wtorek, 6 sierpnia 2013

Trening skokowy | Black Paranoic, Coffet & Moet II |

Black Paranoic & Ruska
Coffey & Valentine
Moet II & Charlie
Plac skokowy - Rosewood Ranch

Umówiłam się na trening skokowy o jakże cudowniej brzmiącej godzinie ósmej. Może nie byłam bym aż tak zrezygnowana gdyby nie przydzielony mi koń, a mianowicie Black Paranoic. Kobyła jest szalona, ale kiedyś musi zacząć chodzić pod siodłem. Miała wolne od miesiąca, ponieważ pojawiły się problemy z przewozem jej do Lidera. Chwilowo stoi w RR i roznosi mi stajnię.
Istotnym faktem jest też dzisiejsza podróż Charliego i Moeta, którego zdecydowałam się przenieść na moje ukochane odludzie. A chłopak był w komplecie, więc nie narzekam.

Zapakowaliśmy konia do małej przyczepy i ruszyliśmy w drogę, która zajęła nam około godziny.
- Dzieciak jaki spokojny. - Powiedziałam z uznaniem gdy otworzyłam drzwiczki będąc już w Rosewood.
- Przyzwyczaił się już. - Charlie pogłaskał go po głowie po czym poszedł opuścić rampę.

Odwiązałam ogiera i wyprowadziłam go na zewnątrz by mógł się rozejrzeć. Wyglądał jak surykatka obserwująca otoczenie by w porę dostrzec zagrożenie. Monet wydawał się być nieco wystraszony, ale w rzeczywistości zwyczajnie zżerała go ciekawość. Zarżał, a kiedy odpowiedział mu *Lost Cassino kłusujący na pobliskim padoku, rozluźnił się i pociągnął mnie w stronę ogrodzenia, gdzie rosła soczysta trawa,

- Ja myślałam, że tu będzie jakiś cyrk i nie wyjdziemy z tego cało, a tu proszę! Chłopak nam zmądrzał. - Uśmiechnęłam się obserwując jak z zapałem kosi mi trawnik. Postanowiłam dać mu chwilę, w tym czasie Charlie przestawił przyczepkę pod garaż i wyjął sprzęt.

Kiedy holsztyn już się nażarł zaprowadziłam go do przygotowanego przez Anię boksu. Otrzepał się od much i wystawił łeb ponad drzwiami by obwąchać zbliżające się do niego chrapy Remingtona odpoczywającego po treningu. Ogiery witały się przyjaźnie więc zostawiłam ich samych.

- Za pół godziny na maneżu. - Powiedziałam do Valentine, która szukała czegoś w swojej szafce.
- No wiem, wiem. Popołudniu pojedziemy nad jezioro?
- Dobry plan, zobaczymy. W razie czego weź sobie Sangriento czy kogoś i jedź sama.
- I tak bym pojechała, ale żeby potem nie było skomlenia, że was moim genialnym pomysłem nie oświeciłam.
- Dobra młoda, zobaczymy co będzie, bo po jeździe z Paranoją moje być połamana i wtedy na pewno nigdzie nie pojadę.
- Podobno pod siodłem jest normalniejsza... - Dziewczyna wzruszyła ramionami wracając do przerwanej chwilę wcześniej czynności.
- Podobno...?
- Harry mówił, że jest w miarę.
- Aha, a ja mówiłam, że na nią się nie wsiada. Jedynie lonża, prawda? Kiedy to było?
- Ja nic nie mówiłam...
- UFO, ja i tak się dowiem.
- Bonne chance... - Odpowiedziała z drwiącym uśmiechem.
- Nie wyjdziesz żywa z tego treningu...

Podreptałam do stajni by sprawdzić czy mój wierzchowiec ładnie zjadł swoje śniadanie. Wszystko grało i śpiewało, szczególnie mieszkanka owego boksu. Ma niesamowite zdolności wokalne... Muszę sobie zorganizować ekipę do czyszczenia tego demona. W pięć minut załatwiłam już wszystko i mogłam chwilę odsapnąć. Kiedy nadeszła godzina zero wyprowadziłam Paranoję na dwór i przekazałam uwiąz Sabinie. Ja i Ania wzięłyśmy szczotki, a Dylan przygotowywał cukierki dla klaczy. Skinęłam głową i ruszyliśmy! Ekspresowe czyszczenie to nasza specjalność, szczególnie jeśli stawka jest życie. Na szczęście zdążyliśmy zanim Blacky zdążyła się znudzić. Założyłam mój najsolidniejszy kask i zabrałam się za równie błyskawiczne siodłanie i ogławianie kobyły. Ugryzła Ankę w przedramię i nadepnęła mi na stopę, ale jak na nią to całkiem niezły rezultat. Dosiadłam jej i pogłaskałam, ponieważ zdecydowała się stać spokojnie. Delikatnie skróciłam wodze i stuknęłam ją łydkami by ruszyła przed siebie.

- Paranoic Team, dobra robota! - Krzyknęłam na odchodne.

Coś jej tam nie pasowało i ciągle merdała głową, ale sprawdziłam i wszystko było prawidłowo zapięte. Była po prostu zła, że śmiałam wziąć ją do roboty. Szłyśmy stepem po brukowej ścieżce prowadzącej  na duży maneż, kiedy Blacky zobaczyła Moeta. Charlie wstrzymał swojego konia nie za bardzo wiedząc jak zachowa się moja kobyła. Co do ogierka nie miałam żadnych obaw, zawsze jest spokojny i nie rzuca się do klaczy. Paranoja ruszyła kłusem w kierunku pary nie zważając na moje próby zatrzymania jej. Musiała być pięknie złożona, ale wtedy myślałam tylko nad tym jakie atrakcje spotkają mnie podczas treningu.

- Ona tak zawsze rwie? - Zapytał chłopak przyglądając się klaczy obwąchującej izabelowatego.
- Tiaaa... Będzie super...
- Trochę optymizmu skarbie. - Uśmiechnął się, z pewnością wyobrażając sobie jak zlatuje.

Furtka była otwarta, więc wjechaliśmy na plac i spacerowaliśmy w rożnych kierunkach. Black była ciągle taka spięta. Nie mogłam jej uspokoić, wyrywała się i przyspieszała do kłusa kiedy tylko poluzowałam wodze.  Zganaszowała się przekręcała pyszczek raz w jedną, a raz w drugą stronę. Kiedy na maneż weszła Coffey pod Valentine, wyrwała się w ich stronę, ale udało mi się zrobić woltę i zatrzymać ją. Odczekałam kilka sekund i dopiero wtedy pozwoliłam jej się przywitać.

- Lepiej jedź za Charlie'm, nie wiem co jej odbije.

UFO skinęła głową i ruszyła w kierunku holsztyna. Natomiast ja ćwiczyłam zatrzymywania. dotknęłam łydkami boków klaczy, a ta natychmiast zakłusowała. Jest bardzo wyczulona na sygnały. Na początku porusząłyśmy się z prędkością światła, mijając mini zastęp. Potem udało mi się zwolnić.

- Wiecie co... Zostawcie mi ścianę, zrobię kilka okrążeń takim wyciągniętym bo nie wytrzymam z nią...

Zjechali na środek, a ja dodałam jej impuls. Momentalnie przyspieszyła, skróciłam wodze i dodawałam regularne impulsy tak by zaangażowała całe ciało.

- Wow, jak wyciąga! - Val śmiała się z Paranoi, która chciała obić rekord świata w szybkości kłusa.

Ale rzeczywiście, musiało to wyglądać interesująco. Po trzech okrążeniach zaczęła ze mną gadać, prychała i mlaskała próbując wyjaśnić mi, że jej taka jazda bardzo odpowiada. Mi średnio, ale czego się nie robi dla konia. Po zmianie kierunku i kolejnych trzech dużych kółkach przy ogrodzeniu zaczęła odpuszczać. Było to niemal nieodczuwalne rozluźnienie pyszczka, ale ja po kurczowym trzymaniu wodzy od 15 minut od razu to zauważyłam. W między czasie moi towarzysze również ruszyli kłusem w dużych odległościach od siebie, jechali po drugim aldzie ani myśląc by zbliżyć się do mnie i Black. Przyszła pora na jakieś ćwiczonka, w narożnikach wykonywałam wolty lub pół wolty. Najpierw duże, z każdą kolejną zmniejszałam promień. Tworzyłyśmy również udane rysunku serpentyn, wężyków, ustępowań czy przekątnych. Dopiero wtedy poczułam, że klacz na prawdę mi odpuszcza. Z każdą minutą stawała się coraz bardziej rozluźniona i kontaktowa. Pochwaliłam ją i postanowiłam poćwiczyć przejścia i zmiany tempa.
Moet bardzo grzecznie wykonywał polecenia swojego jeźdźca, był złożony i wyglądał na zaangażowanego. Aktywna praca zadu i nóg, dobry kontakt i koncentracja. Jak chce to potrafi.
Natomiast Coffey wyglądała przeuroczo, była absolutnie pochłonięta wykonywaniem idealnie okrągłej wolty. Val pochwaliła ją i zwolniła do stępa.

Po kilku kolejnych minutach rozprężania w stępo-kłusie zagalopowałam. Spodziewałam się wszystkiego i bardzo dobrze, bo kobyła bryknęła 2 razy i dała w długa niekontrolowanym sprintem. Jakiekolwiek próby zatrzymania jej okazały się bezskuteczne, więc odchyliłam się i czekałam aż skończy.
Pomyślałam, że tereny na niej mogłyby być niezłe...
Po kilku dobrych okrążeniach zwolniła do spokojnego galopiku, ale wciąż rwała do przodu.

- Rany, ile ona ma w sobie energii! - Krzyknęłam kiedy miałam wszystko pod kontrolą.
- Będzie trzeba na nią codziennie wsiadać i męczyć jeśli będziesz chciała cokolwiek z nią zrobić.
- No właśnie. Ile wytrzymamy? Tydzień? Hej, a może zrobimy z niej wyścigówkę? Ma predyspozycje!

Uśmiechnęłam się i zrobiłyśmy przekątną z lotną zmianą nogi. Pochwaliłam ją i galopowałam dalej. Na maneżu pojawili się Dylan i Harry, których zadaniem było ustawianie przeszkód.

- Czeka cię poważna rozmowa. - oświadczyłam drugiemu trenerowi.
- Cokolwiek masz na myśli to nie ja... - Uśmiechnął się i marszem skierował się do wielkiej stacjonaty.

Rozgrzeweczką będą cavaletti. Kiedy wszystkie drążki były płasko Coffey najechała na nie kłusem, otrzymawszy mocny impuls tuż przed, ładnie podnosiła nóżki. Moet przejechał je równie ładnie, natomiast Black zrobiła to jakoś oryginalnie. Sama nie wiem co wykombinowała, ale przy drugim najeździe było już normalnie. Pochwaliłam ją i zatrzymałam. Cofnęłyśmy się kilka kroków, znowu zatrzymanie i kłus.

Po kilku zmianach wysokości drążków został nam ustawiony parkur z przeszkodami do 100 cm. Coffey najechała galopem na niewielkiego krzyżaczka przy czym prawie zasypiała. Val lubiła szybkie tempo więc spięła klacz i wyciągnęła ładną prędkość po czym ponownie pokonała przeszkodę i pochwaliła Fey. Następny w kolejce był Monet, który spokojnym, ale nie pełznącym tempem natarł na krzyżaka i przeskoczył go bardzo, bardzo ładnie. Mój dzieciak. No dobra, przyszedł czas na mój skok. Mając już wszystko w nosie zagalopowałam i najechałam na przeszkodę, Paranoja włączyła tryb turbo. Rozpędzała się, a ja za chiny nie mogłam jej zwolnić. Ostatecznie się wkurzyłam, zrobiłam woltę, po której znowu leciała na złamanie karku. Kolejna wolta, ciaśniejsza i to samo...

- Musze ją zmęczyć. Ona się dopiero ledwo spociła...
- Po oczach widzę, że coś kombinujesz...
- Jadę z nią na łąkę. McDonald, otwórz mi bramkę z łaski swojej....

Zwolniłam do stępa i skróciłam sobie strzemiona, sprawdziłam czy mam dobrze zapięty kask i wyjechałam na placu. Czujna Paranoja szła żwawym krokiem rozglądając się na wszystkie strony świata. Wybrałam naszą podstawową ścieżkę, która najszybciej doprowadzi mnie do doliny dobrej na wybieganie się.

Dotarłam tam po 10 minutach i dodałam mocą łydkę luzując wodze. Black bryknęła po czym ruszyła z kopyta nie wierząc we własne szczęście. Ponaglałam ja okrzykami wojennymi dzięki czemu przyspieszała coraz bardziej. Muszę przyznać, że jest bardzo, ale to bardzo szybka. Do tego wytrzymała, byłam pewna, że odpuści już w połowie wielkiej łąki, ale ta zaczęła zwalniać dopiero na końcówce. Wykonałyśmy łagodny zakręt wolnym galopem, poklepałam ją po szyi i po kilkunastu sekundach przeszłam do kłusa. W tym chodzie wróciłyśmy do stajni tą samą drogą. Harry wpuścił nas na plac, gdzie zwolniłam do stępa i obserwowałam poczynania reszty rumaków.

Coffey wyglądała znacznie lepiej niż na początku jazdy, nie była już taka senna. Rozluźniła się, ale jednoczenie była taka... nie wiem jak to nazwać. Poruszała się bardzo rytmicznie, w złożeniu. Najechała na sporą stacjonatę i pokonała ją w dobrym stylu, wyzwaniem okazał się 115 cm okser. Wybiła się z impetem po czym przeleciała ponad drągami i wylądowała. Val pochwaliła ją i zwolniła. Wtedy zagalopował Monet i skierował się na krzyżaka. Charlie wybrał inną kolejność, Moet skacze niżej, więc najeżdżali na łatwiejsze przeszkody. Radził sobie bardzo dobrze, chociaż jego wybicia wstrzymywały mój oddech. Niemal za każdym razem miałam wrażenie, że wjedzie w przeszkodę, albo zrobi coś z tylnymi nogami... Jednak nie, nie zwalił drągów i ani razu nie wyłamał.

- I co? - Val podjechała do mnie.
- No nic. Wybiegała się jest znacznie bardziej do opanowania. Dzisiaj nie wyszło, ale jakoś na dwie godziny przed każdym treningiem będę musiała z nią latać na łąkę...
- Ale żyjesz. To optymistyczne.
- Prawda? - Uśmiechnęłam się.

W sumie powinnam skoczyć cokolwiek, żeby wiedziała, że nie musi zasuwać na przeszkodę jak głupia, ale da się też skoczyć ze spokojnego galopu. Zaskoczyła mnie bo gdy zagalopowałam i najeżdżałam na przeszkodę zaczęła przyspieszać, ale po małej woltce w końcu zatrzymała się na takim tempie o jakie mi chodziło. Skoczyła na spokojnie z przyjemnością, a ja z wielkim uśmiechem mogłam poklepać ją po szyi.

Rozchodziliśmy rumaki, a po 15 minutach odprowadziliśmy je do stajni/.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz