Chłopak
utworzył w dłoniach kulę ognia, którą rzucił w faceta,
próbującego otworzyć drzwi. To na chwilę zajęło
napastnika, więc mutant złapał mnie za rękę i pociągnął na
tył samochodu. Otworzyliśmy zasuwę i wybiegliśmy tak szybko, jak
tylko się dało. Inni, stojący gdzieś wśród drzew,
próbowali nas zastrzelić. Kule trafiały w blachę i w
ziemie, ale jakimś cudem nie w nas.
- Musimy
uciekać do lasu, oni idą od wschodu – wysapał Neal, ciągle
ściskając moją rękę, jakby bał się, żeby mnie nie zgubić.
Zbyt
przestraszona by wydusić z siebie jakieś słowa, skinęłam głową
i na sygnał ruszyliśmy przed siebie. Strzelcy zauważyli nas w
mgnieniu oka.
Już
prawie dotarliśmy do skraju lasu, już prawie wbiegliśmy między
drzewa, gdzie bylibyśmy trudniejszym celem....
Neal
głośno zaklął i padł na ziemie, łapiąc się za nogę.
Zauważyłam, że na jego nogawce pojawia się czerwona, rosnąca
plama.
- Uciekaj,
do jasnej cholery! - warknął z całych sił, gdy zauważył, że
stoję nad nim, nie wiedząc co robić.
Ale
nie mogłam uciec. Po pierwsze nie zostawiłabym go. Po drugie byłam
zbyt przerażona by poruszyć się choćby o krok. Słyszałam jak
nadchodzą, ale nawet to mnie nie otrzeźwiło.
Wkrótce
nas okrążyli i szanse na ratunek spadły poniżej zera.
*
Straciłam
przytomność po celnym ciosie w głowę. Obudziłam się jakiś czas
później w ciemnym i zimnym pomieszczeniu. Nie dostrzegałam
nic, a nic, zupełnie jakbym przebywała w próżni. Leżałam
na wilgotnym betonie, próbowałam się podnieść, ale ból
powyżej karku był nie do zniesienia. Zdawało mi się, że
przymknęłam oczy tylko na chwilę, ale kiedy otworzyłam je
ponownie w pomieszczeniu paliła się już duża lampa pod sufitem, a
w równoległym rogu siedział Neal, uciskając ranę w łydce.
To
mi wyglądało na piwnicę, nie było okien, a jedynie proste,
drewniane drzwi. Kiedy podniosłam się do siadu, zwróciłam
na siebie uwagę chłopaka.
- Co
się dzieje? - zapytałam lekko zachrypniętym głosem.
- Wywieźli
nas gdzieś. Korotczenko nie jest zadowolony.
Wolałam
nie myśleć co oznaczał dla nas zły humor Andrija. Udało mi się
wstać, a potem chwiejnie podejść do drzwi. Tak jak się
spodziewałam były zamknięte i nie było w nich żadnych szpar, by
dojrzeć co dzieje się po drugiej stronie. Nawet małej dziurki od
klucza... Tam musiała być solidna zasuwa, nie wyważymy tego za
Chiny...
- Co
się robi w takich sytuacjach?
Popatrzył
na mnie z beznadziejną miną zbitego psa.
- Nic
nie można zrobić.
Nie
miałam pojęcia, która jest godzina. Nie było okien,
zegarka... Naturalnie zabrano nam komórki. Minęło mnóstwo
czasu.
Usłyszeliśmy
ciężkie kroki kilku osób, a potem wrota otwarto na szerz.
Zobaczyliśmy Korotczenka z czterema ochroniarzami, oczywiście
uzbrojonymi po zęby.
Lider
powiedział coś po rosyjsku. Niespokojnie zerknęłam na Neala, a
jego wściekłość wymalowana na twarzy, zapewniła mnie, że słowa
nie są przywitaniem ani pytaniem o pogodę.
Facet
uśmiechnął się pod nosem i skinął na swoich zbirów.
Trzech złapało chłopaka, jeden podszedł do mnie. Wyprowadzili nas
z – jak się okazało – jednego z pomieszczeń w schronie w
środku lasu. Przeszliśmy jakiś kilometr, co dla kogoś
postrzelonego w nogę musiało być niesamowicie bolesnym doznaniem.
Zamierzali
nas zastrzelić, tyle zrozumiałam.
Kazali
nam się ustawić pod drzewami, przeładowali broń i wycelowali.
Korotczenko stał między nimi, z rękoma złożonymi za plecami i
uśmiechał się do siebie. Potem powiedział coś w naszym kierunku,
ale nie dokończył zdania. Jak drzewo padł na ziemie, a w plecach
tkwiła mu strzała. Strzelcy popatrzyli na niego z zaskoczeniem,
potem wymienili spojrzenia między sobą i zbadali teren za sobą,
ale nikogo tam nie było. Po chwili sami poczuli coś dziwnego.
Dusili się. Łapali się za szyję, próbowali łapać oddech,
walczyli... ale na nic. Z lasu wyszła Heilari ze skierowanymi na
nich dłońmi. Wkrótce zakończyła ich żywota. Zaraz za nią
pojawiła się Inaya, pamiętałam ją z misji w Kalifornii.
- Co
z tobą? - zapytała H, podchodząc do Neala.
- Postrzelili
mnie w nogę. Nie ma rany wylotowej – odparł ciężko. Jego stan
zaczynał się robić poważny.
- Muszę
wyjąć kulę.
Wolałam
na to nie patrzeć. Inaya została i obserwowała, a widok krwi i
zwijającego się z bólu mutanta nie robił na niej
najmniejszego wrażenia. Po kilku długich minutach H wygrzebała
niewielki pocisk i odrzuciła go za siebie. Uniosła rękę nad ranę
i skupiła się, by uleczyć nogę. Widziałam to już kiedyś, teraz
patrzyłam w szarzejące niebo. Trochę krzyczał, ale hamował się,
bo wstyd przy trzech babach.
Wkrótce
potem pomogłyśmy mu wstać.
- Myśliwiec
zostawiłam kilometr stąd – powiedziała Ina, idąc na czele.
Dotarliśmy
tam dość szybko. Maszyna była niewidoczna dzięki systemowi
maskującemu. Zobaczyliśmy ją dopiero, gdy mutantka nacisnęła
odpowiedni przycisk na pilocie. Szybko zapakowaliśmy się do środka
i wznieśliśmy w powietrze.
- Korotczenko...
Nie zdążyliście na niego wpłynąć? - zapytała Heilari po
kilkunastu minutach grobowej ciszy.
Pokręciłam
głową.
Dolecieliśmy
na małe lotnisko kilkanaście kilometrów dalej. Samochodem
dostaliśmy się do centrum miasta, którego nazwy nie znałam,
ale było naprawdę duże. H zakwaterowała nas w hotelu. Pokoje były
prześliczne, ale nie miałam okazji się im bliżej przyjrzeć...
Wzięłam błyskawiczny prysznic, a później wskoczyłam do
łóżka i zasnęłam.
*
Poczułam
silne szturchanie w ramię i z trudem podniosłam powieki, by
zorientować się, co się dzieje. Zobaczyłam Heilari z bardzo
poważną miną.
- Wyjeżdżasz
– powiedziała głosem wypranym z emocji.
- Co...?
Dlaczego...? - wymamrotałam na pół przytomna.
- Za
trzy godziny masz lot na Hawaje. Możesz tam być ile chcesz, opłacę
wszystko. Potem wrócisz do domu i zapomnisz o całej sprawie.
Była
trochę dziwna. Podniosłam się na łokciu i popatrzyłam na nią
pytająco.
- Dlaczego?
- zapytałam w dużo bardziej stanowczy sposób.
-
Bo ja tak mówię. Za kwadrans masz być na dole, zawiozę cię
na lotnisko.
- Heilari,
zrobiłam coś złego? To nie nasza wina, że miał nadajnik!
- Mogliście
go przeszukać, ale nieważne, nie chodzi o to. Kwadrans.
Wyszła
z pokoju, pozostawiając mnie w samotności. Nie miałam pojęcia o
co jej chodzi, ale jeśli nie spełniłabym jej grzecznej prośby
miałabym problemy. Pojawiłam się pod hotelem z minimalnym
spóźnieniem, ale ona i tak była rozzłoszczona. Taksówka
już czekała, więc niemal natychmiast ruszyłyśmy.
- Powiedź
mi co się dzieje, bo zaczynam się bać – podjęłam kolejną
próbę.
- Już
nie potrzebuję twojej pomocy. Ogarnij się na wakacjach i wracaj do
domu.
Wbiła
wzrok w okno i nie odpowiadała na żadne moje kolejne pytanie.
Dojechałyśmy
na lotnisko. Wysiadła ze mną, ale kazała kierowcy zaczekać.
Pomogła mi z bagażami i zaraz po tym, jak weszłyśmy do wielkiego
gmachu, zamierzała mnie zostawić. Wcisnęła mi w rękę dokumenty
i kopertę z pieniędzmi.
- Powodzenia
– powiedziała oschle i odwróciła się na pięcie, by
odejść.
- Zaczekaj!
- pociągnęłam ją za ramię. - Powiedz mi co się dzieje! -
warknęłam, zwracając na siebie uwagę sporej grupy ludzi. -
Zacznę krzyczeć – zagroziłam dodatkowo, wiedząc, że Heilari
nie bardzo lubi zwracać na siebie uwagę zwykłych ludzi.
Jej
mina doskonale zdradzała złość, jaka w niej wezbrała.
Odciągnęła
mnie na bok.
- Nie
musisz wiedzieć o wszystkim!
- Ciągle
mogę krzyczeć.
Popatrzyła
na mnie tym swoim wzrokiem z serii: „oh, jak bardzo chciałabym cię
teraz udusić...”.
- Pocałowałaś
go – wydusiła w końcu.
- Właściwie
to Neal pocałował mnie. Ale to chyba nasza sprawa, prawda? Nawet
jeśli to twój syn – odparłam, dowiedziawszy się jaki
jest powód mojej nagłej wycieczki.
- Nie
wolno wam, nie i koniec. Wyjeżdżasz, zapomnisz i już nigdy się
nie spotkacie.
Spojrzałam
na nią z niedowierzaniem, a potem zacisnęłam dłonie w pięści,
rzuciłam w nię paszportem i idąc do wyjścia powiedziałam:
- Nie
zapomnę i nie wyjadę. Nie będę robić wszystkiego, czego tylko
sobie zażyczysz. Wracam do hotelu i będziemy się całować do
wieczora!
Wydawało
mi się, że odpuściła, ale zrobiła coś zupełnie odwrotnego. Coś
co całkowicie wybiło mnie z równowagi.
- Nie
wolno wam, bo to twój brat! - przekrzyczała tłum.
Zatrzymała
się w pół kroku, starając się zrozumieć. „Może jednak
się przesłyszałam...”. Wolno odwróciłam się w jej
stronę, przy okazji napotykając zaciekawione spojrzenia
przechodniów.
„Co...?”
- wyszeptałam bezgłośnie.
Podeszła
do mnie z zatroskanym wyrazem twarzy. Nie uciekała wzrokiem, ale
miałam wrażenie, że najchętniej uciekłaby gdzieś daleko stąd i
to nie tylko wzrokiem, ale i całą sobą.
- Neal
to twój przyrodni brat. Logan nie wie i wolałabym żeby tak zostało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz