poniedziałek, 10 listopada 2014

Nowi pracownicy


Biuro stajni było dobrze widoczne już z dziedzińca. Mieściło się w budynku stadniny, tuż przy wejściu. Jedną ścianę w całości pokrywały okna, a wszystkie pozostałe obrazy, zdjęcia oprawione w kolorowe ramki i nagrody wszelakiej maści przytwierdzone tam na różne sposoby. Ściągnęłam większość papierów na podłogę i ukryłam je za biurkiem, na którym zostawiłam tylko teczki kandydatów na kilka świeżych wakatów. Ray obracał się na krześle, nudząc się niemiłosiernie i czekając aż pozwolę wejść pierwszej zainteresowanej.
Wszyscy oni czekali na zewnątrz, gawędząc między sobą. Niektórzy trzymali się z boku. Naliczyłam dziewięcioro, chociaż o rozmowach powiadomiłam ośmiu...
Ogarnęłam wzrokiem niewielkie, kwadratowe pomieszczenie i stwierdziłam, że wszystko jest już w miarę uporządkowane. Chwilę później otworzyłam drzwi i z uśmiechem zaprosiłam pierwszą osobę.
Szatynka popatrzyła na mnie wielkimi brązowymi oczami i nerwowo wkroczyła do pomieszczenia. Usiadłam za biurkiem, wskazując jej miejsce naprzeciwko.
- Louise Russell, tak?
- Zgadza się.
Przeglądałam jej dane kilka dni wcześniej. Zainteresowały mnie na tyle, by sprowadzić dzisiaj do stajni tą uroczą amazonkę. Osiągnęła już sporo i ciągle pięła się w górę, chociaż aktualnie kariera stanęła w miejscu z powodu zamknięcia stajni, którą reprezentowała do tej pory. Specjalizowała się w skokach wyższych klas i ujeżdżeniu, ale napisała, że nie straszne są jej nowe doświadczenia i szybko się uczy.
- Mamy sporo koni, a za kilka miesięcy ich liczba jeszcze bardziej się zwiększy. Ciągle przybywają nowe, a sprzedawać nie mam serca – wyjaśniłam.
- To nie problem, w ogłoszeniu napisała pani, że zapewnia zakwaterowanie i wyżywienie. Jeśli będę na miejscu mogę wziąć na siebie sporą liczbę obowiązków i na pewno dam radę. - Uśmiechnęła się.
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę. Ostrzegłam ją przed tym, że często jesteśmy jak dzieci i nie potrafimy się ogarnąć przez dłuższy czas, ale nie przeszkadzało jej to. Właściwie to nic jej nie przeszkadzało.
Następny gość nie pozostawił po sobie dobrych wspomnień. Robert Chauinard powypisywał w CV niestworzone rzeczy na swój temat z czego prawdą okazało się być jedynie to, że potrafi wymienić 82 rodzaje raka. Musiał rzucić studia medyczne i postanowił spełnić się jako jeździec, ale postanowiłam, że u nas swojej kariery rozwijać nie będzie.
- Kyle Hammerback... - przeczytał Ray, pobieżnie odczytując informacje z teczki.
Zerkałam na kartki, ale nie mogłam z nich nic wyczytać, więc jechałam z pamięci.
- Jesteś dobry w ujeżdżeniu wysokich klas, prawda?
- Dokładnie tak. Cóż... trenerzy zwykle mnie chwalili. Miałem długą przerwę z powodu kontuzji, a teraz wiem, że jestem gotów.
- Mamy kilka koni, którymi teoretycznie mógłbyś się zająć.
- Dużo potrafię i zapewniam, że pod moją opieką te rumaki mogłyby sporo osiągnąć. Trenowałem kilka młodych koni od podstaw, teraz oglądam je w telewizji.
Zerknęłam na Rayana, ale kręcił nosem. Poprosiłam, by zawołał kolejną osobę. Wszyscy ci, którzy byli już po rozmowie mieli czekać na ostateczny koniec, bo miałam od razu zdecydować kogo biorę. Szkoda czasu, by się patyczkować.
Już przez okno zauważyłam kto z oczekujących zmierza do drzwi.
- Chcę go, Ray. Słyszysz? Chcę go... - poprosiłam błagalnie, a on z zaciekawieniem podniósł wzrok znad kartek.
- Wysoki brunet z czarnymi włosami do ramion i brązowymi oczami. Stanął przed nami z rozbrajającym uśmiechem i przywitał się uściskami dłoni. Był pewny siebie i wesoły.
„Masz tę robotę” - chciałam powiedzieć, ale Rayan zaczął go przepytywać. Chłopak aspirował na stanowisko stajennego, jeździć nie potrafił, ale dane, które podał należało jakoś sprawdzić. Panowie długo pertraktowali na temat sztuk walki, które owy brunet trenował przez kilka ostatnich lat, później przeszli do tematu broni białej, a na koniec, już zupełnie jak kumple, opowiadali sobie kawały o służbach bezpieczeństwa.
Kiedy wyszedł, dowiedziałam się, że Stark tez go chce. No i dobrze, wszyscy szczęśliwi.
Kiedy do pokoju sprężystym krokiem wparadowała długonoga blondyna poczułam się zazdrosna. No ale nic, nie okazywać uczuć.
Gdyby nie cudowne preferencje i wielkie umiejętności przy pracy z końmi, pewnie nie myślałabym o niej przychylnie. Podczas rozmowy wydawała się być nawet miła. Musiałam się nad nią dłużej zastanowić.
Przyjęliśmy kolejnego chętnego, a potem kolejnego i jeszcze jednego, tym razem płci żeńskiej. Kandydatka miała na imię Dana i wydała mi się odpowiednią osobą. Była bardzo wszechstronną amazonką.
Na koniec do pomieszczenia wszedł gość, który znacznie wyróżniał się na tle koniolubnego tłumu. Nosił skórzaną kurtkę i słuchawki powieszone na szyi, a jego włosy były w kompletnym nieładzie. Zawadiaka. Tego też chciałam.
Ray niekoniecznie i przez dobrą chwilę kłóciliśmy się podniesionym szeptem, a jegomość siedział na krześle z nogą oparta na drugiej nodze i rozglądał się po pokoju, wystukując palcem melodię jakiejś piosenki.
Podziękowaliśmy i zaczęliśmy się naradzać.
Po kwadransie mieliśmy już listę pięciu przyjętych osób, wyszliśmy więc na zewnątrz, by zakomunikować werdykt oczekującym.
- Louise Rusell, Anita Jones, Aiden Flatts, Axel Kelly i Kyle Hammerback – wyczytałam nazwiska, robiąc przed każdym kilkusekundową przerwę.
Większa część szczęśliwej piątki ucieszyła się i tę radość okazywała. Trójka pechowców zawinęła manatki i wyparowała w krótką chwilkę.
Zjawiła się Valentine, która pokazała naszym nowym nabytkom pokoje w wyremontowanym domu gościnnym. Mieli się wprowadzić jutro do 16:30.

Tak oto rodzina RR trochę się powiększyła. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz