wtorek, 1 kwietnia 2014

Misja cz. VIII

Chłopak utworzył w dłoniach kulę ognia, którą rzucił w faceta, próbującego otworzyć drzwi. To na chwilę zajęło napastnika, więc mutant złapał mnie za rękę i pociągnął na tył samochodu. Otworzyliśmy zasuwę i wybiegliśmy tak szybko, jak tylko się dało. Inni, stojący gdzieś wśród drzew, próbowali nas zastrzelić. Kule trafiały w blachę i w ziemie, ale jakimś cudem nie w nas.
- Musimy uciekać do lasu, oni idą od wschodu – wysapał Neal, ciągle ściskając moją rękę, jakby bał się, żeby mnie nie zgubić.
Zbyt przestraszona by wydusić z siebie jakieś słowa, skinęłam głową i na sygnał ruszyliśmy przed siebie. Strzelcy zauważyli nas w mgnieniu oka.
Już prawie dotarliśmy do skraju lasu, już prawie wbiegliśmy między drzewa, gdzie bylibyśmy trudniejszym celem....
Neal głośno zaklął i padł na ziemie, łapiąc się za nogę. Zauważyłam, że na jego nogawce pojawia się czerwona, rosnąca plama.
- Uciekaj, do jasnej cholery! - warknął z całych sił, gdy zauważył, że stoję nad nim, nie wiedząc co robić.
Ale nie mogłam uciec. Po pierwsze nie zostawiłabym go. Po drugie byłam zbyt przerażona by poruszyć się choćby o krok. Słyszałam jak nadchodzą, ale nawet to mnie nie otrzeźwiło.
Wkrótce nas okrążyli i szanse na ratunek spadły poniżej zera.

*
Straciłam przytomność po celnym ciosie w głowę. Obudziłam się jakiś czas później w ciemnym i zimnym pomieszczeniu. Nie dostrzegałam nic, a nic, zupełnie jakbym przebywała w próżni. Leżałam na wilgotnym betonie, próbowałam się podnieść, ale ból powyżej karku był nie do zniesienia. Zdawało mi się, że przymknęłam oczy tylko na chwilę, ale kiedy otworzyłam je ponownie w pomieszczeniu paliła się już duża lampa pod sufitem, a w równoległym rogu siedział Neal, uciskając ranę w łydce.
To mi wyglądało na piwnicę, nie było okien, a jedynie proste, drewniane drzwi. Kiedy podniosłam się do siadu, zwróciłam na siebie uwagę chłopaka.
- Co się dzieje? - zapytałam lekko zachrypniętym głosem.
- Wywieźli nas gdzieś. Korotczenko nie jest zadowolony.
Wolałam nie myśleć co oznaczał dla nas zły humor Andrija. Udało mi się wstać, a potem chwiejnie podejść do drzwi. Tak jak się spodziewałam były zamknięte i nie było w nich żadnych szpar, by dojrzeć co dzieje się po drugiej stronie. Nawet małej dziurki od klucza... Tam musiała być solidna zasuwa, nie wyważymy tego za Chiny...
- Co się robi w takich sytuacjach?
Popatrzył na mnie z beznadziejną miną zbitego psa.
- Nic nie można zrobić.
Nie miałam pojęcia, która jest godzina. Nie było okien, zegarka... Naturalnie zabrano nam komórki. Minęło mnóstwo czasu.
Usłyszeliśmy ciężkie kroki kilku osób, a potem wrota otwarto na szerz. Zobaczyliśmy Korotczenka z czterema ochroniarzami, oczywiście uzbrojonymi po zęby.
Lider powiedział coś po rosyjsku. Niespokojnie zerknęłam na Neala, a jego wściekłość wymalowana na twarzy, zapewniła mnie, że słowa nie są przywitaniem ani pytaniem o pogodę.
Facet uśmiechnął się pod nosem i skinął na swoich zbirów. Trzech złapało chłopaka, jeden podszedł do mnie. Wyprowadzili nas z – jak się okazało – jednego z pomieszczeń w schronie w środku lasu. Przeszliśmy jakiś kilometr, co dla kogoś postrzelonego w nogę musiało być niesamowicie bolesnym doznaniem.
Zamierzali nas zastrzelić, tyle zrozumiałam.
Kazali nam się ustawić pod drzewami, przeładowali broń i wycelowali. Korotczenko stał między nimi, z rękoma złożonymi za plecami i uśmiechał się do siebie. Potem powiedział coś w naszym kierunku, ale nie dokończył zdania. Jak drzewo padł na ziemie, a w plecach tkwiła mu strzała. Strzelcy popatrzyli na niego z zaskoczeniem, potem wymienili spojrzenia między sobą i zbadali teren za sobą, ale nikogo tam nie było. Po chwili sami poczuli coś dziwnego. Dusili się. Łapali się za szyję, próbowali łapać oddech, walczyli... ale na nic. Z lasu wyszła Heilari ze skierowanymi na nich dłońmi. Wkrótce zakończyła ich żywota. Zaraz za nią pojawiła się Inaya, pamiętałam ją z misji w Kalifornii.
- Co z tobą? - zapytała H, podchodząc do Neala.
- Postrzelili mnie w nogę. Nie ma rany wylotowej – odparł ciężko. Jego stan zaczynał się robić poważny.
- Muszę wyjąć kulę.
Wolałam na to nie patrzeć. Inaya została i obserwowała, a widok krwi i zwijającego się z bólu mutanta nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Po kilku długich minutach H wygrzebała niewielki pocisk i odrzuciła go za siebie. Uniosła rękę nad ranę i skupiła się, by uleczyć nogę. Widziałam to już kiedyś, teraz patrzyłam w szarzejące niebo. Trochę krzyczał, ale hamował się, bo wstyd przy trzech babach.
Wkrótce potem pomogłyśmy mu wstać.
- Myśliwiec zostawiłam kilometr stąd – powiedziała Ina, idąc na czele.
Dotarliśmy tam dość szybko. Maszyna była niewidoczna dzięki systemowi maskującemu. Zobaczyliśmy ją dopiero, gdy mutantka nacisnęła odpowiedni przycisk na pilocie. Szybko zapakowaliśmy się do środka i wznieśliśmy w powietrze.
- Korotczenko... Nie zdążyliście na niego wpłynąć? - zapytała Heilari po kilkunastu minutach grobowej ciszy.
Pokręciłam głową.
Dolecieliśmy na małe lotnisko kilkanaście kilometrów dalej. Samochodem dostaliśmy się do centrum miasta, którego nazwy nie znałam, ale było naprawdę duże. H zakwaterowała nas w hotelu. Pokoje były prześliczne, ale nie miałam okazji się im bliżej przyjrzeć... Wzięłam błyskawiczny prysznic, a później wskoczyłam do łóżka i zasnęłam.
*
Poczułam silne szturchanie w ramię i z trudem podniosłam powieki, by zorientować się, co się dzieje. Zobaczyłam Heilari z bardzo poważną miną.
- Wyjeżdżasz – powiedziała głosem wypranym z emocji.
- Co...? Dlaczego...? - wymamrotałam na pół przytomna.
- Za trzy godziny masz lot na Hawaje. Możesz tam być ile chcesz, opłacę wszystko. Potem wrócisz do domu i zapomnisz o całej sprawie.
Była trochę dziwna. Podniosłam się na łokciu i popatrzyłam na nią pytająco.
- Dlaczego? - zapytałam w dużo bardziej stanowczy sposób.
- Bo ja tak mówię. Za kwadrans masz być na dole, zawiozę cię na lotnisko.
- Heilari, zrobiłam coś złego? To nie nasza wina, że miał nadajnik!
- Mogliście go przeszukać, ale nieważne, nie chodzi o to. Kwadrans.
Wyszła z pokoju, pozostawiając mnie w samotności. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi, ale jeśli nie spełniłabym jej grzecznej prośby miałabym problemy. Pojawiłam się pod hotelem z minimalnym spóźnieniem, ale ona i tak była rozzłoszczona. Taksówka już czekała, więc niemal natychmiast ruszyłyśmy.
- Powiedź mi co się dzieje, bo zaczynam się bać – podjęłam kolejną próbę.
- Już nie potrzebuję twojej pomocy. Ogarnij się na wakacjach i wracaj do domu.
Wbiła wzrok w okno i nie odpowiadała na żadne moje kolejne pytanie.
Dojechałyśmy na lotnisko. Wysiadła ze mną, ale kazała kierowcy zaczekać. Pomogła mi z bagażami i zaraz po tym, jak weszłyśmy do wielkiego gmachu, zamierzała mnie zostawić. Wcisnęła mi w rękę dokumenty i kopertę z pieniędzmi.
- Powodzenia – powiedziała oschle i odwróciła się na pięcie, by odejść.
- Zaczekaj! - pociągnęłam ją za ramię. - Powiedz mi co się dzieje! - warknęłam, zwracając na siebie uwagę sporej grupy ludzi. - Zacznę krzyczeć – zagroziłam dodatkowo, wiedząc, że Heilari nie bardzo lubi zwracać na siebie uwagę zwykłych ludzi.
Jej mina doskonale zdradzała złość, jaka w niej wezbrała.
Odciągnęła mnie na bok.
- Nie musisz wiedzieć o wszystkim!
- Ciągle mogę krzyczeć.
Popatrzyła na mnie tym swoim wzrokiem z serii: „oh, jak bardzo chciałabym cię teraz udusić...”.
- Pocałowałaś go – wydusiła w końcu.
- Właściwie to Neal pocałował mnie. Ale to chyba nasza sprawa, prawda? Nawet jeśli to twój syn – odparłam, dowiedziawszy się jaki jest powód mojej nagłej wycieczki.
- Nie wolno wam, nie i koniec. Wyjeżdżasz, zapomnisz i już nigdy się nie spotkacie.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, a potem zacisnęłam dłonie w pięści, rzuciłam w nię paszportem i idąc do wyjścia powiedziałam:
- Nie zapomnę i nie wyjadę. Nie będę robić wszystkiego, czego tylko sobie zażyczysz. Wracam do hotelu i będziemy się całować do wieczora!
Wydawało mi się, że odpuściła, ale zrobiła coś zupełnie odwrotnego. Coś co całkowicie wybiło mnie z równowagi.
- Nie wolno wam, bo to twój brat! - przekrzyczała tłum.
Zatrzymała się w pół kroku, starając się zrozumieć. „Może jednak się przesłyszałam...”. Wolno odwróciłam się w jej stronę, przy okazji napotykając zaciekawione spojrzenia przechodniów.
„Co...?” - wyszeptałam bezgłośnie.
Podeszła do mnie z zatroskanym wyrazem twarzy. Nie uciekała wzrokiem, ale miałam wrażenie, że najchętniej uciekłaby gdzieś daleko stąd i to nie tylko wzrokiem, ale i całą sobą.
- Neal to twój przyrodni brat. Logan nie wie i wolałabym żeby tak zostało. 

Misja cz. I

To moja radosna twórczość, ani zdania o koniach, stanowczo odradzam czytanie. Musiałam opublikowac dla własnej satysfakcji i uciechy, ale serio - idźcie dalej. 


Odłożyłam telefon i mimowolnie się uśmiechnęłam,co zwróciło uwagę Ray'a. Siedział przy kuchennym stole i wypełniał papierki związane z prowadzeniem stajni.
- Co się tak szczerzysz, hmm? - zapytał zaczepnie.
- A bo widzisz... - usiadłam naprzeciwko niego – jadę na misję – powiedziałam nie kryjąc satysfakcji z jego miny.
- Ty? To nowość.
- Heilari dzwoniła.
Skrzywił się. Nie przepadał za moją znajomą, ale nigdy się tym nie przejmowałam.
- Potrzebuje kogoś do akcji w Sacramento, a że mieszkam w sumie niedaleko...
- Pewna jesteś, Li?
- No jasne! Ciebie nie można się doprosić żebyś szepnął słówko Coulsonowi.
- Czy ta misja... jest legalna? Kto ją zleca? Ta baba wyprawia się ot tak sobie czy ma nad sobą SO?
- SO wszystko koordynuje nie bój nic.
Głośno westchnął i odłożył długopis, po czym przeciągnął się na krześle.
- Quick przyjedzie po mnie za godzinę – powiedziałam i zamierzałam wyjść zanim przetrawi dane, ale nie bardzo mi to wyszło.
- Quciksilver? W misji SO? Hej, wracaj i się tłumacz, księżniczko.
- O Jezu no... Misję nadzoruje SO, ale nie wszyscy uczestnicy są ich agentami. Heili musiała zbierać po znajomych.
- Okej, nie chce wiedzieć nic więcej... Jak moje szefostwo zapyta, lepiej żebym nie wiedział. - Uśmiechnął się zadziornie.
Podeszłam i pocałowałam go, a potem pobiegłam do pokoju by się ogarnąć. Wzięłam prysznic, założyłam odpowiednie ciuchy i na koniec odsunęłam na jedną stronę bluzy na wieszakach w szafie, by uzyskać dogodny dostęp do sejfu. Wpisałam kod i wyjęłam glocka 17, zapasowy telefon i fałszywy dowód.
Chwilę przed pojawieniem się Pietra do pokoju wszedł Rayan, streszczając mi kilka zasad bezpieczeństwa i całując w sposób, przez jaki już prawie postanowiłam zostać w domu. Trąbienie mnie otrzeźwiło. Cmoknęłam Starka w policzek i zwiałam.
Granatowy nissan stał na podwórku z zapalonymi światłami i silnikiem na chodzie. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał piętnastą trzynaście i wsiadłam do auta.
Pietro zerknął na mnie z uśmiechem i ruszył pojazd z miejsca.
- To... co tam słychać? - zapytałam, przeszukując schowek.
- Nic specjalnego. Tata planuje zagładę ludzkości, czasem mu pomagam, trochę się kłócimy. Wiesz jak jest... - Wyjechał z terenu stajni i włączył się do ruchu.
- Tia... Wiesz coś o tej misji?
Znalazłam batonika z orzechami, więc pozwoliłam go sobie otworzyć i zjeść.
- Smacznego, leży tu jakieś dwa lata.
Natychmiast wyrzuciłam baton za okno, a wtedy wybuchnął śmiechem.
- Zamknij się – warknęłam. - Mów co wiesz.
- Złość piękności szkodzi. Heilari mówiła, że misja może zająć chwilę. Łącznie z nami ma czterech ludzi. Namierzyła Leightona.
- Uu, serio? Trzeba będzie ją trzymać, żeby go nie zabiła...
- To i tak nic nie da... - Uśmiechnął się.
- Racja... Mamy go śledzić i schwytać?
- SO zebrało trochę informacji. Według nich Leighton jest zamieszany w walki mutantów.
Atmosfera w aucie automatycznie zrobiła się chłodniejsza.
W względnej ciszy dojechaliśmy na miejsce spotkania. McDonald w centrum miasta był o tej porze pełen, ale z łatwością dostrzegliśmy Heilari i towarzyszącą jej trójkę agentów. Dwie dziewczyny i chłopaka z długimi blond włosami. Kojarzyłam te mutantki i chyba nawet znałam ich pseudonimy.
Heilari, jak zwykle mająca rozpuszczone włosy i soczewki zmieniające kolor tęczówek, popatrzyła na nas z uśmiechem i skinęła głową na pozostałych, aby zbierali się do wyjścia.
- Nie spieszyliście się – mruknęła mijając nas i kierując się do wyjścia z centrum.
Jedna z dziewczyn podała nam po zestawie Happy Meal ze złośliwym uśmiechem. Miała czarne włosy upięte w kucyk. Druga była szatynką, wydawało mi się, że nazywa się Elizabeth. Elizabeth West.
Qicksilver zapatrzył się na tę pierwszą, więc przez przypadek nadepnęłam mu na stopę, ruszając za Heili.
Dogoniłam ją i zrównałam krok.
- Chodzi o Leghtona?
Skinęła głową.
- Chcesz go zabić?
Pokręciła głową.
- Ma nas zaprowadzić do miejsc, gdzie trzymają mutantów do walk?
Skinęłam głową.
- Długo to potrwa?
- Maksymalnie trzy dni.
Zwolniłam.
Rozdzieliśmy się na kilka minut, by ponownie spotkać się w parku koło centrum. Blondyn skołował koc, a Eliz przyniosła koszyk z jedzeniem. Usiedliśmy tam, sugerując przechodniom, że grupka przyjaciół urządza sobie piknik.
- Dzisiaj zmieniamy zespoły, które śledzą Leightona od tygodnia. Zmieniamy się co dwanaście godzin i jak ktoś go z puści z oka to zabije. Według planu jutro wieczorem ma odbyć się walka gdzieś na południu miasta. Jeff będzie w niej uczestniczył – wskazała na blondyna – a potem zgarnie Leightona. Gdy to zrobi, wkraczamy wszyscy i przerywamy to wszystko. Jeśli zauważycie kogoś, kto wygląda jak szef – zgarniacie.
- Czy ta akcja nie wystraszy organizatorów w innych miastach? Mogą stać się ostrożniejsi i będzie trudniej ich wytropić... - zabrała głos ta brunetka.
- Na razie Leighton jest najważniejszy. Jeśli go złapiemy, będziemy świętować przez miesiąc.
- W takim razie czemu mamy tak mało ludzi i jeszcze... żółtodziobów?
Heilari uśmiechnęła się, zapewne myśląc o tym by powykręcać jej ręce. Nie pozwalała członkom zespołu na wzajemne obrażanie się.
- To, że nie uczestniczyli w szkoleniu SO, nie znaczy, że nic nie umieją. Rus, ty w sumie chyba byłaś u nas przez jakiś czas?... - zapytała, ale widząc moje spojrzenie w stylu „nawet mi się przypominaj, wylali mnie po dwóch dniach” - odpuściła. - Pierwszą wartę bierze Liz i Ina.
Inaya, wiedziałam, że ją kojarzyłam. Kobieta podała im adres gdzie miały zmienić agentów, a nas zaprowadziła do hoteliku, gdzie mieliśmy namiastkę bazy. Budynek miał dwa piętra, z czego najwyższe wynajęło dla nas SO. Mieliśmy do dyspozycji cztery jednoosobowe i dwa dwuosobowe pokoje. Było po dziewiętnastej, gdy pomogliśmy Heili rozłożyć sprzęt, a Jeff przyniósł z dołu kolację.
- Gospodyni jest trochę wścibska... - stwierdził, stawiając tacę z kanapkami na stoliku.
- Nie dziwię się jej - odparłam.
- Sprawdźcie co u dziewczyn – przerwała nam Heilari, rzucając swój telefon do blondyna.
Wykręcił numer i odczekał chwilę.
- Cześć, szefowa pyta czy wszystko ok... Mhm. Tak, tak. No dobra. To nie fair! No dobra. Może trochę... Dobra. Jutro o ósmej. Cześć.
Odłożył komórkę.
- Wszystko gra, mają lepszą kolację niż my i świetnie się bawią.
- Super. Znajdziecie sobie zajęcie, czy mam wam dać robotę? - zapytała retorycznie, a my szybko wycofaliśmy się na korytarz. Jeff zniknął za swoimi drzwiami, a Quick wyprzedził mnie w drodze do moich. Oparł się o framugę i puścił oczko, przez co parsknęłam śmiechem.
- Idź sobie. - Starałam się zabrzmieć groźnie, ale najwidoczniej podziałało to jak dodatkowe zaproszenie bo wszedł za mną do środka.
- Daj spokój, ostatni raz gadaliśmy nie wiem kiedy i musiałem być grzeczny, bo twój chłopak był w pobliżu i nie spuszczał z ciebie oka. Miał zresztą powody...
No miał, miał.
- Nie zamierzam go zdradzić – powiedziałam raczej stanowczo.
Quick powoli przysunął się i złapał mnie za dłoń.
- To chyba nie liczy się jako zdrada, jestem na misji, pod przykrywką, jestem jak ktoś zupełnie inny... - zaczynałam gadać bez sensu przez coraz szybciej bijące serce i to dziwne uczucie w brzuchu, przez które nie mogłam myśleć racjonalnie.
Łagodnie przyciągnął mnie do siebie i delikatnie musnął ustami mój policzek.
- Nie liczy się – wyszeptał.
Przeszły przeze mnie ciarki, które określiłabym jako pozytywne. Akcja pewnie rozwijała by się całkiem sprawnie, ale drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wpadła Heilari z uśmiechem pełnym satysfakcji.
- Wiedziałam – stwierdziła dumnie. - Zostawić was bez opieki...
- To raczej nie twoja sprawa co robimy w wolnym czasie, hmm? - Pietro obdarzył ją niechętnym spojrzeniem.
- Nie do końca... Widzisz... Dbam o was. Bardzo. Nie pozwolę wam zniszczyć sobie życia. Ruska, wiem, że myślenie ci się wyłącza gdy go widzisz, ale w domu czeka na ciebie mąż i trzymaj się tej myśli. A ty, Quicksilver, myśl raczej mózgiem, a nie... tym drugim. Wynocha.
Zdążył mnie jeszcze cmoknąć w czoło, nim Heilari złapała go za ramie i wywaliła na korytarz.
- Wiem, że coś jest między wami, nie da się nie widzieć, ale przemyśl wszystko, zanim coś zrobisz.
Niemrawo skinęłam głową.
- Jutro o siódmej masz być gotowa na dole, więc idź spać. I nie mów ojcu, że wzięłam cię na misję, bo szlag go trafi. Nie żebym nie wpadała w świetny humor widząc tę pulsującą ze wściekłości żyłkę na czole, ale wiesz. Mamy za sobą kawał pięknej historii o przyjaźni i nie chcę tego psuć.
- Jasne. Mnie też by się oberwało. Dobranoc.
Odpowiedziała mi tym samym i wyszła. W pokojach były łazienki więc ogarnęłam się, przebrałam w piżamę kupioną po drodze do hotelu i położyłam się spać. Strasznie długo nie mogłam zasnąć przez chłód panujący w pokoju. Próbowałam majstrować przy kaloryferach, ale i tak były zimne.
Grałam w pasjansa na telefonie, żeby nie myśleć o chłodzie, ale średnio działało. Minęła godzina, potem dwie.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, ale wydostanie się spod kołdry było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Wydałam słowne pozwolenie na wejście i w nikłym świetle małej lampki na komary dostrzegłam Quicksilvera.
Podszedł i przykrył mnie dodatkowym, bardzo grubym kocem.
- O rany, dzięki ci, wybawco.
Skomentował to przyjaznym uśmiechem, a potem jak gdyby nigdy nic władował mi się do łóżka, szczelnie przykrywając nas oboje. Potrzebowałam chwili na aktualizację danych.
- Em... Co robisz? - zapytałam po kilku sekundach, bo Quick nie spieszył się z wyjaśnieniami.
- Zdobyłem tylko jeden koc. U mnie też zimno jak cholera, więc wybierz stronę, przytul się i śpij.
Uśmiechnęłam się chociaż nie zamierzałam. Z nastroju wyrwał mnie dźwięk przychodzącej wiadomości, więc sprawdziłam telefon.
- „Kolorowych snów” od Raya... Boże, czy on ma tu kamery?...
- A niech ma i mi zazdrości – szepnął Quick.
Szybko odpisałam Starkowi i stwierdziłam, że zrobiło mi się dużo cieplej. Właściwie było mi gorąco, a wręcz upalnie. To raczej nie z powodu koca.
- Heilari ma racje – powiedziałam cichutko.
- Trochę pewnie ma. Ale w porządku. Mogę poczekać.
- Poczekać na co?
- Kiedyś w końcu z nim zerwiesz – odparł pewnie.
- Tak sądzisz? - Uniosłam brew.
- Jasne. W końcu ile można opierać się mojemu urokowi osobistemu i wspaniałemu charakterowi...
Zasnęłam błyskawicznie, a gdy zadzwonił budzik nie miałam najmniejszej ochoty by wstać. Wtulona w Quicksilvera leżałam tam, ignorując wkurzające pikanie, aż w końcu oboje stwierdziliśmy, że szkoda rzucać urządzeniem o ścianę i lepiej wyłączyć go w cywilizowany sposób.
- Ja mogę zostać, prawda? - mruknął nieprzytomnie.
- Tia, wygląda na to, że tak.
Zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki gdzie doprowadziłam się do porządku. Kwadrans później byłam już na dole. Heilari wcinała jajecznicę, więc dosiadłam się do jej stolika, a mila gospodyni od razu podsunęła mi pod nos pełny talerz.
Westchnęłam grzebiąc widelcem z śniadaniu. Nie wywołało to pożądanej reakcji, więc westchnęłam głośniej.
- Co? - Heilari wbiła we mnie niecierpliwe spojrzenie.
- Skoro już pytasz... Spałam z nim.
- Co?! - powtórzyła głośniej i dobitniej.
- Nie w tym sensie! - podniosłam dłonie, bojąc się, że zaraz się na mnie rzuci. - Przyszedł i spał, i ja spałam i spaliśmy razem. Bez dodatkowych... atrakcji...
- I co z tego? To i tak źle!
- Było zimno!
Prychnęła z oburzeniem.
- Nie próbuj się tłumaczyć mnie. To nie ja jestem z tobą w związku małżeńskim.
- Całe szczęście – mruknęłam, a ona wymierzyła we mnie widelec, ale szybko odpuściła i zatkała sobie usta kawałkami boczku z jajecznicy.
Pół godziny później zmieniłyśmy dziewczyny w samochodzie stojącym pod czterogwiazdkowym hotelem, w którym zatrzymał się Leighton. Na razie nic się nie działo. Facet najwyraźniej miał zamiar spać do późna, a nasz kontakt wewnątrz hotelu upewnił nas, że nie wychodził z pokoju.
- Okey – powiedziała nagle Heilari. - To jak to jest, co? Dlaczego nie możesz usiedzieć w domu i dajesz się ponosić?
- Nie wiem, tak już mam, dobrze? Po prostu... I to nie jest tak, że obściskuję się z pierwszym napotkanym kolesiem, kiedy nie patrzy Ray. Potrafię się hamować. Ale ten konkretny koleś to inna sprawa. Znamy się od dawna i zawsze było coś takiego, ale jakoś... To trudne – odparłam z wyrzutem.
- Nie bądź dzieciakiem.
Przez chwilę w ciszy obserwowałyśmy ulicę.
- Chyba trochę rozumiem – dodała. - Kochasz jednego, a w drugim się podkochujesz. Nie jestem od tego by dawać ci matczyne rady... - przerwała nagle. - A chrzanić to, od tego jestem, uczę ludzi jak walczyć i jak żyć. Wiem, że wiesz, którego chcesz wybrać, ale mimo wszystko cię ciągnie na manowce. I okej, zdarza się, ale młoda, to nie fair. Nie znajdziesz drugiego takiego jak twój aktualny. Nie lubię go jak diabła, ale moje zdanie na jego temat się nie liczy.
Uśmiechnęłam się trochę zaskoczona jej przemową. Nie sądziłam, że aż tak obchodzą ją moje sercowe rozterki.
- Dzięki. Jesteś jak rodzina, cenię sobie twoje rady. I wiem, że powinnam pilnować tego co mam teraz, ale to jest zbyt stabilne, a wiesz, że ja muszę ciągle coś zmieniać, muszę czuć adrenalinę...
- Wiem. Ale jeśli powiesz mu to samo to jestem pewna, że zacznie starać się byś czuła się lepiej. Spodziewaj się improwizowanego przez grupę aktorką napadu czy coś.
Przez cały dzień siedziałyśmy w samochodzie, ale Leighton nie opuścił budynku. Dopiero o siedemnastej wyszedł, a nasze wsparcie czekało już przecznicę dalej. Mężczyzna około czterdziestki, krótkie jasne włosy, ubrany w szary garnitur i białą koszulę. Heilari zacisnęła dłonie na kierownicy, wodząc za nim wzrokiem.
- Nienawidzę typa.
Cały zespół śledził go przez dwadzieścia minut. Leighton nie zauważył nas i zaprowadził na miejsce walk. Stara kamienica wyglądała dość ładnie, bo odrestaurowano ją w ciągu kilku ostatnich lat. Obiekt wszedł do drugiej klatki.
Quciksilver natychmiast pojawił się przy drzwiach, powstrzymując je od zamknięcia się. Ina złapała je, a Qucik pobiegł za Leightonem.
Po cichu wślizgnęliśmy się dalej, a konkretniej – do piwnicy. Już od schodów słyszeliśmy niepokojące krzyki i pijackie śpiewy oraz wiwaty.
Jeff poszedł przodem, jako uczestnik walk. Kilka pomniejszych piwniczek przerobiono na jedną dużą salę o obskurnych ścianach i kolumnach w nieregularnych odstępach. Śmierdziało tu starością i tanim piwem.
Na środku zbudowano wielką klatkę w kształcie sześcianu, gdzie walczyli ze sobą mutanci. Kibicie otaczali się, przekrzykując się i próbując wytypować zwycięzce. W końcu sali zainstalowało podest, gdzie poustawiano fotele odgrodzone barierką. Miejsca dla VIP'ów.
- Nie mogę tam wejść – powiedziała Heilari przy drzwiach. - Leighton mnie rozpozna. Rozdzielcie się i otoczcie go. Kiedy Jeff wygra, bo ma wygrać, odbierze od organizatorów nagrodę. Przy odrobinie szczęścia ich odciski są w bazie danych.
Skinęliśmy głowami i ruszyliśmy w tłum. Prawie nie dało się wytrzymać tego smrodu, a przedzieranie się przez tych wszystkich pijanych ludzi było jak walka ze sztormem. Nie chciałam nawet zerkać na to, co dzieje się wewnątrz klatki.
Stanęłam przy prowizorycznym barze. Gość nalewał ludziom piwo z wielkiej beczki do plastikowych kubeczków, a jeśli klienci stanowczo prosili – podawał im spod lady mocniejsze trunki i trudne do zidentyfikowania buteleczki, za które musieli słono płacić.
Co jakiś czas upewniałam się, że Leighton jest z VIP'ami. Wywołali Jeffa i jakiegoś innego chłopaka. Obydwoje byli telekinektykami. Chociaż tamten gość miał ukryty potencjał, agent SO przez miesiące szkolił się pod okiem najlepszych wojowników i dość szybko rozłożył przeciwnika na łopatki.
Po kilku walkach towarzystwo odebrało kasę z zakładów i powoli zbierało się do wyjścia, a tymczasem poszczególni zwycięzcy odbierali koperty z pieniędzmi i butelki jakiegoś droższego alkoholu.
Zdałam sobie sprawę, że nie widzę Leightona. Inaya rozglądała się tak samo. Zauważyłam drzwi przy podeście, które wcześniej zakrywał tłum. Musiał tamtędy uciec...
Natychmiast pognałam w tamtym kierunku i otworzyłam ciężkie wrota. To był jakiś korytarz. Długi, ciemny i wilgotny. Za mną przybiegła Heilari i krzyknęła, że mam się pospieszyć. Chcąc nie chcąc ruszyłam przed siebie, dotykając ścian, by wiedzieć gdzie prowadzi przejście. Było kilka zakrętów, a potem korytarz nagle się skończył.
- Klapa. - Heilari zaparła się rękoma i uniosła okrągłe wieko, po czym przesunęła je na bok.
Szybko wylazłyśmy na mokry chodnik.
- Jest tam! - krzyknęłam, a ja spojrzałam na ulicę, gdzie prowadził zaułek, w którym się znalazłyśmy.
Leighton zaczął biec, a my za nim, jednak Heilari już z daleka mogła zatrzymać pracę jego serca, połamać gości jednym gestem dłoni, albo spowodować pęknięcie wyrostka.
Gość padł na ziemie, błądząc dłońmi po klatce piersiowej. Spokojnie zbliżyłyśmy się do niego, ciesząc się, że na ulicach nie było ani jednej żywej duszy.
- Mam cię – powiedziała.
Przewróciła go na plecy i wyciągnęła z kieszeni kajdanki, po czym skula uciekiniera.
- Długo cię szukałam, Charles. Ale wreszcie będziesz mógł zapłacić za wszystko co zrobiłeś. A ja przesłucham cię osobiście.
- Będziesz musiała się wstrzymać – powiedział ktoś za nami, więc automatycznie odwróciłyśmy się by go dojrzeć.
Gość z ciemną brodą mierzył do nas z jakiegoś karabinu i bez chwili zawahania wystrzelił serię w kierunku Heilari, która nie zdążyła w porę schować się za ścianę budynku. Quciksilver pojawił się znikąd i błyskawicznie ściągnął mnie z linii ognia. 
- Muszę zadzwonić do Raya... - szybko wyjęłam komórkę, wzrokiem próbując odszukać Heili. Leżała niedaleko Leightona i powoli się regenerowała. Tymczasem brodacz pociągnął obezwładnionego wcześniej mężczyznę do pozycji stojącej i coś do niego mówił.
- Po co?
- Wiem kto to jest. Pracował dla Tarczy, ale okazało się, że tak naprawdę zawsze był z Hydry.
Durne pikanie w oczekiwaniu na połączenie trwało wieczność, ale w końcu odebrał Rayan.
 - Stęskniłaś się?
- Bardzo, ale słuchaj, ten wasz agent Ward jest tutaj. Zestrzelił Heilari i właśnie kradnie nasz cel.
Podałam mu dokładny adres, miał poinformować zespół.
Na ulicy zaparkowała czarna furgonetka, ktoś otworzył drzwi od wewnątrz i wciągnęli do środka Leightona.
- Musisz za nimi biec – powiedziałam do Quicka. - Co zresztą?
- Jeff skończył swoją część i wrócił do bazy, a te dwie zaraz powinny dotrzeć.
- Dobra, leć!
Samochód ruszył z piskiem opon.
Podbiegłam do Heilari, która leżała w ogromnej kałuży krwi, ale jej tkanki dość szybko się regenerowały. Wkrótce kilka kul wypadło na chodnik, a po ranach nie został najdrobniejszy ślad.
- Hydra chce Leightona, dlaczego? - zapytałam rzeczowo, pomagając jej wstać.
- Wszyscy chcą Leightona – wysapała, zbierając się do kupy. Wzięła kilka wdechów i już była jak nowa.
- Zadzwoniłam po Tarczę...
Popatrzyła na mnie z chęcią mordu, ale powstrzymała się, wiedząc nadbiegające agentki. Humor poprawił się jej, kiedy dowiedziała się, że Quicksilver jest na tropie.
Zaczekałyśmy na myśliwiec zespołu Coulsona. Szef, Ray i dwoje innych agentów zabrało nas na pokład by wspólnie dorwać Warda.
- Nie mówiłaś o kogo chodzi – zagaił Stark, gdy obserwowaliśmy kłócącą się szóstkę.
- Sama nie wiedziałam. No... ale gdybym jednak wiedziała to i tak bym ci nie powiedziała...
- To się nazywa szczerość w związku... - westchnął teatralnie i objął mnie ramieniem. - Musimy o czymś poważnie porozmawiać? - zapytał znacząco i znacznie mniej weselej.
- Tak troszkę...
- Troszkę?
- Mhm, troszkę.
Zrobił minę w stylu 'mogło być gorzej znając ciebie” i poszliśmy do sali z interaktywnym stołem, nad którym unosiły się akta Warda, Leightona i jeszcze kilka innych rzeczy. Wszyscy zebrali się wokoło i próbowali się wzajemnie przekrzyczeć.
- Dość tego – przemówił Phil Coulson. - Zaraz będziemy na miejscu.
- Leighton jest nasz, tak jak cała akcja, w którą zostaliście zamieszani z powodu Hydry.
- Leighton – zaakcentował – jest pod nasza kuratelą i nikt nie będzie go aresztował.
- Mogę zdobyć nakaz prezydenta. - Uśmiechnęła się z wyższością, ale na Coulsonie nie zrobiło to wrażenie.
- Odbijmy Leightona z rąk Hydry, a później pomyślimy.
Heilari przystała na tę propozycję, a po tym plan zaczął układać się błyskawicznie. Wylądowaliśmy na terenie prywatnej rezydencji w Westchester.


Misja cz. VI

Bałam się poruszyć. Chociaż kosmitka zdawała się na nas nie patrzeć, czułam się obserwowana.
- Jest ślepa – wyszeptał Neal, wyciągając rękę w moim kierunku, bym do niego podeszła.
Po kilku sekundach w ciszy i absolutnym bezruchu, z domu wybiegła Heilari i Darkehunter. Aiden, z tego co usłyszałam, miał za zadanie obudzić właściciela domu.
Kosmitka poruszyła się, dzięki czemu dostrzegłam długi ogon, dzięki któremu utrzymywała równowagę. Przez chwilę nerwowo bujała się a różne strony.
- Co ona robi? - zapytałam cicho, bojąc się, że mnie usłyszy.
- Wyczuwa znajomy zapach – odparł Hunt i przetorował sobie drogę.
Pewnym, acz wolnym krokiem podszedł do niebieskiej przybyszki. Był niemal o połowę niższy, ale nie przeszkadzało mu to. Wyciągnął rękę i złapał ją za dłoń z pięcioma długimi, patykowatymi palcami.
- Jo, to ja – przemówił łagodnie.
Była niespokojna, zachowywała się jakby czuła mrówki na całym ciele. Wyrwała rękę i wycelowała w Darkena swoją włócznię. Ten cofnął się jak oparzony i uniósł obie ręce w obronnym geście.
- Jeśli choćby go draśnie... - szepnęła Heilari. - Zabije go. Zamieni w proch.
To nie brzmiało dobrze. Kalijo schyliła się, by „przyjrzeć” się Darkehunterowi z bliska. Ten stał bezruchu z wysoko uniesioną głową.
- Nikt nie chce cię skrzywdzić – powiedział.
- Nic nie mówi... - zauważyłam.
- Nie może.
- Ale dlaczego?
- To długa historia, ale ona nie ma złych zamiarów. Musi robić to, co jej każą.
Odwróciłam wzrok od Heilari i popatrzyłam na wysoką kosmitkę z politowaniem. Nie znałam jej historii, ale z tonu Heili wywnioskowałam, że nie jest wesoła.
- Trzeba jej zabrać włócznie – powiedziała.
- Zajmę się tym.
Neal, korzystając z tego, że Kalijo skupia całą swoja uwagę na Hunterze, zaczął ja okrążać, by w końcu zbliżyć się do niej od tyłu na kilkanaście metrów. Widziałam jak w jego rękach pojawia się ogień, który formuje się w niewielką kulę. Mógł dowolnie manipulować płomienień. Zarówno jego kształtem jak i rozmiarem. Po krótkiej chwili ogniska płachta opadła na grzbiet olbrzymki. Ta odwróciła się i wydawała z siebie odgłos, jaki wydają jeżące się koty. Neal zrobił unik, cudem unikając ostrza, a Hunt podbiegł do niej i złapał za włócznie. Kosmita szarpnęła się i podniosła go w górę na kilka metrów. Byłam pod wrażeniem jej siły, ale nie było czasu na rozmyślania. Heilari pociągnęła mnie w jej stronę. Jednak zatrzymałyśmy się przy samochodzie i mutantka otworzyła bagażnik zdecydowanym ruchem. Kiedy wyciągała linę, na która składały się setki srebrnych drucików, Darkehunter wciąż walczył o przetrwanie. Kosmitka nie zamierzała odpuszczać i szarpała go na wszystkie strony, jednocześnie unikając ataków ze strony Neala.
- Złap za drugi koniec, zwiążemy ją jakoś – krzyknęła do mnie H i ruszyłyśmy przez podjazd, ciągnąc za sobą metalowy sznur.
Starając się nie oberwać biegałyśmy wokół niebieskoskórej i starałyśmy się związać jej nogi jak najciaśniej. Wkrótce ciężko opadła na ziemie, ale nie przestawała się szamotać. Wciąż walczyła, starała się nas nadziać na włócznie, ale rękę, w której ją trzymała, zablokował jej Hunter. W końcu straciła siły, a my wykorzystując sytuację związaliśmy ją już porządniej.
- Dobra robota – pochwaliła nas Heilari.
Męczyliśmy się z nią jakieś dwadzieścia minut. Przybiłam piątkę z Nealem, a Hunter posmutniał, pochylając się nad pokonaną.
- Będziesz bezpieczna, obiecuję – powiedział do niej cicho, ale nie wydawała się być tymi słowami specjalnie pocieszona.
- Co teraz? - zapytałam.
- Za godzinę zjawi się tu oddział SO.
- SO? Zamkną ją gdzieś...
- Wiem – odparła smutno, kładąc mi dłoń na ramieniu.
Zaraz potem rozejrzała się po okolicy, a potem przypatrzyła się więzom.
- Zostawmy ich, Hunter musi wrócić na Krym, a potem do Asgardu. Ale ona musi być pod kontrolą.
Powoli wróciliśmy pod drzwi i usiedliśmy na ławce. Aiden wyjrzał przez okienko w holu, ale widząc, że sytuacja jest opanowana, wrócił do Bastarda, by go poinformować.
- Dam mu pół godziny. Później wsiadamy w samolot i zostawiamy Hadesa z tym bajzlem.
Darkehunter przestał wyglądać jak przerażający ork. Był załamany i miałam ochotę go przytulić, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Heilari poprosiła Neala by pomógł nam eskortować kosmitę na Krym. Przez chwilę droczył się z nią i ostatecznie wyszło na to, że wyświadcza nam tym przysługę, chociaż nieudolnie ukrywał to, że bardzo chce jechać z nami.
Załatwiliśmy tę sprawę i wróciliśmy na lotnisko, tym razem największe w okolicy. Wróciliśmy do Włoch w południe następnego dnia.
- Mam robotę na Ukrainie. Piszesz się? - Heilari stanęła w drzwiach pokoju, gdy pakowałam swoje rzeczy do torby.
- Jasne. Nie chcę wracać do domu. Jeszcze nie teraz.
- Kiedyś będziesz musiała, wiesz o tym?
Cicho westchnęłam, unikając jej wzroku.
- Kiedyś pewnie tak. Kiedy lecimy.
- Jutro rano. - Uśmiechnęła się. - Masz wolne popołudnie. Tylko nie pij tyle, dobrze?...
- Postaram się.
Postanowiłam pozwiedzać. Nie sądziłam, że prędko wrócę do Rzymu, a to miasto miało w sobie coś takiego, że po prostu chciało się tam być i podziwiać. Wędrowałam uliczkami i kupiłam jeszcze więcej pamiątek... Z Ukrainy blisko do Polski. Pomyślałam, że wpadnę do Milki i obdaruję ją włoskimi upominkami.
Zaczęło się ściemniać, a temperatura powoli spadała. Nie obchodziło mnie to, bo oświetlony Rzym wywoływał jeszcze większy podziw.
Dotarłam do fontanny Di Tredi i nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu badając ją wzrokiem. Przepiękna... O tej porze nie było tam wielu ludzi, więc przysiadłam na brzegu.
- Wrzuciłaś już monety? - zapytał znajomy głos.
Odwróciłam się by ujrzeć uśmiechnięte - bo jakżeby inaczej – oblicze Neala. Podniosłam się, zerkając na wodę, gdzie faktycznie widać było mnóstwo połyskujących drobniaków. Nim zdążyłam zaprotestować okrył mnie swoją kurtką i cicho westchnął.
- Daj mi dwie minuty.
Odszedł kawałek dalej i odszedł w kierunku grupki ludzi, którzy zmierzali w przeciwną stronę. Potrącił jakąś dziewczynę, a potem odczekał chwilę i wrócił do mnie, dzierżąc w ręku jej portfel. Wyciągając kilka eurocentów rzucił na mnie okiem, sprawdzając moją reakcję na ten popis. W odpowiedzi uśmiechnęłam się pobłażliwie i popatrzyłam na niego pytająco.
- Wrzucając monetę spełnisz swoje życzenie. Jedną – wrócisz do Rzymu, dwie – romans. - Puścił mi oczko. - A trzy ślub – dodał szybko z miną z serii: „jakby co to mogę się z tobą ożenić, ale może na razie się nie spieszmy”. - Weź ile chcesz, odwróć się i wrzuć. Tylko traf. Szczególnie jeśli wybierzesz dru...
- Dobra już, dobra – przerwałam mu ze śmiechem, szybko zabrałam z jego dłoni dwie monety, odwróciłam się i wrzuciłam je do fontanny.
Potem bez słowa ruszyłam przed siebie, naturalnie uśmiechając się jak nienormalna.


Misja cz. III

I mamy kolejną część mojego tworu, którego NIE POWINNO SIĘ CZYTAĆ. :)
 
 
Inaya i Elizabeth siedziały za sterami, podczas gdy Heilari ucięła sobie drzemkę w którymś z mini pokojów. Moim zadaniem było pilnowanie Leightona. Gdy tylko przebrałam się z suche ubrania, usiadłam w fotelu nieopodal związanego kablami mężczyzny i wyjęłam z kieszeni telefon. Mutantka wcześniej go ogłuszyła, więc aż do pewnego momentu nie sprawiał żądnych kłopotów.
- Gdzie jestem?... - niemrawo wyszeptał.
- W samolocie, w drodze do LA.
Prychnął ze złością, ale nie przejęłam się jego humorem. Gość miał ponad czterdzieści lat i mogłabym nazwać go sympatycznym facetem, gdyby nie to, że wiedziałam jak zarabia na życie. Ludzie z branży nazwali go „Konstruktorem”. Zna się na najgroźniejszych technologiach znanych człowiekowi i tę wiedzę wykorzystuje w najgorszy możliwy sposób. Zawiera umowy z terrorystami i dyktatorami. Wątpiłam, że odczuwa czasami wyrzuty sumienia.
Kiedy wylądowaliśmy w bazie SO w Los Angeles, Heilari kazała swoim dwóch agentkom zająć się Leightonem i uważać, by nikt niepożądany nie zamienił z nim słówka. Szpiedzy mogli czaić się wszędzie.
Piętnaście minut później znowu byłyśmy w powietrzu. Tym razem obydwie siedziałyśmy w kokpicie pilotów.
- Po co lecimy do Nowego Jorku? - zapytałam od niechcenia.
Na zewnątrz było już jasno.
- Muszę się spotkać z Hadesem – odparła dość ponuro.
- Kto nim jest? To znaczy Clint radził sobie dobrze, ale miał bliżej raczej do końca drogi...
- Obecny Hades to szczeniak. Ale cenią go ze względu na moc.
- To znaczy?
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Blokuje moce innych.
Zdziwiłam się, a ona wydawała się być usatysfakcjonowana moją miną.
- Twoją też? - zadałam to pytanie z drobnym wahaniem.
- Lepiej żeby wszyscy tak myśleli.
SO to dobrze rozwinięta i świetnie zorganizowana organizacja szpiegowska, zrzeszająca mutantów z całego świata. Liczba ich baz robiła wrażenie nawet na wysokich urzędnikach, a poziom wyszkolenia agentów także przynosił wstydu szefostwu. Baza w Nowym Jorku należała do jednej z najlepszych placówek w kraju. Wylądowałyśmy na prywatnym lotniku i niemal natychmiast otrzymałyśmy kluczyki do czarnego mercedesa. Leciałyśmy cały dzień i niebo zaczęło szarzeć, ale Heilari spieszyła się i nie chciała robić przerwy. Wyjechałyśmy z podziemnego parkingu z piskiem opon.
- Gdyby co... piszesz się na jakąś akcje?
- Jaką?
- Zobaczymy czy w ogóle coś się trafi. - Wzruszyła ramionami. - Ale raczej nie chcesz wracać do domu, hmm?
Pokręciłam głową. W samolocie co pięć minut dzwoniłam do Ray'a, chcąc wyjaśnić wszystko, co zaszło poprzedniej nocy. Heilari zabrała mi komórkę i zagroziła, że jeśli jeszcze raz spróbuję się z nim skontaktować, to wyrzuci mnie przez okno.
Zatrzymałyśmy się przed barem w dość ruchliwej okolicy, a widząc szyld na moją twarz natychmiast wpłynął promienny uśmiech. Wysiadłyśmy z samochodu i pewnym krokiem przekroczyłyśmy próg niedużego lokalu, który nie był jeszcze zapchany klientami.
Za barem stał niski, łysy mężczyzna z kilkunastoma kolczykami na twarzy i uszach. Jego cherlawe ciało zdobiło mnóstwo więziennych tatuaży. Miał na sobie dość zniszczone ubrania, a w rękach trzymał kufel, który leniwie wycierał wysłużoną szmatką. Podniósł na nas wzrok i natychmiast rozłożył ręce w geście powitania.
- A kogóż to moje piękne oczy widzą! Remy!
Szybko podeszłam do niego i uściskałam go tak mocno, że zaczął pokasływać.
- Nie pal tyle, Wróbelku! - skarciłam go, wyczuwając charakterystyczny smród.
- Nie palę, to klienci! - odparł z miną niewiniątka, a chwilę później zmierzył mnie wzrokiem i niemal ze wzruszeniem powiedział:
- Wyrosłaś, dziecino. Pamiętam jak przychodziłaś tu z tatą.
Wywróciłam oczami i usiadłam na stołku, Heilari przyłączyła się do mnie, gdy odwiesiła kurtki.
- Co u ciebie słuchać, córcia? Jak idzie interes? Przeniosłaś się tu? Przydałby mi się zaufany fałszerz... - Znacząco poruszył brwiami.
- Nie rób robi nadziei, Wróbel – odpowiedziała za mnie mutantka. - Ma legalny biznes i dopilnuje, by nie wmieszała się jakieś gówno. A teraz polej nam tequili, co łaska. 
- Wielka szkoda – westchnął, stawiając przed nami małe szklaneczki. - Ciężko teraz o kogoś porządnego.
- Może kiedyś...
Heilari wypłynęła na mnie spod byka, więc uśmiechnęłam się przepraszająco i jednym haustem opróżniłam szklankę.
- Jeszcze raz – powiedziałam. - Mamy zły dzień.
Dolał mi i zostawił butelką na blacie, kiwając głową ze zrozumieniem.
- To o której masz spotkanie? - zapytałam.
- Daje mu dziesięć minut, a potem idziemy stąd.
- Więc mam dziesięć minut żeby się upić.
Dolewałam sobie piątą kolejkę, gdy Heilari podniosła się z miejsca i uścisnęła dłoń, komuś kto przed chwilą wszedł i do nas podszedł. Kiedy z mocą odłożyłam naczynie, odwróciłam się i prawie spadłam z krzesła.
- Ej! To mój stajenny! - powiedziałam nieco za głośno.
Aiden Flatts był zdziwiony równie mocno jak ja. Co prawda okazywał to trochę subtelniej, ale jednak.
- To jest twój Hades? Mój stajenny? - zwróciłam się do Heilari, nieco bełkocząc.
Kobieta wodziła wzrokiem między nami, ale szybko się otrząsnęła.
- Nie ważne. Skupmy się.
Chłopak uśmiechnął się do mnie niepewnie, ale widząc, że nie drążę tematu, a zamiast tego zabieram się za nalewanie alkoholu, spokojnie usiadł obok Heilari i zamówił sobie piwo.
Przez jakiś czas wpatrywałam się w telewizor. Nadawali jakiś mecz koszykówki...
- Pssst, Wróbelku... - szepnęłam.
Barman spojrzał na mnie, na pustą butelkę, a potem znowu na mnie. Pokręcił głową.
- Nie bądź taki...
- Remy, nie powinnaś.
- Nie jestem Remy...
Skołowany barman wzruszył ramionami. Opadłam na bar, a po chwili wylegiwania się i symulowaniu płaczu podniosłam się i zaczęłam stukać Heilari w ramie. W końcu odwróciła się do mnie z miną z serii: „czego znowu chcesz, zachlana wariatko?”.
- Skop Wróbelkowi dupę – powiedziałam tonem dziecka, któremu starsi koledzy zabrali zabawkę.
- Sama to zrób.
- Boję się...
- To siedź cicho.
Ponownie ułożyłam głowę na blacie, a potem znowu zaczepiłam zmęczoną moim zachowaniem Heilari.
- Daj mi telefon.
- O na pewno nie.
- No daj, muszę do niego zadzwonić i błagać o wybaczenie...
- Nie ma mowy.
Odwróciła się, a Wróbel podszedł do mnie i wręczył chusteczkę, widząc, że zbiera mi się na płacz.
- Powiedział, że mogę już nie wracać... - zawyłam cichutko, ale i tak sprowadziłam na siebie uwagę osób, które znajdowały się najbliżej.
- Kto, kochanie? Mogę wysłać kilku chłopców, żeby się zajęli tym debilem.
- Nie, to moja wina. - Żałośnie pociągnęłam nosem. - Praktycznie go zdradziłam. Jestem beznadziejna.
- Nie jesteś, no już, nie płacz – pocieszał mnie, ale na nic. Musiał przynieść więcej chusteczek.
- O co chodzi? - zapytał Aiden.
Chciałam mu odpowiedzieć, ale mój płacz przeszedł na wyższy poziom i nie mogłam z siebie wykrztusić ani słowa. Heilari streściła historię, a on pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Weźcie ją ze sobą, bo nie mogę patrzeć... - powiedział Wróbel do dwójki.
- A-ale gdz-dzie...? - wydukałam, łapiąc oddech.
- Do Włoch. Mamy tam małą anomalię, której trzeba się pozbyć... - wyjaśniła mutantka.
Szybko wytarłam łzy i wydmuchałam nos. Odrzuciłam kolejną chusteczkę do kosza, który zapełniłam już niemal w stu procentach.
- Piszę się. Proszę, muszę skupić się na czymś innym.
Aiden i Heilari wymienili się spojrzeniami. A po krótkiej nardzie zgodzili się mnie zabrać.
- Zabiorę sprzęt do hotelu i wrócę do was. Pilnuj, żeby nic nie odwaliła – powiedziała mutantka w kierunku chłopaka, który skinął głową i zerknął na mnie ze zmartwioną miną.
- Wszystko gra? - zapytał.
- Nie, ale miło, że pytasz.
- Wygadaj się.
- Ty jakoś nie chciałeś się wygadać i powiedzieć kim naprawdę jesteś.
Przekręcił głowę i popatrzył na mnie znacząco.
- Okey, nie mogłeś, wiem... - odpowiedziałam sama sobie i westchnęłam. - To tylko trochę dziwne nagle się dowiedzieć, że gość, którego się zatrudniło do wynoszenia gnoju z boksów jest najlepszym zabójcą SO.
- Nie wiedziałem, że w tym siedzisz, wybacz.
- Nie siedzę... Byłam raczej „tą złą” przez jakiś czas. Dlatego znam Wróbelka – uśmiechnęłam się do barmana, który szybko odwzajemnił gest, obsługując kolejnego klienta.
- Muszę przeczytać twoje akta, bo zżera mnie ciekawość – powiedział wesoło.
- Jest co czytać... - Uśmiechnęłam się.
Po kilku minutach przyszła po nas Heilari.
- Ja zapłacę – zaproponował Aiden, ale Wróbelek zaprotestował.
- Firma stawia – powiedział. - I Remy, gdyby co to przyjdź i daj mi namiary na tego gościa. Stłuczemy go aż miło.
Uśmiechnęłam się krzywo i opuściliśmy lokal nazwany na cześć właściciela „Wściekły Wróbel”. Od hotelu dzieliło nas kilka przecznic, które pokonaliśmy spacerem, bo Heilari zostawiła auto już pod budynkiem. Trzymana z jednej strony przez mutantkę, z drugiej przez stajennego-mordercę, jakoś doczłapałam się do punktu docelowego. Na chwilę usiadłam na fotelu przy recepcji i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Poruszałam się, chociaż nie dotykałam nogami podłogi. Coś było nie tak, powolutku otworzyłam oczy i zobaczyłam Aidena.
- C-co... - wymamrotałam, chcąc zapytać, co się dzieje.
- Cii, wszystko jest okej – szepnął, a idąca obok Heilari parsknęła śmiechem. Nikt nie potrafi parskać z taką pogardą.
- Schlałaś się, dziecino i tyle. Jutro o dziesiątej mamy lot, więc powodzenia.
- Da radę – wstawił się za mną.
- Dzii... - podziękowałam mu.
- Dobra, do jutra – powiedziała mutantka i weszła do swojego pokoju.
Aiden wniósł mnie do, jak się domyśliłam, mojego i delikatnie położył na łóżku.
- Będziesz miała kaca jak stąd do Kambodży – zachichotał, przykrywając mnie kołdrą.
Chociaż głowa nie działała tak sprawnie jakbym chciała, to ręce już bardziej, więc pociągnęłam go na koszulkę z wizerunkiem szczura. Zamierzałam po prostu go szarpnąć na znak, że ma nie żartować z mojego samopoczucia, ale jakoś tak wyszło, że w sumie przyciągnęłam go do siebie, A co robi porzucona, pijana Ruska, gdy na przed sobą zupełnie niebrzydkiego super szpiega? Całuje go.
Zdawało mi się, że na chwilę całkiem otrzeźwiałam, a ktoś ukryty pod łóżkiem potraktował mnie paralizatorem. Aiden był zbyt zaskoczony moją inicjatywą bo nie przerwał tego tak szybko, jak mogłam się spodziewać. Kiedy na chwilkę otworzyłam oczy zobaczyłam, że nie wygląda na zaskoczonego, a raczej na dość zadowolonego. Uśmiechnął się do mnie i przysiadł na brzegu łóżka.
- Przemyśl to – powiedział, nadal nie mogąc powstrzymać uśmiechu. A ja jak ostatnia idiotka zaczęłam się chichrać i ukryłam czerwoną twarz w poduszce.

Misja cz. V

Byłam wykończona podróżami i ciągłym nadążaniem za Heilari. Od razu padłam na łóżko i zasnęłam, a gdy o świcie rozległo się dudnienie, postanowiłam zabić tego, kto ośmielił się łomotać w moje drzwi. Cudem powstrzymałam się od wyciągnięcia pazurów, podczas otwierania wrót. Posłałam mordercze spojrzenie chłopakowi, który stał na korytarzu z beztroską wypisaną na twarzy. Zdziwił się na mój widok, ale szybko aktualizował dane i uśmiechnął się zaczepnie. Miał czarne, gęste włosy, które tworzyły artystyczny nieład. Niebieskie oczy przyglądały mi się z mieszaniną zaciekawienia i drapieżności. Sądząc po jego ubraniu, nie przejmował się wyglądem. Miał na sobie wygniecione i przetarte do granic możliwości jeansy, brudne trampki, koszulkę z lokiem jakiegoś zespołu i czarną, motocyklową kurtkę. Podróbkę z resztą...
- Czego? - warknęłam niecierpliwie., gdy zamiast przedstawić powód swej wizyty, dokładnie analizował krój mojej bluzki. 
- Pomyliłem pokoje, ale jeśli przypadkiem potrzebujesz towarzystwa...? - Uśmiechnął się w dziwnie zadziorny i ekscytujący sposób. 
Po akcencie poznałam, że nie jest miejscowym, a pochodzi raczej z południa Stanów Zjednoczonych. Uniosłam brew i pokręciłam głową, dając znać, że nie znajdzie tu szczęścia. 
- Twoja strata. - Wzruszył ramionami.
Ruszył pod kolejne drzwi. Wychyliłam się na korytarz, bo chłopak zaczął dobijać się do Heilari, a to mogło skończyć się w najlepszym razie połamaniem wszystkich kończyn. Zdziwiłam się gdy nie usłyszałam jej wrzasków. Kierując się ciekawością podeszłam do nich, a czarnowłosy natychmiast wyszczerzył się w uśmiechu.
- Co? Zmieniłaś zdanie? - Poruszył brwiami w prawie zabawny sposób. 
- Nie, zastanawiam się dlaczego jeszcze żyjesz - odparłam i pytająco zerknęłam na mutantkę.
- Ruska, powinnaś wracać do pokoju - powiedziała sztywno. 
- Chętnie poznam twoich przyjaciół, mamo - zaprotestował, a ja cicho parsknęłam po usłyszeniu jego słów. 
Heilari zacisnęła dłonie w pięści i zamknęła za sobą drzwi, wychodząc na korytarz. 
- Słyszałem, że jesteś w mieście, więc pomyślałem, że wpadnę się przywitać - dodał teatralnie grzecznym tonem.
- Nie jesteś moim ulubionym dzieckiem - mruknęła, a ja popatrzyłam na nią z wyrzutem. To nie było miłe...
- Za to najbardziej utalentowanym. - Uśmiech nie schodził mu z twarzy. - No już, zbieraj się. Wiem gdzie jest Kalijo. 
- Niby skąd?
- Nigdy mnie nie doceniałaś. 
- Nie było za co. Rus, za pięć minut zbiórka pod hotelem. Powiedz Aidenowi. 
Skinęłam głową i podeszłam do drzwi Hadesa, gdy mutantka zniknęła w swoim pokoju. 
- Ruska? Ruska, Rus, Rusi, Rusiek, Rusia, Ruzia, Rrrr... Ruska to nie imię. - Chłopak podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami, opierając się o ścianę tuż obok, ze skrzyżowanymi rękami.
- Nie. 
- Więc...? Jak masz na imię?
- Nie przepadam za nim. - Zerknęłam na niego. 
- Szkoda. Ja jestem Neal. 
Uśmiechnęłam się, ale to tylko zachęciło go do podtrzymania rozmowy. 
- Twój kumpel chyba śpi bardzo głęboko.
- Jak na złość...
- Nie podobam ci się? Ej, nie bądź taka krytyczna. Potrafię być czarujący. - Puścił mi oczko, ale w tym momencie otworzył mi Aiden i przetarł oczy, ledwo kontaktując. 
- Dzień dobry, śpiąca królewno! - uprzedził mnie Neal. - Za trzy minuty szefowa pragnie cię widzieć na dole w pełnej gotowości i uwaga, bo ma paskudny humor. Jak zawsze z resztą...
Hades przez chwilę analizował nowe informacje i nową twarz w zespole, ale szybko potrząsnął głową i wrócił do pokoju by się przygotować. 
- Potrzebujesz może pomocy z jakimś suwakiem, czy czymś...? - zapytał ni stąd, ni zowąd, strzepując z ramienia niewidzialny pyłek.
- Dzięki, poradzę sobie. 
- Szkoda. - Uśmiechnął się pod nosem. 
Nie wiedziałam, że Heilari ma dzieci. Błyskawicznie uszykowałam się do drogi, myśląc o tym. Z pokoju wyszłam jako ostatnia...
- Jej zadaniem jest wyeliminowanie kilku włoskich dyplomatów, którzy są dość nieprzychylni mutantom. Moje źródła twierdzą, że został jej już tylko jeden cel - wyjaśnił Neal, podczas jazdy samochodem. 
Zmierzaliśmy do domu Roberta Bastardo.
- Wiadomo kto jest zleceniodawcą? - zapytała Heilari.
- Nie bardzo.
- Tom Queen?...
- Pasowałoby - odparł, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem. 
- Widziałam go w samolocie, jest tutaj. 
Kilkanaście minut później Heilari i Aiden przekonywali już jednego z najważniejszych posłów rządzącej partii, że potrzebuje naszej ochrony. W tym czasie Neal i Darkehunter mierzyli się wzrokiem w salonie.
- Ten gość mnie przeraża - ten pierwszy powiedział cicho w moim kierunku. 
- To się na niego nie gap. 
- Nie mogę, to hipnotyzuje...
Wywróciłam oczami.
- Zostajemy - oznajmiła Heilari, wchodząc do pomieszczenia. - Bastardo nam uwierzył i obyło się bez telepatii. 
- Kto jest telepatą? - zainteresował się Neal.
- Ona. - Wskazała głową na mnie. 
- Extra - ucieszył się. 
Nikt nie spodziewał się, że zajęta sprawami państwa polityk potrafi przyrządzić tak idealne spaghetti, jakie zaserwował nam na obiad. Staruszek zaskoczył nas także swoją wiedzą na temat starożytnych formacji wojennych. Chociaż nie przepadał za mutantami, był nam wdzięczny za ostrzeżenie i ochronę. Nie poruszaliśmy tematu nowej ustawy, więc nasze relacje były całkiem dobre. 
Przesiedzieliśmy w jego małej willi calutki dzień, czekając aż zjawi się Kalijo. Wieczorem rozłożyliśmy się w salonie, gdzie znajdowały się dwie cudownie wygodne kanapy. Zajęłyśmy je razem z Heilari, a reszta dostała śpiwory do rozłożenia na dowolnym kawałku podłogi. 
Nie byli zadowoleni z takiego obrotu spraw, ale nie ośmielili się protestować. Co prawda Neal złorzeczył pod nosem jeszcze dobre pół godziny, ale włączyłyśmy telewizor, który go zagłuszył, więc chłopak się poddał.  Do dwudziestej trzeciej oglądaliśmy wszystkie filmy akcji, na jakie tylko udało się nam trafić i wyśmiewaliśmy się z bohaterów. Później H zarządziła ciszę nocną, ale panował absolutny zakaz spania. Musieliśmy być gotowi na nadejście kosmitki. Około północy wyszłam do łazienki, ale zbłądziłam i myszkując po domu trafiłam na piwniczkę z winami. Wybrałam sobie takie, które nie było zbyt drogie, aby właściciel okazałej kolekcji nie miał do mnie   żalu.  Otworzyłam butelkę i z powodu braku kieliszków pociągnęłam łyka ot tak.
- Alkoholiczka? – zapytał mrukliwie Neal, opierający się o framugę drzwi.
- Nie, raczej...
- Dobra, nie tłumacz się tylko się podziel. – Wyciągnął rękę.
Niechętnie oddałam znalezisko i wróciłam do salonu. Heilari zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem, a potem poszła w kierunku piwniczki, by sprawdzić, co jest grane.
- Ty durny imbecylu! – warknęła cicho, ale nie na tyle, bym nie słyszała jej z kanapy kilka pomieszczeń dalej.
Dalsze słowa wypowiedziała już szeptem, więc zbliżyłam się do drzwi by móc je dosłyszeć. W tym czasie Aiden także postanowił dowiedzieć się o co tyle szumu i podszedł do mnie z pytającym spojrzeniem.
- Znalazłam wino. Dużo wina  - wyjaśniłam.
- A propos alkoholu…
- Tia, chyba wiem  do  czego zmierzasz…
Uśmiechnął się.
- Pamiętasz coś z tamtego wieczoru w ogóle? – zapytał.
- Trochę tak, ale wiesz, ja nie chciałam robi ć nic głupiego No dobra, może trochę chciałam… Chodzi mi o to, że jestem w takim nastroju, że chciałabym robić same głupie rzeczy. Ale o tamtym… Może uznajmy, że to się nigdy nie wydarzyło, co? No bo w sumie to było takie… nic…?
Skinął głową z przyjacielskim uśmiechem i wrócił pod śpiwór.
- Ona nie jest dla ciebie. – Usłyszałam zirytowałam H. – Jest nieodpowiedzialna, lekkomyślna i szalona.

Skrzywiłam się, słysząc to, ale musiałam się powstrzymać przez zastosowaniem jakichkolwiek przedsięwzięć. Nie jestem aż tak lekkomyślna…
- I co z tego? Ja też.
- Nie, ty jesteś dupkiem i dzieciakiem, który podpala wszystko, co stanie mu na drodze. Ruska na pewno nie pomoże ci się ogarnąć, a wręcz przeciwnie. 
- Razem zawładniemy  światem – powiedział ze śmiechem, a Heilari głośno westchnęła, walcząc z chęcią ukatrupienia go gołymi rękami.
- Zawładniecie psychiatrykiem, jeśli nie skończysz mnie wkurzać.
- Tak, zapomniałem, masz znajomości w takich miejscach, w końcu trzymali cię tam kilka lat – warknął, chcąc wyprowadzić ją z równowagi, co nie było najmądrzejszym posunięciem.
- Posłuchaj, gówniarzu… Wykonuj rozkazy i nawet niech nie przejdzie ci przez myśl, że wybijesz się ponad drobnego złodziejaszka. Gdyby nie ja, już dawno gniłbyś w kostarykańskim pierdlu.
- Dałbym sobie radę bez ciebie. Zostawiłaś mnie obcym ludziom, więc teraz też zostaw mnie w spokoju i nie baw się  w mamusię, bo nie wychodzi ci to ani ze mną, ani z resztą.
Wyszedł z piwniczki, a słysząc kroki szybko wskoczyłam pod kołdrę. Neal zamiast zostać w salonie, wyszedł na zewnątrz, a Heilari została  w piwniczce. To nie było bezpieczne… Szybko rozważyłam wszystkie opcje i kopnęłam Aidena w nogę.
- Musisz sprawdzić  co z Heili… - powiedziałam cicho. – Jest sam na sam z setką butelek wina.
Bezzwłocznie podniósł się na równe nogi i poszedł w odpowiednim kierunku.
- Dałbym sobie radę bez ciebie. Zostawiłaś mnie obcym ludziom, więc teraz też zostaw mnie w spokoju i nie baw się  w mamusię, bo nie wychodzi ci to ani ze mną, ani z resztą.
Wyszedł z piwniczki, a słysząc kroki szybko wskoczyłam pod kołdrę. Neal zamiast zostać w salonie, wyszedł na zewnątrz, a Heilari została  w piwniczce. To nie było bezpieczne… Szybko rozważyłam wszystkie opcje i kopnęłam Aidena w nogę.
- Musisz sprawdzić  co z Heili… - powiedziałam cicho. – Jest sam na sam z setką butelek wina.
Bezzwłocznie podniósł się na równe nogi i poszedł w odpowiednim kierunku.
- Ej, ludzie…  - głos Neala dobiegł nas z holu.
Darkehunter spał w najlepsze, do tego strasznie chrapiąc, więc sama poszłam sprawdzić, co się dzieje. Drzwi były otwarte, wię ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz i zatrzymałam się w kompletnym zaskoczeniu. Spodziewałam się jakiejś tam kosmitki, a na podjeździe stała straszliwie wysoka i smukła istota w dziwnym, brązowym kombinezonie, dzierżąca w  rękach długą włócznie z żółtym kryształem na końcu. Jej skóra była zupełnie niebieska. Głowa  przybyszki była okrągła, osadzona na żółwiej szyi Nie miała ani jednego włosa. Przez oczy, których źrenice stale skierowane były w górę przebiegały szramy. Po jednym czerwonym zadrapaniu na każde  ślepie.