Biuro stajni było dobrze widoczne już
z dziedzińca. Mieściło się w budynku stadniny, tuż przy wejściu.
Jedną ścianę w całości pokrywały okna, a wszystkie pozostałe
obrazy, zdjęcia oprawione w kolorowe ramki i nagrody wszelakiej
maści przytwierdzone tam na różne sposoby. Ściągnęłam
większość papierów na podłogę i ukryłam je za biurkiem,
na którym zostawiłam tylko teczki kandydatów na kilka
świeżych wakatów. Ray obracał się na krześle, nudząc się
niemiłosiernie i czekając aż pozwolę wejść pierwszej
zainteresowanej.
Wszyscy oni czekali na zewnątrz,
gawędząc między sobą. Niektórzy trzymali się z boku.
Naliczyłam dziewięcioro, chociaż o rozmowach powiadomiłam
ośmiu...
Ogarnęłam wzrokiem niewielkie,
kwadratowe pomieszczenie i stwierdziłam, że wszystko jest już w
miarę uporządkowane. Chwilę później otworzyłam drzwi i z
uśmiechem zaprosiłam pierwszą osobę.
Szatynka popatrzyła na mnie wielkimi
brązowymi oczami i nerwowo wkroczyła do pomieszczenia. Usiadłam za
biurkiem, wskazując jej miejsce naprzeciwko.
- Louise Russell, tak?
- Zgadza się.
Przeglądałam jej dane kilka dni
wcześniej. Zainteresowały mnie na tyle, by sprowadzić dzisiaj do
stajni tą uroczą amazonkę. Osiągnęła już sporo i ciągle pięła
się w górę, chociaż aktualnie kariera stanęła w miejscu z
powodu zamknięcia stajni, którą reprezentowała do tej pory.
Specjalizowała się w skokach wyższych klas i ujeżdżeniu, ale
napisała, że nie straszne są jej nowe doświadczenia i szybko się
uczy.
- Mamy sporo koni, a za kilka
miesięcy ich liczba jeszcze bardziej się zwiększy. Ciągle
przybywają nowe, a sprzedawać nie mam serca – wyjaśniłam.
- To nie problem, w ogłoszeniu
napisała pani, że zapewnia zakwaterowanie i wyżywienie. Jeśli
będę na miejscu mogę wziąć na siebie sporą liczbę obowiązków
i na pewno dam radę. - Uśmiechnęła się.
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę.
Ostrzegłam ją przed tym, że często jesteśmy jak dzieci i nie
potrafimy się ogarnąć przez dłuższy czas, ale nie przeszkadzało
jej to. Właściwie to nic jej nie przeszkadzało.
Następny gość nie pozostawił po
sobie dobrych wspomnień. Robert Chauinard powypisywał w CV
niestworzone rzeczy na swój temat z czego prawdą okazało się
być jedynie to, że potrafi wymienić 82 rodzaje raka. Musiał
rzucić studia medyczne i postanowił spełnić się jako jeździec,
ale postanowiłam, że u nas swojej kariery rozwijać nie będzie.
- Kyle Hammerback... - przeczytał
Ray, pobieżnie odczytując informacje z teczki.
Zerkałam na kartki, ale nie mogłam z
nich nic wyczytać, więc jechałam z pamięci.
- Jesteś dobry w ujeżdżeniu
wysokich klas, prawda?
- Dokładnie tak. Cóż...
trenerzy zwykle mnie chwalili. Miałem długą przerwę z powodu
kontuzji, a teraz wiem, że jestem gotów.
- Mamy kilka koni, którymi
teoretycznie mógłbyś się zająć.
- Dużo potrafię i zapewniam, że
pod moją opieką te rumaki mogłyby sporo osiągnąć. Trenowałem
kilka młodych koni od podstaw, teraz oglądam je w telewizji.
Zerknęłam na Rayana, ale kręcił
nosem. Poprosiłam, by zawołał kolejną osobę. Wszyscy ci, którzy
byli już po rozmowie mieli czekać na ostateczny koniec, bo miałam
od razu zdecydować kogo biorę. Szkoda czasu, by się patyczkować.
Już przez okno zauważyłam kto z
oczekujących zmierza do drzwi.
- Chcę go, Ray. Słyszysz? Chcę
go... - poprosiłam błagalnie, a on z zaciekawieniem podniósł
wzrok znad kartek.
- Wysoki brunet z czarnymi włosami do
ramion i brązowymi oczami. Stanął przed nami z rozbrajającym
uśmiechem i przywitał się uściskami dłoni. Był pewny siebie i
wesoły.
„Masz tę robotę” - chciałam
powiedzieć, ale Rayan zaczął go przepytywać. Chłopak aspirował
na stanowisko stajennego, jeździć nie potrafił, ale dane, które
podał należało jakoś sprawdzić. Panowie długo pertraktowali na
temat sztuk walki, które owy brunet trenował przez kilka
ostatnich lat, później przeszli do tematu broni białej, a na
koniec, już zupełnie jak kumple, opowiadali sobie kawały o
służbach bezpieczeństwa.
Kiedy wyszedł, dowiedziałam się, że
Stark tez go chce. No i dobrze, wszyscy szczęśliwi.
Kiedy do pokoju sprężystym krokiem
wparadowała długonoga blondyna poczułam się zazdrosna. No ale
nic, nie okazywać uczuć.
Gdyby nie cudowne preferencje i wielkie
umiejętności przy pracy z końmi, pewnie nie myślałabym o niej
przychylnie. Podczas rozmowy wydawała się być nawet miła.
Musiałam się nad nią dłużej zastanowić.
Przyjęliśmy kolejnego chętnego, a
potem kolejnego i jeszcze jednego, tym razem płci żeńskiej.
Kandydatka miała na imię Dana i wydała mi się odpowiednią osobą.
Była bardzo wszechstronną amazonką.
Na koniec do pomieszczenia wszedł
gość, który znacznie wyróżniał się na tle
koniolubnego tłumu. Nosił skórzaną kurtkę i słuchawki
powieszone na szyi, a jego włosy były w kompletnym nieładzie.
Zawadiaka. Tego też chciałam.
Ray niekoniecznie i przez dobrą chwilę
kłóciliśmy się podniesionym szeptem, a jegomość siedział
na krześle z nogą oparta na drugiej nodze i rozglądał się po
pokoju, wystukując palcem melodię jakiejś piosenki.
Podziękowaliśmy i zaczęliśmy się
naradzać.
Po kwadransie mieliśmy już listę
pięciu przyjętych osób, wyszliśmy więc na zewnątrz, by
zakomunikować werdykt oczekującym.
- Louise Rusell, Anita Jones, Aiden
Flatts, Axel Kelly i Kyle Hammerback – wyczytałam nazwiska,
robiąc przed każdym kilkusekundową przerwę.
Większa część szczęśliwej piątki
ucieszyła się i tę radość okazywała. Trójka pechowców
zawinęła manatki i wyparowała w krótką chwilkę.
Zjawiła się Valentine, która
pokazała naszym nowym nabytkom pokoje w wyremontowanym domu
gościnnym. Mieli się wprowadzić jutro do 16:30.
Tak oto rodzina RR trochę się
powiększyła. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz