wtorek, 1 kwietnia 2014

Misja cz. III

I mamy kolejną część mojego tworu, którego NIE POWINNO SIĘ CZYTAĆ. :)
 
 
Inaya i Elizabeth siedziały za sterami, podczas gdy Heilari ucięła sobie drzemkę w którymś z mini pokojów. Moim zadaniem było pilnowanie Leightona. Gdy tylko przebrałam się z suche ubrania, usiadłam w fotelu nieopodal związanego kablami mężczyzny i wyjęłam z kieszeni telefon. Mutantka wcześniej go ogłuszyła, więc aż do pewnego momentu nie sprawiał żądnych kłopotów.
- Gdzie jestem?... - niemrawo wyszeptał.
- W samolocie, w drodze do LA.
Prychnął ze złością, ale nie przejęłam się jego humorem. Gość miał ponad czterdzieści lat i mogłabym nazwać go sympatycznym facetem, gdyby nie to, że wiedziałam jak zarabia na życie. Ludzie z branży nazwali go „Konstruktorem”. Zna się na najgroźniejszych technologiach znanych człowiekowi i tę wiedzę wykorzystuje w najgorszy możliwy sposób. Zawiera umowy z terrorystami i dyktatorami. Wątpiłam, że odczuwa czasami wyrzuty sumienia.
Kiedy wylądowaliśmy w bazie SO w Los Angeles, Heilari kazała swoim dwóch agentkom zająć się Leightonem i uważać, by nikt niepożądany nie zamienił z nim słówka. Szpiedzy mogli czaić się wszędzie.
Piętnaście minut później znowu byłyśmy w powietrzu. Tym razem obydwie siedziałyśmy w kokpicie pilotów.
- Po co lecimy do Nowego Jorku? - zapytałam od niechcenia.
Na zewnątrz było już jasno.
- Muszę się spotkać z Hadesem – odparła dość ponuro.
- Kto nim jest? To znaczy Clint radził sobie dobrze, ale miał bliżej raczej do końca drogi...
- Obecny Hades to szczeniak. Ale cenią go ze względu na moc.
- To znaczy?
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Blokuje moce innych.
Zdziwiłam się, a ona wydawała się być usatysfakcjonowana moją miną.
- Twoją też? - zadałam to pytanie z drobnym wahaniem.
- Lepiej żeby wszyscy tak myśleli.
SO to dobrze rozwinięta i świetnie zorganizowana organizacja szpiegowska, zrzeszająca mutantów z całego świata. Liczba ich baz robiła wrażenie nawet na wysokich urzędnikach, a poziom wyszkolenia agentów także przynosił wstydu szefostwu. Baza w Nowym Jorku należała do jednej z najlepszych placówek w kraju. Wylądowałyśmy na prywatnym lotniku i niemal natychmiast otrzymałyśmy kluczyki do czarnego mercedesa. Leciałyśmy cały dzień i niebo zaczęło szarzeć, ale Heilari spieszyła się i nie chciała robić przerwy. Wyjechałyśmy z podziemnego parkingu z piskiem opon.
- Gdyby co... piszesz się na jakąś akcje?
- Jaką?
- Zobaczymy czy w ogóle coś się trafi. - Wzruszyła ramionami. - Ale raczej nie chcesz wracać do domu, hmm?
Pokręciłam głową. W samolocie co pięć minut dzwoniłam do Ray'a, chcąc wyjaśnić wszystko, co zaszło poprzedniej nocy. Heilari zabrała mi komórkę i zagroziła, że jeśli jeszcze raz spróbuję się z nim skontaktować, to wyrzuci mnie przez okno.
Zatrzymałyśmy się przed barem w dość ruchliwej okolicy, a widząc szyld na moją twarz natychmiast wpłynął promienny uśmiech. Wysiadłyśmy z samochodu i pewnym krokiem przekroczyłyśmy próg niedużego lokalu, który nie był jeszcze zapchany klientami.
Za barem stał niski, łysy mężczyzna z kilkunastoma kolczykami na twarzy i uszach. Jego cherlawe ciało zdobiło mnóstwo więziennych tatuaży. Miał na sobie dość zniszczone ubrania, a w rękach trzymał kufel, który leniwie wycierał wysłużoną szmatką. Podniósł na nas wzrok i natychmiast rozłożył ręce w geście powitania.
- A kogóż to moje piękne oczy widzą! Remy!
Szybko podeszłam do niego i uściskałam go tak mocno, że zaczął pokasływać.
- Nie pal tyle, Wróbelku! - skarciłam go, wyczuwając charakterystyczny smród.
- Nie palę, to klienci! - odparł z miną niewiniątka, a chwilę później zmierzył mnie wzrokiem i niemal ze wzruszeniem powiedział:
- Wyrosłaś, dziecino. Pamiętam jak przychodziłaś tu z tatą.
Wywróciłam oczami i usiadłam na stołku, Heilari przyłączyła się do mnie, gdy odwiesiła kurtki.
- Co u ciebie słuchać, córcia? Jak idzie interes? Przeniosłaś się tu? Przydałby mi się zaufany fałszerz... - Znacząco poruszył brwiami.
- Nie rób robi nadziei, Wróbel – odpowiedziała za mnie mutantka. - Ma legalny biznes i dopilnuje, by nie wmieszała się jakieś gówno. A teraz polej nam tequili, co łaska. 
- Wielka szkoda – westchnął, stawiając przed nami małe szklaneczki. - Ciężko teraz o kogoś porządnego.
- Może kiedyś...
Heilari wypłynęła na mnie spod byka, więc uśmiechnęłam się przepraszająco i jednym haustem opróżniłam szklankę.
- Jeszcze raz – powiedziałam. - Mamy zły dzień.
Dolał mi i zostawił butelką na blacie, kiwając głową ze zrozumieniem.
- To o której masz spotkanie? - zapytałam.
- Daje mu dziesięć minut, a potem idziemy stąd.
- Więc mam dziesięć minut żeby się upić.
Dolewałam sobie piątą kolejkę, gdy Heilari podniosła się z miejsca i uścisnęła dłoń, komuś kto przed chwilą wszedł i do nas podszedł. Kiedy z mocą odłożyłam naczynie, odwróciłam się i prawie spadłam z krzesła.
- Ej! To mój stajenny! - powiedziałam nieco za głośno.
Aiden Flatts był zdziwiony równie mocno jak ja. Co prawda okazywał to trochę subtelniej, ale jednak.
- To jest twój Hades? Mój stajenny? - zwróciłam się do Heilari, nieco bełkocząc.
Kobieta wodziła wzrokiem między nami, ale szybko się otrząsnęła.
- Nie ważne. Skupmy się.
Chłopak uśmiechnął się do mnie niepewnie, ale widząc, że nie drążę tematu, a zamiast tego zabieram się za nalewanie alkoholu, spokojnie usiadł obok Heilari i zamówił sobie piwo.
Przez jakiś czas wpatrywałam się w telewizor. Nadawali jakiś mecz koszykówki...
- Pssst, Wróbelku... - szepnęłam.
Barman spojrzał na mnie, na pustą butelkę, a potem znowu na mnie. Pokręcił głową.
- Nie bądź taki...
- Remy, nie powinnaś.
- Nie jestem Remy...
Skołowany barman wzruszył ramionami. Opadłam na bar, a po chwili wylegiwania się i symulowaniu płaczu podniosłam się i zaczęłam stukać Heilari w ramie. W końcu odwróciła się do mnie z miną z serii: „czego znowu chcesz, zachlana wariatko?”.
- Skop Wróbelkowi dupę – powiedziałam tonem dziecka, któremu starsi koledzy zabrali zabawkę.
- Sama to zrób.
- Boję się...
- To siedź cicho.
Ponownie ułożyłam głowę na blacie, a potem znowu zaczepiłam zmęczoną moim zachowaniem Heilari.
- Daj mi telefon.
- O na pewno nie.
- No daj, muszę do niego zadzwonić i błagać o wybaczenie...
- Nie ma mowy.
Odwróciła się, a Wróbel podszedł do mnie i wręczył chusteczkę, widząc, że zbiera mi się na płacz.
- Powiedział, że mogę już nie wracać... - zawyłam cichutko, ale i tak sprowadziłam na siebie uwagę osób, które znajdowały się najbliżej.
- Kto, kochanie? Mogę wysłać kilku chłopców, żeby się zajęli tym debilem.
- Nie, to moja wina. - Żałośnie pociągnęłam nosem. - Praktycznie go zdradziłam. Jestem beznadziejna.
- Nie jesteś, no już, nie płacz – pocieszał mnie, ale na nic. Musiał przynieść więcej chusteczek.
- O co chodzi? - zapytał Aiden.
Chciałam mu odpowiedzieć, ale mój płacz przeszedł na wyższy poziom i nie mogłam z siebie wykrztusić ani słowa. Heilari streściła historię, a on pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Weźcie ją ze sobą, bo nie mogę patrzeć... - powiedział Wróbel do dwójki.
- A-ale gdz-dzie...? - wydukałam, łapiąc oddech.
- Do Włoch. Mamy tam małą anomalię, której trzeba się pozbyć... - wyjaśniła mutantka.
Szybko wytarłam łzy i wydmuchałam nos. Odrzuciłam kolejną chusteczkę do kosza, który zapełniłam już niemal w stu procentach.
- Piszę się. Proszę, muszę skupić się na czymś innym.
Aiden i Heilari wymienili się spojrzeniami. A po krótkiej nardzie zgodzili się mnie zabrać.
- Zabiorę sprzęt do hotelu i wrócę do was. Pilnuj, żeby nic nie odwaliła – powiedziała mutantka w kierunku chłopaka, który skinął głową i zerknął na mnie ze zmartwioną miną.
- Wszystko gra? - zapytał.
- Nie, ale miło, że pytasz.
- Wygadaj się.
- Ty jakoś nie chciałeś się wygadać i powiedzieć kim naprawdę jesteś.
Przekręcił głowę i popatrzył na mnie znacząco.
- Okey, nie mogłeś, wiem... - odpowiedziałam sama sobie i westchnęłam. - To tylko trochę dziwne nagle się dowiedzieć, że gość, którego się zatrudniło do wynoszenia gnoju z boksów jest najlepszym zabójcą SO.
- Nie wiedziałem, że w tym siedzisz, wybacz.
- Nie siedzę... Byłam raczej „tą złą” przez jakiś czas. Dlatego znam Wróbelka – uśmiechnęłam się do barmana, który szybko odwzajemnił gest, obsługując kolejnego klienta.
- Muszę przeczytać twoje akta, bo zżera mnie ciekawość – powiedział wesoło.
- Jest co czytać... - Uśmiechnęłam się.
Po kilku minutach przyszła po nas Heilari.
- Ja zapłacę – zaproponował Aiden, ale Wróbelek zaprotestował.
- Firma stawia – powiedział. - I Remy, gdyby co to przyjdź i daj mi namiary na tego gościa. Stłuczemy go aż miło.
Uśmiechnęłam się krzywo i opuściliśmy lokal nazwany na cześć właściciela „Wściekły Wróbel”. Od hotelu dzieliło nas kilka przecznic, które pokonaliśmy spacerem, bo Heilari zostawiła auto już pod budynkiem. Trzymana z jednej strony przez mutantkę, z drugiej przez stajennego-mordercę, jakoś doczłapałam się do punktu docelowego. Na chwilę usiadłam na fotelu przy recepcji i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Poruszałam się, chociaż nie dotykałam nogami podłogi. Coś było nie tak, powolutku otworzyłam oczy i zobaczyłam Aidena.
- C-co... - wymamrotałam, chcąc zapytać, co się dzieje.
- Cii, wszystko jest okej – szepnął, a idąca obok Heilari parsknęła śmiechem. Nikt nie potrafi parskać z taką pogardą.
- Schlałaś się, dziecino i tyle. Jutro o dziesiątej mamy lot, więc powodzenia.
- Da radę – wstawił się za mną.
- Dzii... - podziękowałam mu.
- Dobra, do jutra – powiedziała mutantka i weszła do swojego pokoju.
Aiden wniósł mnie do, jak się domyśliłam, mojego i delikatnie położył na łóżku.
- Będziesz miała kaca jak stąd do Kambodży – zachichotał, przykrywając mnie kołdrą.
Chociaż głowa nie działała tak sprawnie jakbym chciała, to ręce już bardziej, więc pociągnęłam go na koszulkę z wizerunkiem szczura. Zamierzałam po prostu go szarpnąć na znak, że ma nie żartować z mojego samopoczucia, ale jakoś tak wyszło, że w sumie przyciągnęłam go do siebie, A co robi porzucona, pijana Ruska, gdy na przed sobą zupełnie niebrzydkiego super szpiega? Całuje go.
Zdawało mi się, że na chwilę całkiem otrzeźwiałam, a ktoś ukryty pod łóżkiem potraktował mnie paralizatorem. Aiden był zbyt zaskoczony moją inicjatywą bo nie przerwał tego tak szybko, jak mogłam się spodziewać. Kiedy na chwilkę otworzyłam oczy zobaczyłam, że nie wygląda na zaskoczonego, a raczej na dość zadowolonego. Uśmiechnął się do mnie i przysiadł na brzegu łóżka.
- Przemyśl to – powiedział, nadal nie mogąc powstrzymać uśmiechu. A ja jak ostatnia idiotka zaczęłam się chichrać i ukryłam czerwoną twarz w poduszce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz