To
było głupie i całkowicie irracjonalne, ale po długim spacerze po
Rzymie włamaliśmy się do maleńkiej kawiarenki. Neal wiedział, że
nie mają tam praktycznie żadnych zabezpieczeń, oprócz
kamer, których pozbyliśmy się na tyle szybko, by nie zdążyły
nas zarejestrować. Usiadłam przy barze w arystokratycznej pozie.
- Jaki
smak sobie życzysz? - szarmancko zapytał mój wspólnik
w zbrodni, stojąc za maszyną do robienia szejków.
- Czekoladowy
– odparłam wyniośle.
Zaraz
potem skończyłam pozować na damę, bo było to zbyt nudne.
Usiadłam na blacie po turecku, a kiedy szejki były gotowe, Neal
przysiadł się i przez chwilę opowiadał mi o swoich wyczynach w
zakresie kradzieży drogich samochodów.
- No
domyślam się. To było niezłe...
Zaczęłam
mu zazdrościć. Gdyby moje życie potoczyło się trochę inaczej,
nigdy nie założyłabym stajni i pewnie ciągle zarabiałabym na
życie jako fałszerka, a okazjonalnie także paserka, gdzieś na
zachodnim wybrzeżu Stanów. Przez chwilę zastanawiałam się
czy by mi to odpowiadało.
- O
czym myślisz? - zapytał, nieznacznie się przysuwając.
- O
niczym... Jest już pierwsza, powinnam wracać. - Uśmiechnęłam
się przepraszająco.
Chłopak
skinął głową i skierowaliśmy się do wyjścia. Zanim jednak
opuściliśmy lokal, znaleźliśmy kartkę oraz długopis.
Napisaliśmy krótki liścik do właściciela kawiarenki, w
którym podziękowaliśmy za poczęstunek...
- Niech
wiedzą, że nawet złodzieje mają serce – powiedział z dumą,
zamykając za nami drzwi.
- Robisz
to dla zabawy – stwierdziłam.
- Pewnie,
lubię moje życie. - Wzruszył ramionami. - Z reguły jestem raczej
optymistą i dobrze mi z tym. Jestem szczęśliwy i to się liczy.
Nic więcej. A co z tobą? Nie wydajesz się tryskać radością,
chociaż widzę w tobie potencjał.
- Potencjał?
- zdziwiłam się.
- Tak,
no wiesz, właśnie włamaliśmy się do kawiarni i wypiliśmy po
szejku. Nie miałaś nic przeciwko. Ba! Wyglądasz jakbyś chciała
okraść bank. Chodzi mi o to, że jesteś typ typem człowieka,
który potrafi cieszyć się ze wszystkiego i nie bardzo
zwraca uwagę na ograniczenia, mam rację? Ale...
- Możemy
odłożyć moją psychoanalizę na później? - przerwałam mu
trochę zbyt ostro.
- Okeeej...
Spoko, po prostu staram się cię rozgryźć. - Wzruszył ramionami
z tym swoim zawadiackim uśmieszkiem.
- Muszę
wracać. Jutro będę nieprzytomna... Lecimy na Ukrainę i...
- Wiem.
- Tym razem to on przerwał mi. - Lecę z wami. - Poruszył brwią .
Nie
bardzo wiedziałam co na to odpowiedzieć, więc po prostu
uśmiechnęłam się, a pod hotel dotarliśmy już w prawie zupełnej
ciszy.
- W
takim razie do jutra – powiedziałam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Hej,
poczekaj...- Podbiegł do mnie i pocałował, zanim zdążyłam
zaprotestować. Nie byłam pijana (co było pozytywną odmianą),
ale po tym pocałunku poczułam się jak po kilku kieliszkach
dobrego wina. Poczułam, że się uśmiecha i delikatnie odsuwa,
jednocześnie zabierając swoją kurtkę, którą miałam na
ramionach przez cały wieczór.
- Zapomniałbym
– szepnął mi do ucha z nieukrywaną satysfakcją. Potem odszedł,
zerkając jeszcze przez ramie.
Tej
nocy nie zmrużyłam oka. Najpierw czułam się wspaniale i
potrafiłam myśleć jedynie o nim. Później przybyły wyrzuty
sumienia. Nad ranem skupiałam się wyłącznie na tym, że nikt nie
może się dowiedzieć. Heilari zabiłaby mnie, a zaraz potem Neala.
Albo w odwrotnej kolejności. Albo zrobiłaby to jednocześnie...
Grunt
to nie dać po sobie poznać...
Wyszłam
z pokoju o dziewiątej i ruszyłam w kierunku hotelowej restauracji.
Zauważyłam Heili przy stoliku, więc przysiadłam się i zerknęłam
na menu.
- Za
dwadzieścia minut wyjeżdżamy – powiedziała beznamiętnie,
upijając łyk czarnej kawy z prześlicznej filiżanki.
- Okej,
będę gotowa. - Uśmiechnęłam się.
Kelner
przyszedł odebrać zamówienie, a pięć minut później
wcinałam już croissanta z czekoladą.
Zapakowałyśmy
bagaże do samochodu, po czym wyruszyłyśmy na lotnisko. Neal się
nie pojawiał i przyznam szczerze, że odczuwałam z tego powodu
dziwną ulgę. To uczucie zniknęło, gdy zobaczyłam go na lotnisku.
Kontrolnie zerknęłam na mutantkę, ale ona nie zamierzała zadawać
sobie trudu, jakim jest obserwacja podopiecznych. Niech robią co
chcą, a gdyby zrobili coś wybitnie nieodpowiedniego – trzasnąć
przez łeb.
Nasz
lot trochę się opóźnił, ale nie na tyle, by dostawać
białej gorączki. W samolocie zajęliśmy swoje miejsca i
praktycznie w zupełnej ciszy dolecieliśmy na Ukrainę, a konkretnie
do Kijowa. Ulokowaliśmy się w hotelu, a godzinę później
Heilari zwołała nas do siebie.
- Mamy
na celowniku handlarza bronią – powiedziała, gdy tylko weszłam
do pokoju. Neal już tam był i wylegiwał się na sofie, słuchając
jednym uchem, a drugim pewnie wypuszczając.
- No
dobra... Co z nim?
- CIA
próbowała znaleźć na niego haka, jakieś dowody,
cokolwiek. Facet nazywa się Andrij Korotczenko. Jego biznes ma
swoje źródłu tutaj, w Kijowie, ale Korotczenko zawiera
także transakcje zagraniczne. Między innymi spora część jego
klientów to Amerykanie i to nie podoba się naszym władzom.
Kiedy zawiodły legalne i w miarę legalne metody, przyszedł czas
na te bardziej radykalne...
- Co
trzeba z nim zrobić?
- Oczywiście
pojawił się pomysł wyeliminowania go. Ale wiadomo, taki biznes
nie upadnie tylko dlatego, że zginie właściciel. Ktoś przejmie
firmę i interes będzie kręcił się dalej.
- Więc...?
- Więc...
pomyślałam o udanym szantażu. Korotczenko ma dużo stracenia, nie
będzie trudno wybrać coś, o co bardzo się martwi.
- Ale
to może go tylko sprowokować, wiesz?
Cicho
prychnęła.
- Oczywiście,
że wiem...
- Ale
bez ryzyka nie ma zabawy – dokończył za nią Neal, chociaż nie
byłam pewna, czy ma na myśli właśnie te słowa.
- Wpłyniesz
na niego dzięki telepatii. Zabronisz mu tego, czego nie chcemy żeby
robił, a szantaż będzie jego wymówką. Na pewno straci
kupę forsy, gdy znacznie się ograniczy, ludzie zaczną pytać,
dociekać. Wtedy Korotczenko ładnie wyjaśni im, że na szali leży
życie jego rodziny i zrobi wszystko żeby zapewnić im
bezpieczeństwo.
Zgodziliśmy
się by akcję przeprowadzić następnego dnia. Od kilku tygodni
zespół SO śledził poczynania Andirja, więc znaliśmy jego
dokładny plan dnia. Rzadko wychodził z domu, ale trzy razy w
tygodniu wędrował do oddalonego o pół kilometra budynku,
gdzie osobiście sprawdzał jakoś produkowanej broni. Miejscowa
policja nie robiła nic, bo zwyczajnie się to nie opłacało.
Korotczenko dbał, by nie wtykali nosa w jego sprawy i nie szczędził
funduszy na nowe radiowozy czy ekspresy do kawy jako prezent dla
komendy.
Zaczailiśmy
się niedaleko jego miejsca zamieszkania w białej furgonetce z
doczepioną na szybko naklejką z logiem firmy montującej anteny
satelitarne.
- Ma
obstawę – szepnęła Heilari, widząc w lusterku jak starszawy
mężczyzna idzie spacerkiem w towarzystwie dwóch rosłych
zbirów. - Kiedy padną, ładujcie go do auta i zawieźcie go
tam, gdzie się umawialiśmy. Ja porozmawiam sobie z jego żoną.
Przesiadłam
się na miejsce kierowcy, a Neal zaczaił się przy drzwiach. Heilari
siedziała obok mnie i zerkając na boczne lusterko, czekała aż
trójca zbliży się na wystarczającą odległość. Jeden
gest ręką wystarczył, by strażnicy padli na ziemie. Zaskoczony
Korotczenko zawahał się, a potem porwał się do biegu. Za daleko
jednak nie uciekł, bo Neal rozsunął drzwi i jednym, silnym ciosem
pozbawił faceta przytomności. Wciągnęliśmy go na tył.
- Dobra,
dzieciaki. - Heilari wyszła z pojazdu i popatrzyła na nas z
powagą. - Jeźdźcie do lasu, nastraszcie go i namieszajcie w
głowie. Za pół godziny prześlę wam nagranie.
Skinęłam
głową i kiedy tylko drzwi się zasunęły – ruszyliśmy.
Skręciłam w najbliższą drogę prowadzącą na zalesione tereny.
Nie mogliśmy zatrzymać się zbyt blisko miasta, wywieźliśmy go
kilkanaście kilometrów od miejsca zatrzymania. Zaczął się
wybudzać w momencie, gdy zgasiłam silnik. Chłopak rzucił mi
kominiarkę i sam włożył identyczną.
Uderzył
Andrija w policzek, po uprzednim związaniu mężczyzny
przygotowanymi wcześniej sznurami.
- Obudź
się! - warknął po rosyjsku. Niewiele rozumiałam.
Handlarz
przez chwilę szarpał się jak dzikie zwierzę, powarkiwał, pieklił
się i jak się domyśliłam, używał całej masy niecenzuralnych
słów. Neal ponownie zdzielił go po twarzy i zaczął coś
tłumaczyć. Wkrótce zadzwoniła do mnie H.
- Wszystko
gra? - zapytałam.
- Chyba
tak... Co z nagraniem?
- Przesyła
się. Kiedy skończycie, puśćcie go wolno i wróćcie do
hotelu. Pewnie mnie jeszcze nie będzie, bo postanowiłam się
trochę rozejrzeć.
Zakończyła
połączenie.
- I
co? - zapytałam Neala, a on na chwilę zwrócił się do
mnie.
- Jestem
na dobrej drodze, daj mi nagranie, a potem możesz działać.
Podałam
mu komórkę, którą podsunął pod nosem Korotczenki.
Heilari upozorowała porwanie jego żony, nie wiem do jakiego stopnia
się posunęła, ale kobieta była przerażona. Nie bała się jednak
strzelać i pomagać swojemu mężowi w transportach.
Po
kilku minutach miałam zacząć działać. Mózgi ludzi, którzy
nigdy nie mieli do czynienia z telepatami są bardzo podatne na
manipulację i bardzo łatwo jest się do nich „włamać”.
Pomału
„przeglądałam” informacje w jego głowie, by upewnić się na
czym stoimy, a potem wczepić w niego strach przez jakimikolwiek
nielegalnymi działaniami.
- O
cholera... - syknęłam po chwili. - Ma nadajnik! Jego ludzie już
tu jadą!
Nie
było ani sekundy do stracenia, Korotczenko już od dwudziestu minut
powinien dotrzeć do jednej ze swoich fabryk, więc jego ochroniarze
na pewno są już blisko.
Jeszcze
zanim odpaliłam silnik rozległo się kilka wystrzałów.
Przednia szyba rozbiła się w drobny mak. Zakryłam się rękami,
ale kilka drobin zdążyło pociachać mi twarz. W tym samym czasie
przebito opony, samochód jakby opadł kilka centymetrów.
Odważyłam się lekko podnieść i zerknąć na Neala, ale zanim
upewniłam się, że nic mu nie jest wybito obydwie szyby w naszych
drzwiach kolbami karabinów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz