wtorek, 1 kwietnia 2014

Misja cz. I

To moja radosna twórczość, ani zdania o koniach, stanowczo odradzam czytanie. Musiałam opublikowac dla własnej satysfakcji i uciechy, ale serio - idźcie dalej. 


Odłożyłam telefon i mimowolnie się uśmiechnęłam,co zwróciło uwagę Ray'a. Siedział przy kuchennym stole i wypełniał papierki związane z prowadzeniem stajni.
- Co się tak szczerzysz, hmm? - zapytał zaczepnie.
- A bo widzisz... - usiadłam naprzeciwko niego – jadę na misję – powiedziałam nie kryjąc satysfakcji z jego miny.
- Ty? To nowość.
- Heilari dzwoniła.
Skrzywił się. Nie przepadał za moją znajomą, ale nigdy się tym nie przejmowałam.
- Potrzebuje kogoś do akcji w Sacramento, a że mieszkam w sumie niedaleko...
- Pewna jesteś, Li?
- No jasne! Ciebie nie można się doprosić żebyś szepnął słówko Coulsonowi.
- Czy ta misja... jest legalna? Kto ją zleca? Ta baba wyprawia się ot tak sobie czy ma nad sobą SO?
- SO wszystko koordynuje nie bój nic.
Głośno westchnął i odłożył długopis, po czym przeciągnął się na krześle.
- Quick przyjedzie po mnie za godzinę – powiedziałam i zamierzałam wyjść zanim przetrawi dane, ale nie bardzo mi to wyszło.
- Quciksilver? W misji SO? Hej, wracaj i się tłumacz, księżniczko.
- O Jezu no... Misję nadzoruje SO, ale nie wszyscy uczestnicy są ich agentami. Heili musiała zbierać po znajomych.
- Okej, nie chce wiedzieć nic więcej... Jak moje szefostwo zapyta, lepiej żebym nie wiedział. - Uśmiechnął się zadziornie.
Podeszłam i pocałowałam go, a potem pobiegłam do pokoju by się ogarnąć. Wzięłam prysznic, założyłam odpowiednie ciuchy i na koniec odsunęłam na jedną stronę bluzy na wieszakach w szafie, by uzyskać dogodny dostęp do sejfu. Wpisałam kod i wyjęłam glocka 17, zapasowy telefon i fałszywy dowód.
Chwilę przed pojawieniem się Pietra do pokoju wszedł Rayan, streszczając mi kilka zasad bezpieczeństwa i całując w sposób, przez jaki już prawie postanowiłam zostać w domu. Trąbienie mnie otrzeźwiło. Cmoknęłam Starka w policzek i zwiałam.
Granatowy nissan stał na podwórku z zapalonymi światłami i silnikiem na chodzie. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał piętnastą trzynaście i wsiadłam do auta.
Pietro zerknął na mnie z uśmiechem i ruszył pojazd z miejsca.
- To... co tam słychać? - zapytałam, przeszukując schowek.
- Nic specjalnego. Tata planuje zagładę ludzkości, czasem mu pomagam, trochę się kłócimy. Wiesz jak jest... - Wyjechał z terenu stajni i włączył się do ruchu.
- Tia... Wiesz coś o tej misji?
Znalazłam batonika z orzechami, więc pozwoliłam go sobie otworzyć i zjeść.
- Smacznego, leży tu jakieś dwa lata.
Natychmiast wyrzuciłam baton za okno, a wtedy wybuchnął śmiechem.
- Zamknij się – warknęłam. - Mów co wiesz.
- Złość piękności szkodzi. Heilari mówiła, że misja może zająć chwilę. Łącznie z nami ma czterech ludzi. Namierzyła Leightona.
- Uu, serio? Trzeba będzie ją trzymać, żeby go nie zabiła...
- To i tak nic nie da... - Uśmiechnął się.
- Racja... Mamy go śledzić i schwytać?
- SO zebrało trochę informacji. Według nich Leighton jest zamieszany w walki mutantów.
Atmosfera w aucie automatycznie zrobiła się chłodniejsza.
W względnej ciszy dojechaliśmy na miejsce spotkania. McDonald w centrum miasta był o tej porze pełen, ale z łatwością dostrzegliśmy Heilari i towarzyszącą jej trójkę agentów. Dwie dziewczyny i chłopaka z długimi blond włosami. Kojarzyłam te mutantki i chyba nawet znałam ich pseudonimy.
Heilari, jak zwykle mająca rozpuszczone włosy i soczewki zmieniające kolor tęczówek, popatrzyła na nas z uśmiechem i skinęła głową na pozostałych, aby zbierali się do wyjścia.
- Nie spieszyliście się – mruknęła mijając nas i kierując się do wyjścia z centrum.
Jedna z dziewczyn podała nam po zestawie Happy Meal ze złośliwym uśmiechem. Miała czarne włosy upięte w kucyk. Druga była szatynką, wydawało mi się, że nazywa się Elizabeth. Elizabeth West.
Qicksilver zapatrzył się na tę pierwszą, więc przez przypadek nadepnęłam mu na stopę, ruszając za Heili.
Dogoniłam ją i zrównałam krok.
- Chodzi o Leghtona?
Skinęła głową.
- Chcesz go zabić?
Pokręciła głową.
- Ma nas zaprowadzić do miejsc, gdzie trzymają mutantów do walk?
Skinęłam głową.
- Długo to potrwa?
- Maksymalnie trzy dni.
Zwolniłam.
Rozdzieliśmy się na kilka minut, by ponownie spotkać się w parku koło centrum. Blondyn skołował koc, a Eliz przyniosła koszyk z jedzeniem. Usiedliśmy tam, sugerując przechodniom, że grupka przyjaciół urządza sobie piknik.
- Dzisiaj zmieniamy zespoły, które śledzą Leightona od tygodnia. Zmieniamy się co dwanaście godzin i jak ktoś go z puści z oka to zabije. Według planu jutro wieczorem ma odbyć się walka gdzieś na południu miasta. Jeff będzie w niej uczestniczył – wskazała na blondyna – a potem zgarnie Leightona. Gdy to zrobi, wkraczamy wszyscy i przerywamy to wszystko. Jeśli zauważycie kogoś, kto wygląda jak szef – zgarniacie.
- Czy ta akcja nie wystraszy organizatorów w innych miastach? Mogą stać się ostrożniejsi i będzie trudniej ich wytropić... - zabrała głos ta brunetka.
- Na razie Leighton jest najważniejszy. Jeśli go złapiemy, będziemy świętować przez miesiąc.
- W takim razie czemu mamy tak mało ludzi i jeszcze... żółtodziobów?
Heilari uśmiechnęła się, zapewne myśląc o tym by powykręcać jej ręce. Nie pozwalała członkom zespołu na wzajemne obrażanie się.
- To, że nie uczestniczyli w szkoleniu SO, nie znaczy, że nic nie umieją. Rus, ty w sumie chyba byłaś u nas przez jakiś czas?... - zapytała, ale widząc moje spojrzenie w stylu „nawet mi się przypominaj, wylali mnie po dwóch dniach” - odpuściła. - Pierwszą wartę bierze Liz i Ina.
Inaya, wiedziałam, że ją kojarzyłam. Kobieta podała im adres gdzie miały zmienić agentów, a nas zaprowadziła do hoteliku, gdzie mieliśmy namiastkę bazy. Budynek miał dwa piętra, z czego najwyższe wynajęło dla nas SO. Mieliśmy do dyspozycji cztery jednoosobowe i dwa dwuosobowe pokoje. Było po dziewiętnastej, gdy pomogliśmy Heili rozłożyć sprzęt, a Jeff przyniósł z dołu kolację.
- Gospodyni jest trochę wścibska... - stwierdził, stawiając tacę z kanapkami na stoliku.
- Nie dziwię się jej - odparłam.
- Sprawdźcie co u dziewczyn – przerwała nam Heilari, rzucając swój telefon do blondyna.
Wykręcił numer i odczekał chwilę.
- Cześć, szefowa pyta czy wszystko ok... Mhm. Tak, tak. No dobra. To nie fair! No dobra. Może trochę... Dobra. Jutro o ósmej. Cześć.
Odłożył komórkę.
- Wszystko gra, mają lepszą kolację niż my i świetnie się bawią.
- Super. Znajdziecie sobie zajęcie, czy mam wam dać robotę? - zapytała retorycznie, a my szybko wycofaliśmy się na korytarz. Jeff zniknął za swoimi drzwiami, a Quick wyprzedził mnie w drodze do moich. Oparł się o framugę i puścił oczko, przez co parsknęłam śmiechem.
- Idź sobie. - Starałam się zabrzmieć groźnie, ale najwidoczniej podziałało to jak dodatkowe zaproszenie bo wszedł za mną do środka.
- Daj spokój, ostatni raz gadaliśmy nie wiem kiedy i musiałem być grzeczny, bo twój chłopak był w pobliżu i nie spuszczał z ciebie oka. Miał zresztą powody...
No miał, miał.
- Nie zamierzam go zdradzić – powiedziałam raczej stanowczo.
Quick powoli przysunął się i złapał mnie za dłoń.
- To chyba nie liczy się jako zdrada, jestem na misji, pod przykrywką, jestem jak ktoś zupełnie inny... - zaczynałam gadać bez sensu przez coraz szybciej bijące serce i to dziwne uczucie w brzuchu, przez które nie mogłam myśleć racjonalnie.
Łagodnie przyciągnął mnie do siebie i delikatnie musnął ustami mój policzek.
- Nie liczy się – wyszeptał.
Przeszły przeze mnie ciarki, które określiłabym jako pozytywne. Akcja pewnie rozwijała by się całkiem sprawnie, ale drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wpadła Heilari z uśmiechem pełnym satysfakcji.
- Wiedziałam – stwierdziła dumnie. - Zostawić was bez opieki...
- To raczej nie twoja sprawa co robimy w wolnym czasie, hmm? - Pietro obdarzył ją niechętnym spojrzeniem.
- Nie do końca... Widzisz... Dbam o was. Bardzo. Nie pozwolę wam zniszczyć sobie życia. Ruska, wiem, że myślenie ci się wyłącza gdy go widzisz, ale w domu czeka na ciebie mąż i trzymaj się tej myśli. A ty, Quicksilver, myśl raczej mózgiem, a nie... tym drugim. Wynocha.
Zdążył mnie jeszcze cmoknąć w czoło, nim Heilari złapała go za ramie i wywaliła na korytarz.
- Wiem, że coś jest między wami, nie da się nie widzieć, ale przemyśl wszystko, zanim coś zrobisz.
Niemrawo skinęłam głową.
- Jutro o siódmej masz być gotowa na dole, więc idź spać. I nie mów ojcu, że wzięłam cię na misję, bo szlag go trafi. Nie żebym nie wpadała w świetny humor widząc tę pulsującą ze wściekłości żyłkę na czole, ale wiesz. Mamy za sobą kawał pięknej historii o przyjaźni i nie chcę tego psuć.
- Jasne. Mnie też by się oberwało. Dobranoc.
Odpowiedziała mi tym samym i wyszła. W pokojach były łazienki więc ogarnęłam się, przebrałam w piżamę kupioną po drodze do hotelu i położyłam się spać. Strasznie długo nie mogłam zasnąć przez chłód panujący w pokoju. Próbowałam majstrować przy kaloryferach, ale i tak były zimne.
Grałam w pasjansa na telefonie, żeby nie myśleć o chłodzie, ale średnio działało. Minęła godzina, potem dwie.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, ale wydostanie się spod kołdry było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Wydałam słowne pozwolenie na wejście i w nikłym świetle małej lampki na komary dostrzegłam Quicksilvera.
Podszedł i przykrył mnie dodatkowym, bardzo grubym kocem.
- O rany, dzięki ci, wybawco.
Skomentował to przyjaznym uśmiechem, a potem jak gdyby nigdy nic władował mi się do łóżka, szczelnie przykrywając nas oboje. Potrzebowałam chwili na aktualizację danych.
- Em... Co robisz? - zapytałam po kilku sekundach, bo Quick nie spieszył się z wyjaśnieniami.
- Zdobyłem tylko jeden koc. U mnie też zimno jak cholera, więc wybierz stronę, przytul się i śpij.
Uśmiechnęłam się chociaż nie zamierzałam. Z nastroju wyrwał mnie dźwięk przychodzącej wiadomości, więc sprawdziłam telefon.
- „Kolorowych snów” od Raya... Boże, czy on ma tu kamery?...
- A niech ma i mi zazdrości – szepnął Quick.
Szybko odpisałam Starkowi i stwierdziłam, że zrobiło mi się dużo cieplej. Właściwie było mi gorąco, a wręcz upalnie. To raczej nie z powodu koca.
- Heilari ma racje – powiedziałam cichutko.
- Trochę pewnie ma. Ale w porządku. Mogę poczekać.
- Poczekać na co?
- Kiedyś w końcu z nim zerwiesz – odparł pewnie.
- Tak sądzisz? - Uniosłam brew.
- Jasne. W końcu ile można opierać się mojemu urokowi osobistemu i wspaniałemu charakterowi...
Zasnęłam błyskawicznie, a gdy zadzwonił budzik nie miałam najmniejszej ochoty by wstać. Wtulona w Quicksilvera leżałam tam, ignorując wkurzające pikanie, aż w końcu oboje stwierdziliśmy, że szkoda rzucać urządzeniem o ścianę i lepiej wyłączyć go w cywilizowany sposób.
- Ja mogę zostać, prawda? - mruknął nieprzytomnie.
- Tia, wygląda na to, że tak.
Zwlekłam się z łóżka i poszłam do łazienki gdzie doprowadziłam się do porządku. Kwadrans później byłam już na dole. Heilari wcinała jajecznicę, więc dosiadłam się do jej stolika, a mila gospodyni od razu podsunęła mi pod nos pełny talerz.
Westchnęłam grzebiąc widelcem z śniadaniu. Nie wywołało to pożądanej reakcji, więc westchnęłam głośniej.
- Co? - Heilari wbiła we mnie niecierpliwe spojrzenie.
- Skoro już pytasz... Spałam z nim.
- Co?! - powtórzyła głośniej i dobitniej.
- Nie w tym sensie! - podniosłam dłonie, bojąc się, że zaraz się na mnie rzuci. - Przyszedł i spał, i ja spałam i spaliśmy razem. Bez dodatkowych... atrakcji...
- I co z tego? To i tak źle!
- Było zimno!
Prychnęła z oburzeniem.
- Nie próbuj się tłumaczyć mnie. To nie ja jestem z tobą w związku małżeńskim.
- Całe szczęście – mruknęłam, a ona wymierzyła we mnie widelec, ale szybko odpuściła i zatkała sobie usta kawałkami boczku z jajecznicy.
Pół godziny później zmieniłyśmy dziewczyny w samochodzie stojącym pod czterogwiazdkowym hotelem, w którym zatrzymał się Leighton. Na razie nic się nie działo. Facet najwyraźniej miał zamiar spać do późna, a nasz kontakt wewnątrz hotelu upewnił nas, że nie wychodził z pokoju.
- Okey – powiedziała nagle Heilari. - To jak to jest, co? Dlaczego nie możesz usiedzieć w domu i dajesz się ponosić?
- Nie wiem, tak już mam, dobrze? Po prostu... I to nie jest tak, że obściskuję się z pierwszym napotkanym kolesiem, kiedy nie patrzy Ray. Potrafię się hamować. Ale ten konkretny koleś to inna sprawa. Znamy się od dawna i zawsze było coś takiego, ale jakoś... To trudne – odparłam z wyrzutem.
- Nie bądź dzieciakiem.
Przez chwilę w ciszy obserwowałyśmy ulicę.
- Chyba trochę rozumiem – dodała. - Kochasz jednego, a w drugim się podkochujesz. Nie jestem od tego by dawać ci matczyne rady... - przerwała nagle. - A chrzanić to, od tego jestem, uczę ludzi jak walczyć i jak żyć. Wiem, że wiesz, którego chcesz wybrać, ale mimo wszystko cię ciągnie na manowce. I okej, zdarza się, ale młoda, to nie fair. Nie znajdziesz drugiego takiego jak twój aktualny. Nie lubię go jak diabła, ale moje zdanie na jego temat się nie liczy.
Uśmiechnęłam się trochę zaskoczona jej przemową. Nie sądziłam, że aż tak obchodzą ją moje sercowe rozterki.
- Dzięki. Jesteś jak rodzina, cenię sobie twoje rady. I wiem, że powinnam pilnować tego co mam teraz, ale to jest zbyt stabilne, a wiesz, że ja muszę ciągle coś zmieniać, muszę czuć adrenalinę...
- Wiem. Ale jeśli powiesz mu to samo to jestem pewna, że zacznie starać się byś czuła się lepiej. Spodziewaj się improwizowanego przez grupę aktorką napadu czy coś.
Przez cały dzień siedziałyśmy w samochodzie, ale Leighton nie opuścił budynku. Dopiero o siedemnastej wyszedł, a nasze wsparcie czekało już przecznicę dalej. Mężczyzna około czterdziestki, krótkie jasne włosy, ubrany w szary garnitur i białą koszulę. Heilari zacisnęła dłonie na kierownicy, wodząc za nim wzrokiem.
- Nienawidzę typa.
Cały zespół śledził go przez dwadzieścia minut. Leighton nie zauważył nas i zaprowadził na miejsce walk. Stara kamienica wyglądała dość ładnie, bo odrestaurowano ją w ciągu kilku ostatnich lat. Obiekt wszedł do drugiej klatki.
Quciksilver natychmiast pojawił się przy drzwiach, powstrzymując je od zamknięcia się. Ina złapała je, a Qucik pobiegł za Leightonem.
Po cichu wślizgnęliśmy się dalej, a konkretniej – do piwnicy. Już od schodów słyszeliśmy niepokojące krzyki i pijackie śpiewy oraz wiwaty.
Jeff poszedł przodem, jako uczestnik walk. Kilka pomniejszych piwniczek przerobiono na jedną dużą salę o obskurnych ścianach i kolumnach w nieregularnych odstępach. Śmierdziało tu starością i tanim piwem.
Na środku zbudowano wielką klatkę w kształcie sześcianu, gdzie walczyli ze sobą mutanci. Kibicie otaczali się, przekrzykując się i próbując wytypować zwycięzce. W końcu sali zainstalowało podest, gdzie poustawiano fotele odgrodzone barierką. Miejsca dla VIP'ów.
- Nie mogę tam wejść – powiedziała Heilari przy drzwiach. - Leighton mnie rozpozna. Rozdzielcie się i otoczcie go. Kiedy Jeff wygra, bo ma wygrać, odbierze od organizatorów nagrodę. Przy odrobinie szczęścia ich odciski są w bazie danych.
Skinęliśmy głowami i ruszyliśmy w tłum. Prawie nie dało się wytrzymać tego smrodu, a przedzieranie się przez tych wszystkich pijanych ludzi było jak walka ze sztormem. Nie chciałam nawet zerkać na to, co dzieje się wewnątrz klatki.
Stanęłam przy prowizorycznym barze. Gość nalewał ludziom piwo z wielkiej beczki do plastikowych kubeczków, a jeśli klienci stanowczo prosili – podawał im spod lady mocniejsze trunki i trudne do zidentyfikowania buteleczki, za które musieli słono płacić.
Co jakiś czas upewniałam się, że Leighton jest z VIP'ami. Wywołali Jeffa i jakiegoś innego chłopaka. Obydwoje byli telekinektykami. Chociaż tamten gość miał ukryty potencjał, agent SO przez miesiące szkolił się pod okiem najlepszych wojowników i dość szybko rozłożył przeciwnika na łopatki.
Po kilku walkach towarzystwo odebrało kasę z zakładów i powoli zbierało się do wyjścia, a tymczasem poszczególni zwycięzcy odbierali koperty z pieniędzmi i butelki jakiegoś droższego alkoholu.
Zdałam sobie sprawę, że nie widzę Leightona. Inaya rozglądała się tak samo. Zauważyłam drzwi przy podeście, które wcześniej zakrywał tłum. Musiał tamtędy uciec...
Natychmiast pognałam w tamtym kierunku i otworzyłam ciężkie wrota. To był jakiś korytarz. Długi, ciemny i wilgotny. Za mną przybiegła Heilari i krzyknęła, że mam się pospieszyć. Chcąc nie chcąc ruszyłam przed siebie, dotykając ścian, by wiedzieć gdzie prowadzi przejście. Było kilka zakrętów, a potem korytarz nagle się skończył.
- Klapa. - Heilari zaparła się rękoma i uniosła okrągłe wieko, po czym przesunęła je na bok.
Szybko wylazłyśmy na mokry chodnik.
- Jest tam! - krzyknęłam, a ja spojrzałam na ulicę, gdzie prowadził zaułek, w którym się znalazłyśmy.
Leighton zaczął biec, a my za nim, jednak Heilari już z daleka mogła zatrzymać pracę jego serca, połamać gości jednym gestem dłoni, albo spowodować pęknięcie wyrostka.
Gość padł na ziemie, błądząc dłońmi po klatce piersiowej. Spokojnie zbliżyłyśmy się do niego, ciesząc się, że na ulicach nie było ani jednej żywej duszy.
- Mam cię – powiedziała.
Przewróciła go na plecy i wyciągnęła z kieszeni kajdanki, po czym skula uciekiniera.
- Długo cię szukałam, Charles. Ale wreszcie będziesz mógł zapłacić za wszystko co zrobiłeś. A ja przesłucham cię osobiście.
- Będziesz musiała się wstrzymać – powiedział ktoś za nami, więc automatycznie odwróciłyśmy się by go dojrzeć.
Gość z ciemną brodą mierzył do nas z jakiegoś karabinu i bez chwili zawahania wystrzelił serię w kierunku Heilari, która nie zdążyła w porę schować się za ścianę budynku. Quciksilver pojawił się znikąd i błyskawicznie ściągnął mnie z linii ognia. 
- Muszę zadzwonić do Raya... - szybko wyjęłam komórkę, wzrokiem próbując odszukać Heili. Leżała niedaleko Leightona i powoli się regenerowała. Tymczasem brodacz pociągnął obezwładnionego wcześniej mężczyznę do pozycji stojącej i coś do niego mówił.
- Po co?
- Wiem kto to jest. Pracował dla Tarczy, ale okazało się, że tak naprawdę zawsze był z Hydry.
Durne pikanie w oczekiwaniu na połączenie trwało wieczność, ale w końcu odebrał Rayan.
 - Stęskniłaś się?
- Bardzo, ale słuchaj, ten wasz agent Ward jest tutaj. Zestrzelił Heilari i właśnie kradnie nasz cel.
Podałam mu dokładny adres, miał poinformować zespół.
Na ulicy zaparkowała czarna furgonetka, ktoś otworzył drzwi od wewnątrz i wciągnęli do środka Leightona.
- Musisz za nimi biec – powiedziałam do Quicka. - Co zresztą?
- Jeff skończył swoją część i wrócił do bazy, a te dwie zaraz powinny dotrzeć.
- Dobra, leć!
Samochód ruszył z piskiem opon.
Podbiegłam do Heilari, która leżała w ogromnej kałuży krwi, ale jej tkanki dość szybko się regenerowały. Wkrótce kilka kul wypadło na chodnik, a po ranach nie został najdrobniejszy ślad.
- Hydra chce Leightona, dlaczego? - zapytałam rzeczowo, pomagając jej wstać.
- Wszyscy chcą Leightona – wysapała, zbierając się do kupy. Wzięła kilka wdechów i już była jak nowa.
- Zadzwoniłam po Tarczę...
Popatrzyła na mnie z chęcią mordu, ale powstrzymała się, wiedząc nadbiegające agentki. Humor poprawił się jej, kiedy dowiedziała się, że Quicksilver jest na tropie.
Zaczekałyśmy na myśliwiec zespołu Coulsona. Szef, Ray i dwoje innych agentów zabrało nas na pokład by wspólnie dorwać Warda.
- Nie mówiłaś o kogo chodzi – zagaił Stark, gdy obserwowaliśmy kłócącą się szóstkę.
- Sama nie wiedziałam. No... ale gdybym jednak wiedziała to i tak bym ci nie powiedziała...
- To się nazywa szczerość w związku... - westchnął teatralnie i objął mnie ramieniem. - Musimy o czymś poważnie porozmawiać? - zapytał znacząco i znacznie mniej weselej.
- Tak troszkę...
- Troszkę?
- Mhm, troszkę.
Zrobił minę w stylu 'mogło być gorzej znając ciebie” i poszliśmy do sali z interaktywnym stołem, nad którym unosiły się akta Warda, Leightona i jeszcze kilka innych rzeczy. Wszyscy zebrali się wokoło i próbowali się wzajemnie przekrzyczeć.
- Dość tego – przemówił Phil Coulson. - Zaraz będziemy na miejscu.
- Leighton jest nasz, tak jak cała akcja, w którą zostaliście zamieszani z powodu Hydry.
- Leighton – zaakcentował – jest pod nasza kuratelą i nikt nie będzie go aresztował.
- Mogę zdobyć nakaz prezydenta. - Uśmiechnęła się z wyższością, ale na Coulsonie nie zrobiło to wrażenie.
- Odbijmy Leightona z rąk Hydry, a później pomyślimy.
Heilari przystała na tę propozycję, a po tym plan zaczął układać się błyskawicznie. Wylądowaliśmy na terenie prywatnej rezydencji w Westchester.


1 komentarz: