To moja radosna twórczość, ani zdania o koniach, stanowczo odradzam czytanie. Musiałam opublikowac dla własnej satysfakcji i uciechy, ale serio - idźcie dalej.
Odłożyłam
telefon i mimowolnie się uśmiechnęłam,co zwróciło uwagę
Ray'a. Siedział przy kuchennym stole i wypełniał papierki związane
z prowadzeniem stajni.
- Co
się tak szczerzysz, hmm? - zapytał zaczepnie.
- A
bo widzisz... - usiadłam naprzeciwko niego – jadę na misję –
powiedziałam nie kryjąc satysfakcji z jego miny.
- Ty?
To nowość.
- Heilari
dzwoniła.
Skrzywił
się. Nie przepadał za moją znajomą, ale nigdy się tym nie
przejmowałam.
- Potrzebuje
kogoś do akcji w Sacramento, a że mieszkam w sumie niedaleko...
- Pewna
jesteś, Li?
- No
jasne! Ciebie nie można się doprosić żebyś szepnął słówko
Coulsonowi.
- Czy
ta misja... jest legalna? Kto ją zleca? Ta baba wyprawia się ot
tak sobie czy ma nad sobą SO?
- SO
wszystko koordynuje nie bój nic.
Głośno
westchnął i odłożył długopis, po czym przeciągnął się na
krześle.
- Quick
przyjedzie po mnie za godzinę – powiedziałam i zamierzałam
wyjść zanim przetrawi dane, ale nie bardzo mi to wyszło.
- Quciksilver?
W misji SO? Hej, wracaj i się tłumacz, księżniczko.
- O
Jezu no... Misję nadzoruje SO, ale nie wszyscy uczestnicy są ich
agentami. Heili musiała zbierać po znajomych.
- Okej,
nie chce wiedzieć nic więcej... Jak moje szefostwo zapyta, lepiej
żebym nie wiedział. - Uśmiechnął się zadziornie.
Podeszłam
i pocałowałam go, a potem pobiegłam do pokoju by się ogarnąć.
Wzięłam prysznic, założyłam odpowiednie ciuchy i na koniec
odsunęłam na jedną stronę bluzy na wieszakach w szafie, by
uzyskać dogodny dostęp do sejfu. Wpisałam kod i wyjęłam glocka
17, zapasowy telefon i fałszywy dowód.
Chwilę
przed pojawieniem się Pietra do pokoju wszedł Rayan, streszczając
mi kilka zasad bezpieczeństwa i całując w sposób, przez
jaki już prawie postanowiłam zostać w domu. Trąbienie mnie
otrzeźwiło. Cmoknęłam Starka w policzek i zwiałam.
Granatowy
nissan stał na podwórku z zapalonymi światłami i silnikiem
na chodzie. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał piętnastą
trzynaście i wsiadłam do auta.
Pietro
zerknął na mnie z uśmiechem i ruszył pojazd z miejsca.
- To...
co tam słychać? - zapytałam, przeszukując schowek.
- Nic
specjalnego. Tata planuje zagładę ludzkości, czasem mu pomagam,
trochę się kłócimy. Wiesz jak jest... - Wyjechał z terenu
stajni i włączył się do ruchu.
- Tia...
Wiesz coś o tej misji?
Znalazłam
batonika z orzechami, więc pozwoliłam go sobie otworzyć i zjeść.
- Smacznego,
leży tu jakieś dwa lata.
Natychmiast
wyrzuciłam baton za okno, a wtedy wybuchnął śmiechem.
- Zamknij
się – warknęłam. - Mów co wiesz.
- Złość
piękności szkodzi. Heilari mówiła, że misja może zająć
chwilę. Łącznie z nami ma czterech ludzi. Namierzyła Leightona.
- Uu,
serio? Trzeba będzie ją trzymać, żeby go nie zabiła...
- To
i tak nic nie da... - Uśmiechnął się.
- Racja...
Mamy go śledzić i schwytać?
- SO
zebrało trochę informacji. Według nich Leighton jest zamieszany w
walki mutantów.
Atmosfera
w aucie automatycznie zrobiła się chłodniejsza.
W
względnej ciszy dojechaliśmy na miejsce spotkania. McDonald w
centrum miasta był o tej porze pełen, ale z łatwością
dostrzegliśmy Heilari i towarzyszącą jej trójkę agentów.
Dwie dziewczyny i chłopaka z długimi blond włosami. Kojarzyłam te
mutantki i chyba nawet znałam ich pseudonimy.
Heilari,
jak zwykle mająca rozpuszczone włosy i soczewki zmieniające kolor
tęczówek, popatrzyła na nas z uśmiechem i skinęła głową
na pozostałych, aby zbierali się do wyjścia.
- Nie
spieszyliście się – mruknęła mijając nas i kierując się do
wyjścia z centrum.
Jedna
z dziewczyn podała nam po zestawie Happy Meal ze złośliwym
uśmiechem. Miała czarne włosy upięte w kucyk. Druga była
szatynką, wydawało mi się, że nazywa się Elizabeth. Elizabeth
West.
Qicksilver
zapatrzył się na tę pierwszą, więc przez przypadek nadepnęłam
mu na stopę, ruszając za Heili.
Dogoniłam
ją i zrównałam krok.
- Chodzi
o Leghtona?
Skinęła
głową.
- Chcesz
go zabić?
Pokręciła
głową.
- Ma
nas zaprowadzić do miejsc, gdzie trzymają mutantów do walk?
Skinęłam
głową.
- Długo
to potrwa?
- Maksymalnie
trzy dni.
Zwolniłam.
Rozdzieliśmy
się na kilka minut, by ponownie spotkać się w parku koło centrum.
Blondyn skołował koc, a Eliz przyniosła koszyk z jedzeniem.
Usiedliśmy tam, sugerując przechodniom, że grupka przyjaciół
urządza sobie piknik.
- Dzisiaj
zmieniamy zespoły, które śledzą Leightona od tygodnia.
Zmieniamy się co dwanaście godzin i jak ktoś go z puści z oka to
zabije. Według planu jutro wieczorem ma odbyć się walka gdzieś
na południu miasta. Jeff będzie w niej uczestniczył – wskazała
na blondyna – a potem zgarnie Leightona. Gdy to zrobi, wkraczamy
wszyscy i przerywamy to wszystko. Jeśli zauważycie kogoś, kto
wygląda jak szef – zgarniacie.
- Czy
ta akcja nie wystraszy organizatorów w innych miastach? Mogą
stać się ostrożniejsi i będzie trudniej ich wytropić... -
zabrała głos ta brunetka.
- Na
razie Leighton jest najważniejszy. Jeśli go złapiemy, będziemy
świętować przez miesiąc.
- W
takim razie czemu mamy tak mało ludzi i jeszcze... żółtodziobów?
Heilari
uśmiechnęła się, zapewne myśląc o tym by powykręcać jej ręce.
Nie pozwalała członkom zespołu na wzajemne obrażanie się.
- To,
że nie uczestniczyli w szkoleniu SO, nie znaczy, że nic nie
umieją. Rus, ty w sumie chyba byłaś u nas przez jakiś czas?... -
zapytała, ale widząc moje spojrzenie w stylu „nawet mi się
przypominaj, wylali mnie po dwóch dniach” - odpuściła. -
Pierwszą wartę bierze Liz i Ina.
Inaya,
wiedziałam, że ją kojarzyłam. Kobieta podała im adres gdzie
miały zmienić agentów, a nas zaprowadziła do hoteliku,
gdzie mieliśmy namiastkę bazy. Budynek miał dwa piętra, z czego
najwyższe wynajęło dla nas SO. Mieliśmy do dyspozycji cztery
jednoosobowe i dwa dwuosobowe pokoje. Było po dziewiętnastej, gdy
pomogliśmy Heili rozłożyć sprzęt, a Jeff przyniósł z
dołu kolację.
- Gospodyni
jest trochę wścibska... - stwierdził, stawiając tacę z
kanapkami na stoliku.
- Nie
dziwię się jej - odparłam.
- Sprawdźcie
co u dziewczyn – przerwała nam Heilari, rzucając swój
telefon do blondyna.
Wykręcił
numer i odczekał chwilę.
- Cześć,
szefowa pyta czy wszystko ok... Mhm. Tak, tak. No dobra. To nie
fair! No dobra. Może trochę... Dobra. Jutro o ósmej. Cześć.
Odłożył
komórkę.
- Wszystko
gra, mają lepszą kolację niż my i świetnie się bawią.
- Super.
Znajdziecie sobie zajęcie, czy mam wam dać robotę? - zapytała
retorycznie, a my szybko wycofaliśmy się na korytarz. Jeff zniknął
za swoimi drzwiami, a Quick wyprzedził mnie w drodze do moich.
Oparł się o framugę i puścił oczko, przez co parsknęłam
śmiechem.
- Idź
sobie. - Starałam się zabrzmieć groźnie, ale najwidoczniej
podziałało to jak dodatkowe zaproszenie bo wszedł za mną do
środka.
- Daj
spokój, ostatni raz gadaliśmy nie wiem kiedy i musiałem być
grzeczny, bo twój chłopak był w pobliżu i nie spuszczał z
ciebie oka. Miał zresztą powody...
No
miał, miał.
- Nie
zamierzam go zdradzić – powiedziałam raczej stanowczo.
Quick
powoli przysunął się i złapał mnie za dłoń.
- To
chyba nie liczy się jako zdrada, jestem na misji, pod przykrywką,
jestem jak ktoś zupełnie inny... - zaczynałam gadać bez sensu
przez coraz szybciej bijące serce i to dziwne uczucie w brzuchu,
przez które nie mogłam myśleć racjonalnie.
Łagodnie
przyciągnął mnie do siebie i delikatnie musnął ustami mój
policzek.
- Nie
liczy się – wyszeptał.
Przeszły
przeze mnie ciarki, które określiłabym jako pozytywne. Akcja
pewnie rozwijała by się całkiem sprawnie, ale drzwi otworzyły się
z impetem, a do środka wpadła Heilari z uśmiechem pełnym
satysfakcji.
- Wiedziałam
– stwierdziła dumnie. - Zostawić was bez opieki...
- To
raczej nie twoja sprawa co robimy w wolnym czasie, hmm? - Pietro
obdarzył ją niechętnym spojrzeniem.
- Nie
do końca... Widzisz... Dbam o was. Bardzo. Nie pozwolę wam
zniszczyć sobie życia. Ruska, wiem, że myślenie ci się wyłącza
gdy go widzisz, ale w domu czeka na ciebie mąż i trzymaj się tej
myśli. A ty, Quicksilver, myśl raczej mózgiem, a nie... tym
drugim. Wynocha.
Zdążył
mnie jeszcze cmoknąć w czoło, nim Heilari złapała go za ramie i
wywaliła na korytarz.
- Wiem,
że coś jest między wami, nie da się nie widzieć, ale przemyśl
wszystko, zanim coś zrobisz.
Niemrawo
skinęłam głową.
- Jutro
o siódmej masz być gotowa na dole, więc idź spać. I nie
mów ojcu, że wzięłam cię na misję, bo szlag go trafi.
Nie żebym nie wpadała w świetny humor widząc tę pulsującą ze
wściekłości żyłkę na czole, ale wiesz. Mamy za sobą kawał
pięknej historii o przyjaźni i nie chcę tego psuć.
- Jasne.
Mnie też by się oberwało. Dobranoc.
Odpowiedziała
mi tym samym i wyszła. W pokojach były łazienki więc ogarnęłam
się, przebrałam w piżamę kupioną po drodze do hotelu i położyłam
się spać. Strasznie długo nie mogłam zasnąć przez chłód
panujący w pokoju. Próbowałam majstrować przy kaloryferach,
ale i tak były zimne.
Grałam
w pasjansa na telefonie, żeby nie myśleć o chłodzie, ale średnio
działało. Minęła godzina, potem dwie.
Usłyszałam
ciche pukanie do drzwi, ale wydostanie się spod kołdry było
ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Wydałam słowne
pozwolenie na wejście i w nikłym świetle małej lampki na komary
dostrzegłam Quicksilvera.
Podszedł
i przykrył mnie dodatkowym, bardzo grubym kocem.
- O
rany, dzięki ci, wybawco.
Skomentował
to przyjaznym uśmiechem, a potem jak gdyby nigdy nic władował mi
się do łóżka, szczelnie przykrywając nas oboje.
Potrzebowałam chwili na aktualizację danych.
- Em...
Co robisz? - zapytałam po kilku sekundach, bo Quick nie spieszył
się z wyjaśnieniami.
- Zdobyłem
tylko jeden koc. U mnie też zimno jak cholera, więc wybierz
stronę, przytul się i śpij.
Uśmiechnęłam
się chociaż nie zamierzałam. Z nastroju wyrwał mnie dźwięk
przychodzącej wiadomości, więc sprawdziłam telefon.
- „Kolorowych
snów” od Raya... Boże, czy on ma tu kamery?...
- A
niech ma i mi zazdrości – szepnął Quick.
Szybko
odpisałam Starkowi i stwierdziłam, że zrobiło mi się dużo
cieplej. Właściwie było mi gorąco, a wręcz upalnie. To raczej
nie z powodu koca.
- Heilari
ma racje – powiedziałam cichutko.
- Trochę
pewnie ma. Ale w porządku. Mogę poczekać.
- Poczekać
na co?
- Kiedyś
w końcu z nim zerwiesz – odparł pewnie.
- Tak
sądzisz? - Uniosłam brew.
- Jasne.
W końcu ile można opierać się mojemu urokowi osobistemu i
wspaniałemu charakterowi...
Zasnęłam
błyskawicznie, a gdy zadzwonił budzik nie miałam najmniejszej
ochoty by wstać. Wtulona w Quicksilvera leżałam tam, ignorując
wkurzające pikanie, aż w końcu oboje stwierdziliśmy, że szkoda
rzucać urządzeniem o ścianę i lepiej wyłączyć go w
cywilizowany sposób.
- Ja
mogę zostać, prawda? - mruknął nieprzytomnie.
- Tia,
wygląda na to, że tak.
Zwlekłam
się z łóżka i poszłam do łazienki gdzie doprowadziłam
się do porządku. Kwadrans później byłam już na dole.
Heilari wcinała jajecznicę, więc dosiadłam się do jej stolika, a
mila gospodyni od razu podsunęła mi pod nos pełny talerz.
Westchnęłam
grzebiąc widelcem z śniadaniu. Nie wywołało to pożądanej
reakcji, więc westchnęłam głośniej.
- Co?
- Heilari wbiła we mnie niecierpliwe spojrzenie.
- Skoro
już pytasz... Spałam z nim.
- Co?!
- powtórzyła głośniej i dobitniej.
- Nie
w tym sensie! - podniosłam dłonie, bojąc się, że zaraz się na
mnie rzuci. - Przyszedł i spał, i ja spałam i spaliśmy razem.
Bez dodatkowych... atrakcji...
- I
co z tego? To i tak źle!
- Było
zimno!
Prychnęła
z oburzeniem.
- Nie
próbuj się tłumaczyć mnie. To nie ja jestem z tobą w
związku małżeńskim.
- Całe
szczęście – mruknęłam, a ona wymierzyła we mnie widelec, ale
szybko odpuściła i zatkała sobie usta kawałkami boczku z
jajecznicy.
Pół
godziny później zmieniłyśmy dziewczyny w samochodzie
stojącym pod czterogwiazdkowym hotelem, w którym zatrzymał
się Leighton. Na razie nic się nie działo. Facet najwyraźniej
miał zamiar spać do późna, a nasz kontakt wewnątrz hotelu
upewnił nas, że nie wychodził z pokoju.
- Okey
– powiedziała nagle Heilari. - To jak to jest, co? Dlaczego nie
możesz usiedzieć w domu i dajesz się ponosić?
- Nie
wiem, tak już mam, dobrze? Po prostu... I to nie jest tak, że
obściskuję się z pierwszym napotkanym kolesiem, kiedy nie patrzy
Ray. Potrafię się hamować. Ale ten konkretny koleś to inna
sprawa. Znamy się od dawna i zawsze było coś takiego, ale
jakoś... To trudne – odparłam z wyrzutem.
- Nie
bądź dzieciakiem.
Przez
chwilę w ciszy obserwowałyśmy ulicę.
- Chyba
trochę rozumiem – dodała. - Kochasz jednego, a w drugim się
podkochujesz. Nie jestem od tego by dawać ci matczyne rady... -
przerwała nagle. - A chrzanić to, od tego jestem, uczę ludzi jak
walczyć i jak żyć. Wiem, że wiesz, którego chcesz wybrać,
ale mimo wszystko cię ciągnie na manowce. I okej, zdarza się, ale
młoda, to nie fair. Nie znajdziesz drugiego takiego jak twój
aktualny. Nie lubię go jak diabła, ale moje zdanie na jego temat
się nie liczy.
Uśmiechnęłam
się trochę zaskoczona jej przemową. Nie sądziłam, że aż tak
obchodzą ją moje sercowe rozterki.
- Dzięki.
Jesteś jak rodzina, cenię sobie twoje rady. I wiem, że powinnam
pilnować tego co mam teraz, ale to jest zbyt stabilne, a wiesz, że
ja muszę ciągle coś zmieniać, muszę czuć adrenalinę...
- Wiem.
Ale jeśli powiesz mu to samo to jestem pewna, że zacznie starać
się byś czuła się lepiej. Spodziewaj się improwizowanego przez
grupę aktorką napadu czy coś.
Przez
cały dzień siedziałyśmy w samochodzie, ale Leighton nie opuścił
budynku. Dopiero o siedemnastej wyszedł, a nasze wsparcie czekało
już przecznicę dalej. Mężczyzna około czterdziestki, krótkie
jasne włosy, ubrany w szary garnitur i białą koszulę. Heilari
zacisnęła dłonie na kierownicy, wodząc za nim wzrokiem.
- Nienawidzę
typa.
Cały
zespół śledził go przez dwadzieścia minut. Leighton nie
zauważył nas i zaprowadził na miejsce walk. Stara kamienica
wyglądała dość ładnie, bo odrestaurowano ją w ciągu kilku
ostatnich lat. Obiekt wszedł do drugiej klatki.
Quciksilver
natychmiast pojawił się przy drzwiach, powstrzymując je od
zamknięcia się. Ina złapała je, a Qucik pobiegł za Leightonem.
Po
cichu wślizgnęliśmy się dalej, a konkretniej – do piwnicy. Już
od schodów słyszeliśmy niepokojące krzyki i pijackie śpiewy
oraz wiwaty.
Jeff
poszedł przodem, jako uczestnik walk. Kilka pomniejszych piwniczek
przerobiono na jedną dużą salę o obskurnych ścianach i kolumnach
w nieregularnych odstępach. Śmierdziało tu starością i tanim
piwem.
Na
środku zbudowano wielką klatkę w kształcie sześcianu, gdzie
walczyli ze sobą mutanci. Kibicie otaczali się, przekrzykując się
i próbując wytypować zwycięzce. W końcu sali
zainstalowało podest, gdzie poustawiano fotele odgrodzone barierką.
Miejsca dla VIP'ów.
- Nie
mogę tam wejść – powiedziała Heilari przy drzwiach. - Leighton
mnie rozpozna. Rozdzielcie się i otoczcie go. Kiedy Jeff wygra, bo
ma wygrać, odbierze od organizatorów nagrodę. Przy
odrobinie szczęścia ich odciski są w bazie danych.
Skinęliśmy
głowami i ruszyliśmy w tłum. Prawie nie dało się wytrzymać tego
smrodu, a przedzieranie się przez tych wszystkich pijanych ludzi
było jak walka ze sztormem. Nie chciałam nawet zerkać na to, co
dzieje się wewnątrz klatki.
Stanęłam
przy prowizorycznym barze. Gość nalewał ludziom piwo z wielkiej
beczki do plastikowych kubeczków, a jeśli klienci stanowczo
prosili – podawał im spod lady mocniejsze trunki i trudne do
zidentyfikowania buteleczki, za które musieli słono płacić.
Co
jakiś czas upewniałam się, że Leighton jest z VIP'ami. Wywołali
Jeffa i jakiegoś innego chłopaka. Obydwoje byli telekinektykami.
Chociaż tamten gość miał ukryty potencjał, agent SO przez
miesiące szkolił się pod okiem najlepszych wojowników i
dość szybko rozłożył przeciwnika na łopatki.
Po
kilku walkach towarzystwo odebrało kasę z zakładów i powoli
zbierało się do wyjścia, a tymczasem poszczególni zwycięzcy
odbierali koperty z pieniędzmi i butelki jakiegoś droższego
alkoholu.
Zdałam
sobie sprawę, że nie widzę Leightona. Inaya rozglądała się tak
samo. Zauważyłam drzwi przy podeście, które wcześniej
zakrywał tłum. Musiał tamtędy uciec...
Natychmiast
pognałam w tamtym kierunku i otworzyłam ciężkie wrota. To był
jakiś korytarz. Długi, ciemny i wilgotny. Za mną przybiegła
Heilari i krzyknęła, że mam się pospieszyć. Chcąc nie chcąc
ruszyłam przed siebie, dotykając ścian, by wiedzieć gdzie
prowadzi przejście. Było kilka zakrętów, a potem korytarz
nagle się skończył.
- Klapa.
- Heilari zaparła się rękoma i uniosła okrągłe wieko, po czym
przesunęła je na bok.
Szybko
wylazłyśmy na mokry chodnik.
- Jest
tam! - krzyknęłam, a ja spojrzałam na ulicę, gdzie prowadził
zaułek, w którym się znalazłyśmy.
Leighton
zaczął biec, a my za nim, jednak Heilari już z daleka mogła
zatrzymać pracę jego serca, połamać gości jednym gestem dłoni,
albo spowodować pęknięcie wyrostka.
Gość
padł na ziemie, błądząc dłońmi po klatce piersiowej. Spokojnie
zbliżyłyśmy się do niego, ciesząc się, że na ulicach nie było
ani jednej żywej duszy.
- Mam
cię – powiedziała.
Przewróciła
go na plecy i wyciągnęła z kieszeni kajdanki, po czym skula
uciekiniera.
- Długo
cię szukałam, Charles. Ale wreszcie będziesz mógł
zapłacić za wszystko co zrobiłeś. A ja przesłucham cię
osobiście.
- Będziesz
musiała się wstrzymać – powiedział ktoś za nami, więc
automatycznie odwróciłyśmy się by go dojrzeć.
Gość
z ciemną brodą mierzył do nas z jakiegoś karabinu i bez chwili
zawahania wystrzelił serię w kierunku Heilari, która nie
zdążyła w porę schować się za ścianę budynku. Quciksilver
pojawił się znikąd i błyskawicznie ściągnął mnie z linii
ognia.
- Muszę
zadzwonić do Raya... - szybko wyjęłam komórkę, wzrokiem
próbując odszukać Heili. Leżała niedaleko Leightona i
powoli się regenerowała. Tymczasem brodacz pociągnął
obezwładnionego wcześniej mężczyznę do pozycji stojącej i coś
do niego mówił.
- Po
co?
- Wiem
kto to jest. Pracował dla Tarczy, ale okazało się, że tak
naprawdę zawsze był z Hydry.
Durne
pikanie w oczekiwaniu na połączenie trwało wieczność, ale w
końcu odebrał Rayan.
- Stęskniłaś
się?
- Bardzo,
ale słuchaj, ten wasz agent Ward jest tutaj. Zestrzelił Heilari i
właśnie kradnie nasz cel.
Podałam
mu dokładny adres, miał poinformować zespół.
Na
ulicy zaparkowała czarna furgonetka, ktoś otworzył drzwi od
wewnątrz i wciągnęli do środka Leightona.
- Musisz
za nimi biec – powiedziałam do Quicka. - Co zresztą?
- Jeff
skończył swoją część i wrócił do bazy, a te dwie zaraz
powinny dotrzeć.
- Dobra,
leć!
Samochód
ruszył z piskiem opon.
Podbiegłam
do Heilari, która leżała w ogromnej kałuży krwi, ale jej
tkanki dość szybko się regenerowały. Wkrótce kilka kul
wypadło na chodnik, a po ranach nie został najdrobniejszy ślad.
- Hydra
chce Leightona, dlaczego? - zapytałam rzeczowo, pomagając jej
wstać.
- Wszyscy
chcą Leightona – wysapała, zbierając się do kupy. Wzięła
kilka wdechów i już była jak nowa.
- Zadzwoniłam
po Tarczę...
Popatrzyła
na mnie z chęcią mordu, ale powstrzymała się, wiedząc
nadbiegające agentki. Humor poprawił się jej, kiedy dowiedziała
się, że Quicksilver jest na tropie.
Zaczekałyśmy
na myśliwiec zespołu Coulsona. Szef, Ray i dwoje innych agentów
zabrało nas na pokład by wspólnie dorwać Warda.
- Nie
mówiłaś o kogo chodzi – zagaił Stark, gdy obserwowaliśmy
kłócącą się szóstkę.
- Sama
nie wiedziałam. No... ale gdybym jednak wiedziała to i tak bym ci
nie powiedziała...
- To
się nazywa szczerość w związku... - westchnął teatralnie i
objął mnie ramieniem. - Musimy o czymś poważnie porozmawiać? -
zapytał znacząco i znacznie mniej weselej.
- Tak
troszkę...
- Troszkę?
- Mhm,
troszkę.
Zrobił
minę w stylu 'mogło być gorzej znając ciebie” i poszliśmy do
sali z interaktywnym stołem, nad którym unosiły się akta
Warda, Leightona i jeszcze kilka innych rzeczy. Wszyscy zebrali się
wokoło i próbowali się wzajemnie przekrzyczeć.
- Dość
tego – przemówił Phil Coulson. - Zaraz będziemy na
miejscu.
- Leighton
jest nasz, tak jak cała akcja, w którą zostaliście
zamieszani z powodu Hydry.
- Leighton
– zaakcentował – jest pod nasza kuratelą i nikt nie będzie go
aresztował.
- Mogę
zdobyć nakaz prezydenta. - Uśmiechnęła się z wyższością, ale
na Coulsonie nie zrobiło to wrażenie.
- Odbijmy
Leightona z rąk Hydry, a później pomyślimy.
Heilari
przystała na tę propozycję, a po tym plan zaczął układać się
błyskawicznie. Wylądowaliśmy na terenie prywatnej rezydencji w
Westchester.