowadzącej  na duży maneż, kiedy Blacky zobaczyła Moeta. Charlie wstrzymał swojego konia nie za bardzo wiedząc jak zachowa się moja kobyła. Co do ogierka nie miałam żadnych obaw, zawsze jest spokojny i nie rzuca się do klaczy. Paranoja ruszyła kłusem w kierunku pary nie zważając na moje próby zatrzymania jej. Musiała być pięknie złożona, ale wtedy myślałam tylko nad tym jakie atrakcje spotkają mnie podczas treningu.

- Ona tak zawsze rwie? - Zapytał chłopak przyglądając się klaczy obwąchującej izabelowatego.
- Tiaaa... Będzie super...
- Trochę optymizmu skarbie. - Uśmiechnął się, z pewnością wyobrażając sobie jak zlatuje.

Furtka była otwarta, więc wjechaliśmy na plac i spacerowaliśmy w rożnych kierunkach. Black była ciągle taka spięta. Nie mogłam jej uspokoić, wyrywała się i przyspieszała do kłusa kiedy tylko poluzowałam wodze.  Zganaszowała się przekręcała pyszczek raz w jedną, a raz w drugą stronę. Kiedy na maneż weszła Coffey pod Valentine, wyrwała się w ich stronę, ale udało mi się zrobić woltę i zatrzymać ją. Odczekałam kilka sekund i dopiero wtedy pozwoliłam jej się przywitać.

- Lepiej jedź za Charlie'm, nie wiem co jej odbije.

UFO skinęła głową i ruszyła w kierunku holsztyna. Natomiast ja ćwiczyłam zatrzymywania. dotknęłam łydkami boków klaczy, a ta natychmiast zakłusowała. Jest bardzo wyczulona na sygnały. Na początku porusząłyśmy się z prędkością światła, mijając mini zastęp. Potem udało mi się zwolnić.

- Wiecie co... Zostawcie mi ścianę, zrobię kilka okrążeń takim wyciągniętym bo nie wytrzymam z nią...

Zjechali na środek, a ja dodałam jej impuls. Momentalnie przyspieszyła, skróciłam wodze i dodawałam regularne impulsy tak by zaangażowała całe ciało.

- Wow, jak wyciąga! - Val śmiała się z Paranoi, która chciała obić rekord świata w szybkości kłusa.

Ale rzeczywiście, musiało to wyglądać interesująco. Po trzech okrążeniach zaczęła ze mną gadać, prychała i mlaskała próbując wyjaśnić mi, że jej taka jazda bardzo odpowiada. Mi średnio, ale czego się nie robi dla konia. Po zmianie kierunku i kolejnych trzech dużych kółkach przy ogrodzeniu zaczęła odpuszczać. Było to niemal nieodczuwalne rozluźnienie pyszczka, ale ja po kurczowym trzymaniu wodzy od 15 minut od razu to zauważyłam. W między czasie moi towarzysze również ruszyli kłusem w dużych odległościach od siebie, jechali po drugim aldzie ani myśląc by zbliżyć się do mnie i Black. Przyszła pora na jakieś ćwiczonka, w narożnikach wykonywałam wolty lub pół wolty. Najpierw duże, z każdą kolejną zmniejszałam promień. Tworzyłyśmy również udane rysunku serpentyn, wężyków, ustępowań czy przekątnych. Dopiero wtedy poczułam, że klacz na prawdę mi odpuszcza. Z każdą minutą stawała się coraz bardziej rozluźniona i kontaktowa. Pochwaliłam ją i postanowiłam poćwiczyć przejścia i zmiany tempa.
Moet bardzo grzecznie wykonywał polecenia swojego jeźdźca, był złożony i wyglądał na zaangażowanego. Aktywna praca zadu i nóg, dobry kontakt i koncentracja. Jak chce to potrafi.
Natomiast Coffey wyglądała przeuroczo, była absolutnie pochłonięta wykonywaniem idealnie okrągłej wolty. Val pochwaliła ją i zwolniła do stępa.

Po kilku kolejnych minutach rozprężania w stępo-kłusie zagalopowałam. Spodziewałam się wszystkiego i bardzo dobrze, bo kobyła bryknęła 2 razy i dała w długa niekontrolowanym sprintem. Jakiekolwiek próby zatrzymania jej okazały się bezskuteczne, więc odchyliłam się i czekałam aż skończy.
Pomyślałam, że tereny na niej mogłyby być niezłe...
Po kilku dobrych okrążeniach zwolniła do spokojnego galopiku, ale wciąż rwała do przodu.

- Rany, ile ona ma w sobie energii! - Krzyknęłam kiedy miałam wszystko pod kontrolą.
- Będzie trzeba na nią codziennie wsiadać i męczyć jeśli będziesz chciała cokolwiek z nią zrobić.
- No właśnie. Ile wytrzymamy? Tydzień? Hej, a może zrobimy z niej wyścigówkę? Ma predyspozycje!

Uśmiechnęłam się i zrobiłyśmy przekątną z lotną zmianą nogi. Pochwaliłam ją i galopowałam dalej. Na maneżu pojawili się Dylan i Harry, których zadaniem było ustawianie przeszkód.

- Czeka cię poważna rozmowa. - oświadczyłam drugiemu trenerowi.
- Cokolwiek masz na myśli to nie ja... - Uśmiechnął się i marszem skierował się do wielkiej stacjonaty.

Rozgrzeweczką będą cavaletti. Kiedy wszystkie drążki były płasko Coffey najechała na nie kłusem, otrzymawszy mocny impuls tuż przed, ładnie podnosiła nóżki. Moet przejechał je równie ładnie, natomiast Black zrobiła to jakoś oryginalnie. Sama nie wiem co wykombinowała, ale przy drugim najeździe było już normalnie. Pochwaliłam ją i zatrzymałam. Cofnęłyśmy się kilka kroków, znowu zatrzymanie i kłus.

Po kilku zmianach wysokości drążków został nam ustawiony parkur z przeszkodami do 100 cm. Coffey najechała galopem na niewielkiego krzyżaczka przy czym prawie zasypiała. Val lubiła szybkie tempo więc spięła klacz i wyciągnęła ładną prędkość po czym ponownie pokonała przeszkodę i pochwaliła Fey. Następny w kolejce był Monet, który spokojnym, ale nie pełznącym tempem natarł na krzyżaka i przeskoczył go bardzo, bardzo ładnie. Mój dzieciak. No dobra, przyszedł czas na mój skok. Mając już wszystko w nosie zagalopowałam i najechałam na przeszkodę, Paranoja włączyła tryb turbo. Rozpędzała się, a ja za chiny nie mogłam jej zwolnić. Ostatecznie się wkurzyłam, zrobiłam woltę, po której znowu leciała na złamanie karku. Kolejna wolta, ciaśniejsza i to samo...

- Musze ją zmęczyć. Ona się dopiero ledwo spociła...
- Po oczach widzę, że coś kombinujesz...
- Jadę z nią na łąkę. McDonald, otwórz mi bramkę z łaski swojej....

Zwolniłam do stępa i skróciłam sobie strzemiona, sprawdziłam czy mam dobrze zapięty kask i wyjechałam na placu. Czujna Paranoja szła żwawym krokiem rozglądając się na wszystkie strony świata. Wybrałam naszą podstawową ścieżkę, która najszybciej doprowadzi mnie do doliny dobrej na wybieganie się.

Dotarłam tam po 10 minutach i dodałam mocą łydkę luzując wodze. Black bryknęła po czym ruszyła z kopyta nie wierząc we własne szczęście. Ponaglałam ja okrzykami wojennymi dzięki czemu przyspieszała coraz bardziej. Muszę przyznać, że jest bardzo, ale to bardzo szybka. Do tego wytrzymała, byłam pewna, że odpuści już w połowie wielkiej łąki, ale ta zaczęła zwalniać dopiero na końcówce. Wykonałyśmy łagodny zakręt wolnym galopem, poklepałam ją po szyi i po kilkunastu sekundach przeszłam do kłusa. W tym chodzie wróciłyśmy do stajni tą samą drogą. Harry wpuścił nas na plac, gdzie zwolniłam do stępa i obserwowałam poczynania reszty rumaków.

Coffey wyglądała znacznie lepiej niż na początku jazdy, nie była już taka senna. Rozluźniła się, ale jednoczenie była taka... nie wiem jak to nazwać. Poruszała się bardzo rytmicznie, w złożeniu. Najechała na sporą stacjonatę i pokonała ją w dobrym stylu, wyzwaniem okazał się 115 cm okser. Wybiła się z impetem po czym przeleciała ponad drągami i wylądowała. Val pochwaliła ją i zwolniła. Wtedy zagalopował Monet i skierował się na krzyżaka. Charlie wybrał inną kolejność, Moet skacze niżej, więc najeżdżali na łatwiejsze przeszkody. Radził sobie bardzo dobrze, chociaż jego wybicia wstrzymywały mój oddech. Niemal za każdym razem miałam wrażenie, że wjedzie w przeszkodę, albo zrobi coś z tylnymi nogami... Jednak nie, nie zwalił drągów i ani razu nie wyłamał.

- I co? - Val podjechała do mnie.
- No nic. Wybiegała się jest znacznie bardziej do opanowania. Dzisiaj nie wyszło, ale jakoś na dwie godziny przed każdym treningiem będę musiała z nią latać na łąkę...
- Ale żyjesz. To optymistyczne.
- Prawda? - Uśmiechnęłam się.

W sumie powinnam skoczyć cokolwiek, żeby wiedziała, że nie musi zasuwać na przeszkodę jak głupia, ale da się też skoczyć ze spokojnego galopu. Zaskoczyła mnie bo gdy zagalopowałam i najeżdżałam na przeszkodę zaczęła przyspieszać, ale po małej woltce w końcu zatrzymała się na takim tempie o jakie mi chodziło. Skoczyła na spokojnie z przyjemnością, a ja z wielkim uśmiechem mogłam poklepać ją po szyi.

Rozchodziliśmy rumaki, a po 15 minutach odprowadziliśmy je do stajni/.