Średni tor crossowy - Rosewood Ranch
Podeszłam do ogrodzenia padoku, po którym spacerował Remington. Kiedy mnie zobaczył leniwie podszedł by sprawdzić czy coś dla niego mam. Dałam mu cukierka i wymiziałam po pyszczku. Jak zwykle stał spokojnie i delektował się drapaniem za uchem. Zapięłam uwiąz i wyprowadziłam go kierując się ku stajni. Chwilę potem Remik stał w boksie, podczas gdy ja szczotkowałam jego lśniącą sierść. Robiłam tp już rano, ale uwielbiam z nim przebywać. To taka kochana przylepa. Uśmiechnęłam się i poklepałam go po łopatce.
- Teraz siodłamy.
Założyłam limonkowy komplet i sprzęt po czym wyprowadziłam go na zewnątrz. Reszta pojechała w teren, a że obiecałam sobie trening crossowy z Remingtonem, zostałam w stajni. Podciągnęłam popręg, wsiadłam i ruszyliśmy stepem w kierunku dużego toru. Ogier był spokojny, nie wyrywał się i szedł fajnym , żwawym tempem bez specjalnego popędzania. Po kilku minutach dołożyłam łydki i wypchnęłam go do kłusa, ruszył nim bez problemu. Skróciłam wodze by mieć go na kontakcie i spokojnie anglezowałam. Jadąc ścieżką na obrzeżach lasu, Remi odskoczył od drzew i zatrzymał się niepewnie spoglądając w głąb zarośli.
- Heeej... Spokojnie... - Szeptałam próbując dojrzeć koniożerne coś w krzakach.
Niczego tam nie było, więc puknęłam go łydkami, ale koń ani drgnął. Powtórzyłam to wypychając go do przodu i stukając palcatem w łopatkę. Ruszył, ale był bardzo niepewny. Dopiero po wjechaniu na łąkę uspokoił się i zakłusowaliśmy. Miałam w planach okrężną drogę, żeby rozgrzać go w ciekawszych okolicznościach niż zamulanie na wolcie przy przeszkodach. Wyciągniętym kłusem przecięliśmy całą 400 metrową łączkę, po czym wjechaliśmy na wąską ścieżkę w lesie. Minęło kilka minut zanim pojawiła się przed nami spora górka obrośnięta trawą. Dodałam łydkę i zagalopowaliśmy próbując na nią jechać, a że nie była stroma poszło całkiem szybko i przyjemnie. Remi bardzo się ożywił i zgalopował na druga stronę, utrzymaliśmy to tempo pędząc po piaszczystej drodze prowadzącej na średni tor crossowy. Dopiero przy najbliższej przeszkodzie zwolniliśmy do kłusa, tym chodem dojechaliśmy do początku trasy. Delikatnie ściągnęłam wodze odchylając się i tym samym spowalniając konia do stępa. Poklepałam go i pozwoliłam na chwilę relaksu z opuszczona do ziemi głową.
- Dobra skarbie. Jedziemy. - Pogłaskałam go, skróciłam wodze i po kilku krokach żwawszego stępa zakłusowałam. Ogier ruszył galopem, ale po moich sygnałach zwolnił do odpowiedniego chodu. Po okrążeniu zagalopowałam. Minęła chwila zanim najechałam na dość łatwą przeszkodę zbudowaną z drewnianych desek. Dodałam mocny impuls tuz przed i ładnie przefrunęliśmy nad konstrukcją. Pochwaliłam go i skręciłam na lewo, po czym wykonaliśmy lotną zmianę nogi jednocześnie i pokonaliśmy tę samą przeszkodę z odwrotnego najazdu. Ponownie pochwaliłam ogiera i zwolniłam do kłusa. Później do stępa. Sprawdziłam czy wszystko gra i ustawiliśmy się w miejscu startu.
Dodałam mocną łydkę, od razu ruszyliśmy galopem i po chwili skoczyliśmy tę samą przeszkodę co wcześniej. Niedługo potem najechaliśmy na szeroką beczkę, z którą poradził sobie świetnie. Chwilę potem szereg złożony z dwóch żywopłotów, były duże, ale z nimi także nie było problemów. Dodałam łydkę by przyspieszył wjeżdżając na pagórek, zwolniłam go zjeżdżając. Na dole czekała na nas kolejna przeszkoda i wjechaliśmy do płytkiego bajorka. W nim ustawione były dwie wąskie, ale i nie ogromne przeszkody. Tą pierwszą chciał ominąć, ale jakimś cudem wyperswadowałam mu takie zachowanie, dlatego też kolejna pokonał bardzo ładnie. Wyskoczył z wody i z nowa energią skoczył przez wielką obręcz. Zwykle bał się tego rodzaju przeszkód, ale dziś jakoś tego nie okazał i pokonał to bardzo odważnie.
- Dobry koń! - Pochwaliłam go klepiąc po łopatce. - Ale to jeszcze nie koniec! - dodałam czując, że zwalnia.
Dodałam łydkę i wpadliśmy na ostry zakręt, droga prowadziła do lasu i zwężała się coraz bardziej, w końcu pojawiły się przeszkody w postaci grubych kłód umieszczonych co ok. 100 metrów. Remik każda skoczył wyśmienicie i już pędził na wysoką przeszkodę umieszczoną nad rowem kiedy zatrzymał się tuż przed nią, a ja wylądowałam na szyi ogiera.
- Rany boskie Remi co ty odstawiasz...? - Zapytałam ciężko oddychając.
Zdziwiona byłam, ot co. Coś takiego skakał zawsze. No, ale cóż, przynajmniej wiem, że muszę być uważna cały czas... Wróciłam w siodło i zakręciłam by najechać na to coś jeszcze raz. Tym razem byłam ostrożna i pewna siebie, w odpowiednim momencie zadziałałam wszystkimi pomocami i ogier skoczył nieszczęsna strukturę. Pochwaliłam go i skupiłam się na drodze. Wjechaliśmy na otwarty teren, do końca zostały dwie przeszkody. Duży stół może nie poszedł najlepiej, ale wylądowaliśmy bez szwanku. I wysoki płot... Pomyślałam, że to pójdzie gładko, ale i tak bardzo uważałam by nie wyłamał. Dodałam mocny impuls i wio! Skoczył. Przed nami 300 metrów do końca, oddałam wodze i łydkami popędzałam. Uwielbiam ten moment tak samo jak moje konie. Pędziliśmy przed siebie, ciągle próbując biec szybciej i szybciej. Uśmiechałam się i klepałam go po szyi aż w końcu minęliśmy okazałe sosny, czyli hipotetyczna meta za nami. Stopniowo wyciszałam go zwalniając do wolnego galopu, potem do kłusa. Zebrałam wodze i zaczęłam anglezować. Skręciliśmy w ścieżkę prowadzącą do stajni. Po kilku minutach zwolniłam do stępa, chwilę jechaliśmy z zebraniu, a gdy pojawiliśmy się na łące złapałam za końcówkę wodzy dając mu luz. Kiedy dojechaliśmy do domu był już prawie suchy, ale zdecydowałam, że zaprowadzę go jeszcze na karuzelę. Zdjęłam sprzęt, który rozwiesiłam na płocie i zaprowadziłam go do jednej z pięciu przegród i włączyłam odpowiedni program. Wróciłam po ekwipunek, ale wzięłam tylko ochraniacze, siodło i ogłowie. Potnik i podkładkę zostawiłam do wyschnięcia. Kiedy wędzidełko było wyszorowane, a wszystko leżało na swoim miejscu poszłam do salonu, rzuciłam się na kanapę i nie ruszałam żadną częścią ciała przez 15 minut.
Serdecznie zapraszamy na zawody ujeżdżeniowe!
OdpowiedzUsuńhipodrom-nh.blogspot.com
wsks-nh.blogspot.com