IMIĘ KONIA:
IMIĘ JEŹDŹCA;
- Ruska
- Valentine
- Sky
RODZAJ TRENINGU: cross
DATA: 10.11.14r.
MIEJSCE: tor crossowy (very easy)
WYSTĄPILI...: -
Razem z dziewczynami zdecydowałyśmy
się wziąć kilka naszych nowych nabytków na trening
crossowy, żeby obeznały się z okolicą.
Prowadziłam zastęp przez całą
drogę, ale kiedy byłyśmy już blisko i zwolniłyśmy do stępa,
podjechała do Val.
Obydwie klaczki zachowywały się
świetnie – nie były jeszcze zbyt pewne siebie. Colossus jadący
za nami także nie przysparzał problemów młodej amazonce. Na
widok przeszkód ożywiły się i przyspieszyły kroku.
- No dobra, moje drogie. Krótka
rozgrzeweczka i do dzieła – powiedziałam z uśmiechem. - Ale
wiecie, te konie mają się nawet nie spocić.
Przytaknęły i odjechały w dwie różne
strony, by zająć się indywidualną pracą. Catsye była bardzo
żwawa. Gdy tylko na nią wsiadłam wiedziałam, że się dogadamy.
Reagowała na każdy mój sygnał. W kłusie robiłyśmy dużo
wolt, a potem usiadłam w siodle i wypchnęłam ją do galopu. Z
drobnym ociągnięciem przyspieszyła i rozkręciła się, gdy
pozwoliłam jej na większe koło niż dotychczas. Po chwili
zmieniłyśmy kierunek przez lotną zmianę nogi i po dwóch
okrążeniach zwolniłyśmy do stępa, by porobić zwroty i cofania.
Valentine ustawiła sobie Cass już w
czasie drogi na tor. Z początku nie mogły dojść do porozumienia,
a klaczka pokazała się od najgorszej strony, ale już po kwadransie
Val zdołała ją do siebie przekonać. Od tamtej pory gniada
słuchała się mniej lub bardziej, ale ciągle dało się ją
opanować. Podczas rozgrzewki szła zza bardzo uniesioną głową. Po
pierwszym zagalopowaniu zaczęła się ganaszować i szukać
kontaktu. Wkrótce wyglądała już jak najwyższej klasy
wierzchowiec.
Colossus, jak to Colossus, chodził bez
zarzutu. Troszeczkę ospale, ale Sky nie dawała mu zasnąć i wciąż
dociskała łydki, pobudzając go. Szedł bardzo grzecznie i
wykonywał każde polecenie swojej partnerki. Miał drobny problem z
zagalopowaniem, ale kiedy już mu się udało – później
chodził jak w zegarku.
Wszystkie przeskoczyłyśmy jeszcze
przez powalone drzewo w obie strony.
Zebrałyśmy się razem i ustaliłyśmy
trasę.
- Tylko się pospieszmy, bo za
godzinę muszę być w mieście. Na poczcie czeka na mnie piękna
paczka z nowiutkimi ochraniaczami... - powiedziała Valentine, a ja
wywróciłam oczami i rozejrzałam się.
- Ten najniższy tor, zgoda?
Przytaknęły.
- Najpierw Cass, potem Col i ja z
Catsi – kontynuowałam. - Tylko uważajcie,dziewczyny, bo mogą
się dzisiaj płoszyć.
Val zrobiła woltę w kłusie, a
później zagalopowała i najechała na pierwszą przeszkodę.
Cassioea mocno się podekscytowała i parła do przodu tak mocno, że
Valentine ledwo trzymała ją w ryzach. Skok został oddany bardzo
koślawo, a koń przypominał mi w locie sarenkę, ale obydwie
dziewczyny sobie poradziły. Dalej było już lepiej.
Cass już przed drugą przeszkodą
płynnie zwolniła i pewnie wybiła się w odpowiednim miejscu.
Ładnie poradziła sobie z beczką i śmignęła dalej. Val dobrze
sobie z nią radziła i nie miałam powodów, by wątpić, że
uda im się pokonać tor bezbłędnie.
Razem ze Sky obserwowałam wszystko ze
sporego wzniesienia, które było elementem toru dla bardziej
zaawansowanych koni. Cassiopea chciała pędzić na złamanie karku i
Val początkowo dzielnie ją wstrzymywała, ale to szaleństwo, w
które w niej tkwi w końcu dało o sobie znać. Utrzymywała z
klaczą kontakt, ale pozwoliła jej na podkręcenie tempa, śmiejąc
się przy tym tak, że wyraźnie ją słyszałyśmy.
- Skup się! - krzyknęłam,
chichocząc.
- Nie tym razem! Dzisiaj się
bawimy! - odpowiedziała we wspaniałym humorze, kilka metrów
przed wjechaniem do stawu.
Westchnęłam i pogłaskałam Kat po
szyi. W sumie... dzisiaj możemy sobie pojeździć swobodniej. Frajda
i dla nas i dla koni.
Valentine dodała impuls, by klacz
skupiła się przed przeszkodą w wodzie. Pokonała ją w ładnym
stylu ze ślicznie podwiniętymi pod siebie nóżkami. Wybiegły
na brzeg, gdzie czekało na nie kila belek słomy ułożone w
rzędzie. Cass nie wahała się ani chwili. Jadąc dalej napotkały
jeszcze trzy drewniane przeszkody w niewielkim odstępach. Gniada nie
miała problemu z najazdami ani całą resztą, ale po tym wyraźnie
było widać, że się zmęczyła. Kondycji te nasze trzy koniska
jeszcze nie mają.
Valentine nieco zmieniła trasę i
pokierowała konia na część szlaku, gdzie do końca miały tylko
dwie konstrukcje do zaatakowania. W duchu przyznałam jej rację i
przyjrzałam się wykonaniu. Byłam bardzo zadowolona z Cassie,
ponieważ mimo zmęczenia uparcie galopowała na przeszkody i
podchodziła do nich z wielką ambicją. Val musiała hamować jej
zapał, a po skńczonym przejeździe poluźniła wodze, klepiąc ją
i pozwoliła na chwilę rozluźniającego galopu. Na razie nie
podjeżdżała do mnie, bo nie miała by gdzie rozstępować konia.
Została w dolince.
- No młoda, powodzenia –
powiedziałam, a Sky odpowiedziała mi uśmiechem i ruszyła kłusem
w kierunku pierwszej przeszkody. Nim jednak ją pokonała – zrobiła
dwie duże wolty w kłusie i płynnie zagalopowała.
Cat cicho westchnęła i przestąpiła
z nogi na nogę.
Szepnęłam do niej kilka
uspokajających słówek i przeniosłam wzrok na siwego
Colossusa, który z nastawionymi uszami i żwawym tempem szedł
na pierwszą przeszkodę. Sky ścisnęła go łydkami i cmoknęła, a
on bez problemu odbił się od ziemi i przeleciał nad szerokim
płotkiem. Wbiegli między drzewa, gdzie czekała na nich druga...
instalacja. To był dziwny wymysł naszych stajennych, ciężki do
opisania. Ma na celu oswojenie naszych koni z najbardziej dziwnymi
elementami. Col nie przestraszył się jej i sprawnie skoczył.
Uśmiechnęłam się pod nosem i obserwowałam dalej.
Dwie kolejne próby wyszły im
świetnie. Sky doskonale panowała nad sobą i koniem. Widziałam, że
się dogadali. Colos miał w sobie sporo energii, ale okazywał to
tylko przy wybiciach oraz w momentach, gdy amazonka prosiła go o
przyspieszenie na fragmentach trasy pozbawionej przeszkód.
- Ej... - szepnęła z podziwem Val,
która właśnie do mnie dołączyła. - Mała sobie radzi.
- Siwy jej podpasował. Fajnie im
razem idzie.
Skinęła głową i pogłaskała swoją
spoconą klaczkę. Cass i Cat przywitały się ze sobą pyszczkami.
Sky wybrała dłuższą trasę, bo nie
szalała z prędkością, tak jak jej poprzedniczka. Col czuł się
dobrze i chętnie najeżdżał na kolejne konstrukcje. Śmiało
wskoczył do wody, a w niej pokonał beczkę, po czym wybiegł z nową
energią parł naprzód. W stajni wyglądał jak miśkowaty
przytulas, ale na torze widać było, że to dobry sportowiec.
Kiedy tak myślałam jak świetnie im
idzie i rozmawiałam o tym z UFO, Col nagle stanął przed rowem, a
Sky przeleciała nad jego głową wpadając prosto w płytki
strumyczek i mnóstwo błota. Natychmiast zagalopowałyśmy i
ruszyłyśmy w jej stronę, a dzieliło nas nie więcej niż 500-600
metrów. Uniosła rękę na znak, że nic jej nie jest.
- Heej! Wszystko gra? - zapytałam
zaniepokojona, Val w tym czasie złapała wodze Cola, który
nie ruszył się nawet na krok.
- No pewnie! Żyję... - mruknęła
trochę rozdrażniona i skrzywiła się, otrzepując się z czarnego
mułu. Zaczęła ładować się na konia.
- Może już starczy...? I tak
została jeszcze jedna.
- No to chociaż ten głupi rów...
- Jak chcesz...
Odjechałyśmy na bok, a Sky wsiadła,
zrobiła woltę i najechała na feralny strumyk, tym razem bardziej
aktywnie. Nie dała rumakowi ultimatum i ten musiał pokonać jakiś
mały straszek, który zmusił go wcześniej do wyłamania.
Dziewczyna wyklepała go po szyi i
łopatkach, zwalniając do kłusa.
- To wy jedzcie do domu, ja przejadę
tor i wrócę sama.
- Poczekamy... - zaproponowała
młoda, ale moje mordercze spojrzenie i „masz się przebrać, bo
będziesz chora, a ja ci nie pozwolę zostać w domu” spowodowało
natychmiastową kapitulację.
Kłusem przejechałyśmy na początek
toru, a tam podciągnęłam popręg i zrobiłam zagalopowanie na
dużej wolcie.
Najechałyśmy prosto na pierwszą
przeszkodę. Cati długo na to czekała, więc włączyła dopalacze
i prawie wybiło mnie z siodła, ale zdążyłam się przygotować i
po twardym lądowaniu pojechałyśmy dalej. Straszak nie zrobił na
niej wrażenia. Klacz była pewna siebie, mocno uderzała kopytami o
ziemie, siląc się na jeszcze większą prędkość. Pozwalałam jej
na to, bo wiedziałam, że bardzo chce się wybiegać. „Najwyżej
skończymy szybciej” - pomyślałam.
Wystarczyła lekka łydka, by odbiła
się od ziemi i z mocą przefrunęła nad słomianą budowlą.
Poklepałam ją w sekundę, bo za
chwilę musiałyśmy już wybijać się po raz kolejny. Mimo swoich
pozornie sporych gabarytów, Cat była bardzo zwinna i dobrze
sobie z tym poradziła.
Do wody praktycznie wleciała, chlapiąc
tak, że wyglądałam jak po spacerze podczas ulewy, ale co tam.
Śmiałam się z tego, bo i tak nikt nie patrzył.
Przeszkoda w wodzie również
poszła fajnie. Co prawda czułam drobne wahanie, ale mocniejszy
impuls i bardziej rozłożone wodze załatwiły sprawę.
Zdecydowałam, że faktycznie
pojedziemy krótszą trasę, bo nie chciałam jej zbyt mocno
forsować, nawet jeśli przeszkody zaliczały się do klasy very
easy. Zostały więc trzy...
Rów poszedł bez problemu, ale
po wypadku Sky dałam klaczy bardziej wyraźne sygnały. Chętnie
puściła się pełnym galopem na ścieżkę. Po dwustu metrach
czekała na nas szereg złożony z dwóch drewnianych
przeszkód, które przypominały kolejno dom i kajak. Cat
przeskoczyła nad chałupą, ale kajak okazał się zbyt straszny i
chciała się zatrzymać, robiąc coraz mniejsze kroczki w galopie,
ale ja wolałam to jednak skoczył. No to łydki, i krótkie
„dalej!”. Klacz niepewnie i baaardzo koślawo przełożyła
przednie nogi, a potem doskoczyła tylnymi. Dla mnie działo się to
w zwolnionym tempie, ale ktoś z boku mógłby mieć zagwozdkę
„to tak się da?”. No da się najwyraźniej... Cat uczy mnie
nowoczesnych technik.
Zwolniłam do kłusa i przytuliłam się
do jej masywnej szyi.
- Byłaś super, kochana –
powiedziałam z przekonaniem i zawróciłam na drogę do
stajni.
Dreptałyśmy sobie przez około 10
minut, a na kolejne kilka przeszłyśmy do stępa. Cati trochę mi
się spociła, ale nie była wykończona. Zdrowy wysiłek i to
wszystko.
Zsiadłam przed stajnią i
zaprowadziłam ją do boksu. Tam zdjęłam sprzęt i założyłam jej
zielony kantarek z futerkiem. Ślicznie w nim wyglądała. Z tego
zachwytu dałam jej więcej cukierków i poszłam odnieść
ekwipunek. Czapraczek trzeba było wywiesić na płot bo był mokry.
Weszłam do kuchenki po coś do picia i
zarejestrowałam obecność Sky na kanapie.
- No co tam, gwiazdo? - zagadnęłam,
biorąc puszkę coli.
- Następnym razem się uda –
odparła bojowo, opatulając się polarową derką któregoś
z wierzchowców.
- Ale dobrze wam się razem
pracowało, prawda? - Przysiadłam się.
- Tak, chociaż... no nie wiem. Nie
było idealnie i tyle. A jak z Catsey? Spadłaś? - zapytała z zadziornym uśmiechem.
Parsknęłam śmiechem i wytknęłam język.
- Nie! Ja nie spadam!
- Akurat! A co było ostatnio na Mo!? - wybuchnęła dzikim chichotem.
Wywróciłam oczami.
- To... było... nic. No nie ważne! Lekcje odrobione?
- Mhm, "nic"... Nie mam lekcji. Mam trening z Val.
- Jeszcze dzisiaj? - zdziwiłam się trochę.
- Tak, pani kapitan. Lekkie skoki z Fairy.
- No dobra, nie wtrącam się.
Włączyłyśmy telewizor i do reszty zajęła nas fabuła jakiejś telenoweli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz