I mamy kolejną część mojego tworu, którego NIE POWINNO SIĘ CZYTAĆ. :)
Inaya
i Elizabeth siedziały za sterami, podczas gdy Heilari ucięła sobie
drzemkę w którymś z mini pokojów. Moim zadaniem było
pilnowanie Leightona. Gdy tylko przebrałam się z suche ubrania,
usiadłam w fotelu nieopodal związanego kablami mężczyzny i
wyjęłam z kieszeni telefon. Mutantka wcześniej go ogłuszyła,
więc aż do pewnego momentu nie sprawiał żądnych kłopotów.
- Gdzie
jestem?... - niemrawo wyszeptał.
- W
samolocie, w drodze do LA.
Prychnął
ze złością, ale nie przejęłam się jego humorem. Gość miał
ponad czterdzieści lat i mogłabym nazwać go sympatycznym facetem,
gdyby nie to, że wiedziałam jak zarabia na życie. Ludzie z branży
nazwali go „Konstruktorem”. Zna się na najgroźniejszych
technologiach znanych człowiekowi i tę wiedzę wykorzystuje w
najgorszy możliwy sposób. Zawiera umowy z terrorystami i
dyktatorami. Wątpiłam, że odczuwa czasami wyrzuty sumienia.
Kiedy
wylądowaliśmy w bazie SO w Los Angeles, Heilari kazała swoim dwóch
agentkom zająć się Leightonem i uważać, by nikt niepożądany
nie zamienił z nim słówka. Szpiedzy mogli czaić się
wszędzie.
Piętnaście
minut później znowu byłyśmy w powietrzu. Tym razem obydwie
siedziałyśmy w kokpicie pilotów.
- Po
co lecimy do Nowego Jorku? - zapytałam od niechcenia.
Na
zewnątrz było już jasno.
- Muszę
się spotkać z Hadesem – odparła dość ponuro.
- Kto
nim jest? To znaczy Clint radził sobie dobrze, ale miał bliżej
raczej do końca drogi...
- Obecny
Hades to szczeniak. Ale cenią go ze względu na moc.
- To
znaczy?
Uśmiechnęła
się pod nosem.
- Blokuje
moce innych.
Zdziwiłam
się, a ona wydawała się być usatysfakcjonowana moją miną.
- Twoją
też? - zadałam to pytanie z drobnym wahaniem.
- Lepiej
żeby wszyscy tak myśleli.
SO
to dobrze rozwinięta i świetnie zorganizowana organizacja
szpiegowska, zrzeszająca mutantów z całego świata. Liczba
ich baz robiła wrażenie nawet na wysokich urzędnikach, a poziom
wyszkolenia agentów także przynosił wstydu szefostwu. Baza w
Nowym Jorku należała do jednej z najlepszych placówek w
kraju. Wylądowałyśmy na prywatnym lotniku i niemal natychmiast
otrzymałyśmy kluczyki do czarnego mercedesa. Leciałyśmy cały
dzień i niebo zaczęło szarzeć, ale Heilari spieszyła się i nie
chciała robić przerwy. Wyjechałyśmy z podziemnego parkingu z
piskiem opon.
- Gdyby
co... piszesz się na jakąś akcje?
- Jaką?
- Zobaczymy
czy w ogóle coś się trafi. - Wzruszyła ramionami. - Ale
raczej nie chcesz wracać do domu, hmm?
Pokręciłam
głową. W samolocie co pięć minut dzwoniłam do Ray'a, chcąc
wyjaśnić wszystko, co zaszło poprzedniej nocy. Heilari zabrała mi
komórkę i zagroziła, że jeśli jeszcze raz spróbuję
się z nim skontaktować, to wyrzuci mnie przez okno.
Zatrzymałyśmy
się przed barem w dość ruchliwej okolicy, a widząc szyld na moją
twarz natychmiast wpłynął promienny uśmiech. Wysiadłyśmy z
samochodu i pewnym krokiem przekroczyłyśmy próg niedużego
lokalu, który nie był jeszcze zapchany klientami.
Za
barem stał niski, łysy mężczyzna z kilkunastoma kolczykami na
twarzy i uszach. Jego cherlawe ciało zdobiło mnóstwo
więziennych tatuaży. Miał na sobie dość zniszczone ubrania, a w
rękach trzymał kufel, który leniwie wycierał wysłużoną
szmatką. Podniósł na nas wzrok i natychmiast rozłożył
ręce w geście powitania.
- A
kogóż to moje piękne oczy widzą! Remy!
Szybko
podeszłam do niego i uściskałam go tak mocno, że zaczął
pokasływać.
- Nie
pal tyle, Wróbelku! - skarciłam go, wyczuwając
charakterystyczny smród.
- Nie
palę, to klienci! - odparł z miną niewiniątka, a chwilę później
zmierzył mnie wzrokiem i niemal ze wzruszeniem powiedział:
- Wyrosłaś,
dziecino. Pamiętam jak przychodziłaś tu z tatą.
Wywróciłam
oczami i usiadłam na stołku, Heilari przyłączyła się do mnie,
gdy odwiesiła kurtki.
- Co
u ciebie słuchać, córcia? Jak idzie interes? Przeniosłaś
się tu? Przydałby mi się zaufany fałszerz... - Znacząco
poruszył brwiami.
- Nie
rób robi nadziei, Wróbel – odpowiedziała za mnie
mutantka. - Ma legalny biznes i dopilnuje, by nie wmieszała się
jakieś gówno. A teraz polej nam tequili, co łaska.
- Wielka
szkoda – westchnął, stawiając przed nami małe szklaneczki. -
Ciężko teraz o kogoś porządnego.
- Może
kiedyś...
Heilari
wypłynęła na mnie spod byka, więc uśmiechnęłam się
przepraszająco i jednym haustem opróżniłam szklankę.
- Jeszcze
raz – powiedziałam. - Mamy zły dzień.
Dolał
mi i zostawił butelką na blacie, kiwając głową ze zrozumieniem.
- To
o której masz spotkanie? - zapytałam.
- Daje
mu dziesięć minut, a potem idziemy stąd.
- Więc
mam dziesięć minut żeby się upić.
Dolewałam
sobie piątą kolejkę, gdy Heilari podniosła się z miejsca i
uścisnęła dłoń, komuś kto przed chwilą wszedł i do nas
podszedł. Kiedy z mocą odłożyłam naczynie, odwróciłam
się i prawie spadłam z krzesła.
- Ej!
To mój stajenny! - powiedziałam nieco za głośno.
Aiden
Flatts był zdziwiony równie mocno jak ja. Co prawda
okazywał to trochę subtelniej, ale jednak.
- To
jest twój Hades? Mój stajenny? - zwróciłam się
do Heilari, nieco bełkocząc.
Kobieta
wodziła wzrokiem między nami, ale szybko się otrząsnęła.
- Nie
ważne. Skupmy się.
Chłopak
uśmiechnął się do mnie niepewnie, ale widząc, że nie drążę
tematu, a zamiast tego zabieram się za nalewanie alkoholu, spokojnie
usiadł obok Heilari i zamówił sobie piwo.
Przez
jakiś czas wpatrywałam się w telewizor. Nadawali jakiś mecz
koszykówki...
- Pssst,
Wróbelku... - szepnęłam.
Barman
spojrzał na mnie, na pustą butelkę, a potem znowu na mnie.
Pokręcił głową.
- Nie
bądź taki...
- Remy,
nie powinnaś.
- Nie
jestem Remy...
Skołowany
barman wzruszył ramionami. Opadłam na bar, a po chwili wylegiwania
się i symulowaniu płaczu podniosłam się i zaczęłam stukać
Heilari w ramie. W końcu odwróciła się do mnie z miną z
serii: „czego znowu chcesz, zachlana wariatko?”.
- Skop
Wróbelkowi dupę – powiedziałam tonem dziecka, któremu
starsi koledzy zabrali zabawkę.
- Sama
to zrób.
- Boję
się...
- To
siedź cicho.
Ponownie
ułożyłam głowę na blacie, a potem znowu zaczepiłam zmęczoną
moim zachowaniem Heilari.
- Daj
mi telefon.
- O
na pewno nie.
- No
daj, muszę do niego zadzwonić i błagać o wybaczenie...
- Nie
ma mowy.
Odwróciła
się, a Wróbel podszedł do mnie i wręczył chusteczkę,
widząc, że zbiera mi się na płacz.
- Powiedział,
że mogę już nie wracać... - zawyłam cichutko, ale i tak
sprowadziłam na siebie uwagę osób, które znajdowały
się najbliżej.
- Kto,
kochanie? Mogę wysłać kilku chłopców, żeby się zajęli
tym debilem.
- Nie,
to moja wina. - Żałośnie pociągnęłam nosem. - Praktycznie go
zdradziłam. Jestem beznadziejna.
- Nie
jesteś, no już, nie płacz – pocieszał mnie, ale na nic. Musiał
przynieść więcej chusteczek.
- O
co chodzi? - zapytał Aiden.
Chciałam
mu odpowiedzieć, ale mój płacz przeszedł na wyższy poziom
i nie mogłam z siebie wykrztusić ani słowa. Heilari streściła
historię, a on pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Weźcie
ją ze sobą, bo nie mogę patrzeć... - powiedział Wróbel
do dwójki.
- A-ale
gdz-dzie...? - wydukałam, łapiąc oddech.
- Do
Włoch. Mamy tam małą anomalię, której trzeba się
pozbyć... - wyjaśniła mutantka.
Szybko
wytarłam łzy i wydmuchałam nos. Odrzuciłam kolejną chusteczkę
do kosza, który zapełniłam już niemal w stu procentach.
- Piszę
się. Proszę, muszę skupić się na czymś innym.
Aiden
i Heilari wymienili się spojrzeniami. A po krótkiej nardzie
zgodzili się mnie zabrać.
- Zabiorę
sprzęt do hotelu i wrócę do was. Pilnuj, żeby nic nie
odwaliła – powiedziała mutantka w kierunku chłopaka, który
skinął głową i zerknął na mnie ze zmartwioną miną.
- Wszystko
gra? - zapytał.
- Nie,
ale miło, że pytasz.
- Wygadaj
się.
- Ty
jakoś nie chciałeś się wygadać i powiedzieć kim naprawdę
jesteś.
Przekręcił
głowę i popatrzył na mnie znacząco.
- Okey,
nie mogłeś, wiem... - odpowiedziałam sama sobie i westchnęłam.
- To tylko trochę dziwne nagle się dowiedzieć, że gość,
którego się zatrudniło do wynoszenia gnoju z boksów
jest najlepszym zabójcą SO.
- Nie
wiedziałem, że w tym siedzisz, wybacz.
- Nie
siedzę... Byłam raczej „tą złą” przez jakiś czas. Dlatego
znam Wróbelka – uśmiechnęłam się do barmana, który
szybko odwzajemnił gest, obsługując kolejnego klienta.
- Muszę
przeczytać twoje akta, bo zżera mnie ciekawość – powiedział
wesoło.
- Jest
co czytać... - Uśmiechnęłam się.
Po
kilku minutach przyszła po nas Heilari.
- Ja
zapłacę – zaproponował Aiden, ale Wróbelek
zaprotestował.
- Firma
stawia – powiedział. - I Remy, gdyby co to przyjdź i daj mi
namiary na tego gościa. Stłuczemy go aż miło.
Uśmiechnęłam
się krzywo i opuściliśmy lokal nazwany na cześć właściciela
„Wściekły Wróbel”. Od hotelu dzieliło nas kilka
przecznic, które pokonaliśmy spacerem, bo Heilari zostawiła
auto już pod budynkiem. Trzymana z jednej strony przez mutantkę, z
drugiej przez stajennego-mordercę, jakoś doczłapałam się do
punktu docelowego. Na chwilę usiadłam na fotelu przy recepcji i
nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Poruszałam
się, chociaż nie dotykałam nogami podłogi. Coś było nie tak,
powolutku otworzyłam oczy i zobaczyłam Aidena.
- C-co...
- wymamrotałam, chcąc zapytać, co się dzieje.
- Cii,
wszystko jest okej – szepnął, a idąca obok Heilari parsknęła
śmiechem. Nikt nie potrafi parskać z taką pogardą.
- Schlałaś
się, dziecino i tyle. Jutro o dziesiątej mamy lot, więc
powodzenia.
- Da
radę – wstawił się za mną.
- Dzii...
- podziękowałam mu.
- Dobra,
do jutra – powiedziała mutantka i weszła do swojego pokoju.
Aiden
wniósł mnie do, jak się domyśliłam, mojego i delikatnie
położył na łóżku.
- Będziesz
miała kaca jak stąd do Kambodży – zachichotał, przykrywając
mnie kołdrą.
Chociaż
głowa nie działała tak sprawnie jakbym chciała, to ręce już
bardziej, więc pociągnęłam go na koszulkę z wizerunkiem szczura.
Zamierzałam po prostu go szarpnąć na znak, że ma nie żartować z
mojego samopoczucia, ale jakoś tak wyszło, że w sumie
przyciągnęłam go do siebie, A co robi porzucona, pijana Ruska, gdy na
przed sobą zupełnie niebrzydkiego super szpiega? Całuje go.
Zdawało
mi się, że na chwilę całkiem otrzeźwiałam, a ktoś ukryty pod
łóżkiem potraktował mnie paralizatorem. Aiden był zbyt
zaskoczony moją inicjatywą bo nie przerwał tego tak szybko, jak
mogłam się spodziewać. Kiedy na chwilkę otworzyłam oczy
zobaczyłam, że nie wygląda na zaskoczonego, a raczej na dość
zadowolonego. Uśmiechnął się do mnie i przysiadł na brzegu
łóżka.
-
Przemyśl to – powiedział, nadal nie mogąc powstrzymać
uśmiechu. A ja jak ostatnia idiotka zaczęłam się chichrać i
ukryłam czerwoną twarz w poduszce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz