wtorek, 1 kwietnia 2014

Misja cz. VIII

Chłopak utworzył w dłoniach kulę ognia, którą rzucił w faceta, próbującego otworzyć drzwi. To na chwilę zajęło napastnika, więc mutant złapał mnie za rękę i pociągnął na tył samochodu. Otworzyliśmy zasuwę i wybiegliśmy tak szybko, jak tylko się dało. Inni, stojący gdzieś wśród drzew, próbowali nas zastrzelić. Kule trafiały w blachę i w ziemie, ale jakimś cudem nie w nas.
- Musimy uciekać do lasu, oni idą od wschodu – wysapał Neal, ciągle ściskając moją rękę, jakby bał się, żeby mnie nie zgubić.
Zbyt przestraszona by wydusić z siebie jakieś słowa, skinęłam głową i na sygnał ruszyliśmy przed siebie. Strzelcy zauważyli nas w mgnieniu oka.
Już prawie dotarliśmy do skraju lasu, już prawie wbiegliśmy między drzewa, gdzie bylibyśmy trudniejszym celem....
Neal głośno zaklął i padł na ziemie, łapiąc się za nogę. Zauważyłam, że na jego nogawce pojawia się czerwona, rosnąca plama.
- Uciekaj, do jasnej cholery! - warknął z całych sił, gdy zauważył, że stoję nad nim, nie wiedząc co robić.
Ale nie mogłam uciec. Po pierwsze nie zostawiłabym go. Po drugie byłam zbyt przerażona by poruszyć się choćby o krok. Słyszałam jak nadchodzą, ale nawet to mnie nie otrzeźwiło.
Wkrótce nas okrążyli i szanse na ratunek spadły poniżej zera.

*
Straciłam przytomność po celnym ciosie w głowę. Obudziłam się jakiś czas później w ciemnym i zimnym pomieszczeniu. Nie dostrzegałam nic, a nic, zupełnie jakbym przebywała w próżni. Leżałam na wilgotnym betonie, próbowałam się podnieść, ale ból powyżej karku był nie do zniesienia. Zdawało mi się, że przymknęłam oczy tylko na chwilę, ale kiedy otworzyłam je ponownie w pomieszczeniu paliła się już duża lampa pod sufitem, a w równoległym rogu siedział Neal, uciskając ranę w łydce.
To mi wyglądało na piwnicę, nie było okien, a jedynie proste, drewniane drzwi. Kiedy podniosłam się do siadu, zwróciłam na siebie uwagę chłopaka.
- Co się dzieje? - zapytałam lekko zachrypniętym głosem.
- Wywieźli nas gdzieś. Korotczenko nie jest zadowolony.
Wolałam nie myśleć co oznaczał dla nas zły humor Andrija. Udało mi się wstać, a potem chwiejnie podejść do drzwi. Tak jak się spodziewałam były zamknięte i nie było w nich żadnych szpar, by dojrzeć co dzieje się po drugiej stronie. Nawet małej dziurki od klucza... Tam musiała być solidna zasuwa, nie wyważymy tego za Chiny...
- Co się robi w takich sytuacjach?
Popatrzył na mnie z beznadziejną miną zbitego psa.
- Nic nie można zrobić.
Nie miałam pojęcia, która jest godzina. Nie było okien, zegarka... Naturalnie zabrano nam komórki. Minęło mnóstwo czasu.
Usłyszeliśmy ciężkie kroki kilku osób, a potem wrota otwarto na szerz. Zobaczyliśmy Korotczenka z czterema ochroniarzami, oczywiście uzbrojonymi po zęby.
Lider powiedział coś po rosyjsku. Niespokojnie zerknęłam na Neala, a jego wściekłość wymalowana na twarzy, zapewniła mnie, że słowa nie są przywitaniem ani pytaniem o pogodę.
Facet uśmiechnął się pod nosem i skinął na swoich zbirów. Trzech złapało chłopaka, jeden podszedł do mnie. Wyprowadzili nas z – jak się okazało – jednego z pomieszczeń w schronie w środku lasu. Przeszliśmy jakiś kilometr, co dla kogoś postrzelonego w nogę musiało być niesamowicie bolesnym doznaniem.
Zamierzali nas zastrzelić, tyle zrozumiałam.
Kazali nam się ustawić pod drzewami, przeładowali broń i wycelowali. Korotczenko stał między nimi, z rękoma złożonymi za plecami i uśmiechał się do siebie. Potem powiedział coś w naszym kierunku, ale nie dokończył zdania. Jak drzewo padł na ziemie, a w plecach tkwiła mu strzała. Strzelcy popatrzyli na niego z zaskoczeniem, potem wymienili spojrzenia między sobą i zbadali teren za sobą, ale nikogo tam nie było. Po chwili sami poczuli coś dziwnego. Dusili się. Łapali się za szyję, próbowali łapać oddech, walczyli... ale na nic. Z lasu wyszła Heilari ze skierowanymi na nich dłońmi. Wkrótce zakończyła ich żywota. Zaraz za nią pojawiła się Inaya, pamiętałam ją z misji w Kalifornii.
- Co z tobą? - zapytała H, podchodząc do Neala.
- Postrzelili mnie w nogę. Nie ma rany wylotowej – odparł ciężko. Jego stan zaczynał się robić poważny.
- Muszę wyjąć kulę.
Wolałam na to nie patrzeć. Inaya została i obserwowała, a widok krwi i zwijającego się z bólu mutanta nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Po kilku długich minutach H wygrzebała niewielki pocisk i odrzuciła go za siebie. Uniosła rękę nad ranę i skupiła się, by uleczyć nogę. Widziałam to już kiedyś, teraz patrzyłam w szarzejące niebo. Trochę krzyczał, ale hamował się, bo wstyd przy trzech babach.
Wkrótce potem pomogłyśmy mu wstać.
- Myśliwiec zostawiłam kilometr stąd – powiedziała Ina, idąc na czele.
Dotarliśmy tam dość szybko. Maszyna była niewidoczna dzięki systemowi maskującemu. Zobaczyliśmy ją dopiero, gdy mutantka nacisnęła odpowiedni przycisk na pilocie. Szybko zapakowaliśmy się do środka i wznieśliśmy w powietrze.
- Korotczenko... Nie zdążyliście na niego wpłynąć? - zapytała Heilari po kilkunastu minutach grobowej ciszy.
Pokręciłam głową.
Dolecieliśmy na małe lotnisko kilkanaście kilometrów dalej. Samochodem dostaliśmy się do centrum miasta, którego nazwy nie znałam, ale było naprawdę duże. H zakwaterowała nas w hotelu. Pokoje były prześliczne, ale nie miałam okazji się im bliżej przyjrzeć... Wzięłam błyskawiczny prysznic, a później wskoczyłam do łóżka i zasnęłam.
*
Poczułam silne szturchanie w ramię i z trudem podniosłam powieki, by zorientować się, co się dzieje. Zobaczyłam Heilari z bardzo poważną miną.
- Wyjeżdżasz – powiedziała głosem wypranym z emocji.
- Co...? Dlaczego...? - wymamrotałam na pół przytomna.
- Za trzy godziny masz lot na Hawaje. Możesz tam być ile chcesz, opłacę wszystko. Potem wrócisz do domu i zapomnisz o całej sprawie.
Była trochę dziwna. Podniosłam się na łokciu i popatrzyłam na nią pytająco.
- Dlaczego? - zapytałam w dużo bardziej stanowczy sposób.
- Bo ja tak mówię. Za kwadrans masz być na dole, zawiozę cię na lotnisko.
- Heilari, zrobiłam coś złego? To nie nasza wina, że miał nadajnik!
- Mogliście go przeszukać, ale nieważne, nie chodzi o to. Kwadrans.
Wyszła z pokoju, pozostawiając mnie w samotności. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi, ale jeśli nie spełniłabym jej grzecznej prośby miałabym problemy. Pojawiłam się pod hotelem z minimalnym spóźnieniem, ale ona i tak była rozzłoszczona. Taksówka już czekała, więc niemal natychmiast ruszyłyśmy.
- Powiedź mi co się dzieje, bo zaczynam się bać – podjęłam kolejną próbę.
- Już nie potrzebuję twojej pomocy. Ogarnij się na wakacjach i wracaj do domu.
Wbiła wzrok w okno i nie odpowiadała na żadne moje kolejne pytanie.
Dojechałyśmy na lotnisko. Wysiadła ze mną, ale kazała kierowcy zaczekać. Pomogła mi z bagażami i zaraz po tym, jak weszłyśmy do wielkiego gmachu, zamierzała mnie zostawić. Wcisnęła mi w rękę dokumenty i kopertę z pieniędzmi.
- Powodzenia – powiedziała oschle i odwróciła się na pięcie, by odejść.
- Zaczekaj! - pociągnęłam ją za ramię. - Powiedz mi co się dzieje! - warknęłam, zwracając na siebie uwagę sporej grupy ludzi. - Zacznę krzyczeć – zagroziłam dodatkowo, wiedząc, że Heilari nie bardzo lubi zwracać na siebie uwagę zwykłych ludzi.
Jej mina doskonale zdradzała złość, jaka w niej wezbrała.
Odciągnęła mnie na bok.
- Nie musisz wiedzieć o wszystkim!
- Ciągle mogę krzyczeć.
Popatrzyła na mnie tym swoim wzrokiem z serii: „oh, jak bardzo chciałabym cię teraz udusić...”.
- Pocałowałaś go – wydusiła w końcu.
- Właściwie to Neal pocałował mnie. Ale to chyba nasza sprawa, prawda? Nawet jeśli to twój syn – odparłam, dowiedziawszy się jaki jest powód mojej nagłej wycieczki.
- Nie wolno wam, nie i koniec. Wyjeżdżasz, zapomnisz i już nigdy się nie spotkacie.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, a potem zacisnęłam dłonie w pięści, rzuciłam w nię paszportem i idąc do wyjścia powiedziałam:
- Nie zapomnę i nie wyjadę. Nie będę robić wszystkiego, czego tylko sobie zażyczysz. Wracam do hotelu i będziemy się całować do wieczora!
Wydawało mi się, że odpuściła, ale zrobiła coś zupełnie odwrotnego. Coś co całkowicie wybiło mnie z równowagi.
- Nie wolno wam, bo to twój brat! - przekrzyczała tłum.
Zatrzymała się w pół kroku, starając się zrozumieć. „Może jednak się przesłyszałam...”. Wolno odwróciłam się w jej stronę, przy okazji napotykając zaciekawione spojrzenia przechodniów.
„Co...?” - wyszeptałam bezgłośnie.
Podeszła do mnie z zatroskanym wyrazem twarzy. Nie uciekała wzrokiem, ale miałam wrażenie, że najchętniej uciekłaby gdzieś daleko stąd i to nie tylko wzrokiem, ale i całą sobą.
- Neal to twój przyrodni brat. Logan nie wie i wolałabym żeby tak zostało. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz