Oranje & Ruska
Sharada &Valentine
Sheila & Charlie
*Pamela & Anna
- Wstawaj… - Szepnęłam do Charliego, który otworzył oczy i
przyglądał mi się z uśmiechem. – Jedziemy do Rosewood.
- Jesteś pewna, że mi się chce?
- Oczywiście. W końcu jest już 6 rano.
***
Przyjechaliśmy do RR i od razu skierowaliśmy się do stajni.
Valentine czyściła Sharadę, więc podeszliśmy do niej i przywitaliśmy się. Weszłam do środka i oparta o ścianę miziałam
pyszczek klaczy, podczas gdy Val czyściła jej kopyta.
- Tak sobie myślę… Może pojedziemy w teren?
- Mogę na niej ? – Od razu zapytała moje kuzynka.
- No dobra… Tobie dam Shi. – Uśmiechnęłam się do chłopaka. –
A ja przygotuje sobie Oranje. Ktos jeszcze jest przytomny?
- Chyba widziałam Ann.
- To powiedź jej, że jeśli chce jechać z nami niech sobie
siodła rumaka.
Zielonowłosa przytaknęła i wszyscy poszliśmy do masztelerki.
Każdy wziął co miał wziąć i rozeszliśmy się do wierzchowców. Ora jak zwykle była spokojna przy
czyszczeniu, ale gdy wzięłam do ręki ogłowie zaczęła się buntować i prawie
stanęła dęba w boksie. W końcu uporałam
się z gniewną kobyłą i wyprowadziłam ją ze stajni. Tam czekała już Val, której
uśmiech nie schodził z twarzy ani na sekundę. Kiedy dołączył do nas Charlie na Sheili
i Ania na Pameli ruszyliśmy stępem w kierunku lasu. Ja blondyn z tyłu,
dziewczyny z przodu. Konie były podekscytowane, machały głowami rozglądając
się, strzygły uszami i co jakiś czas parskały chcąc iść szybciej choć tempo
było raczej konkretne. Shi szarpała się
chcąc sprawdzić na ile może sobie pozwolić. Cóż… na niewiele. Oranje była
grzeczna, chociaż w stepie zazwyczaj udawała ułożona damę. Zabawa zaczyna się
później.
Valentine przejęła dowództwo i zarządziła kłus. Po dodaniu
impulsu Ora strzeliła kilka baranków, w widząc jak zasuwają Shara i Pam,
popędziła przed siebie. Udało mi się wyhamować i nie wjechać w zad kasztance.
Zrobiłam woltę i starałam się utrzymać klacz w odpowiedniej odległości.
- Powiedź mi dlaczego nie wzięłam rękawiczek ? –Mruknęłam
niezadowolona.
- Wyrocznią nie jestem, kotku. – Odpowiedział nieco
rozbawiony Charlie.
- Tak, tak… Nabijaj się kiedy cierpię, następnym razem dam
ci innego konia.
- To nie wsiądę. – Zadowolony z siebie potruchtał do przodu.
Wrócił po minucie i przeprosił…
Wjechałam na koniec, jechaliśmy wąską, leśną ścieżką
prowadzącą na łąkę. Zbliżaliśmy się do gór, dlatego teren był mocno nierówny.
Uwielbiam jeździć po takich pagórkach i dolinach, Oranje chyba także. Kiedy
wjechaliśmy na łąkę, bez komendy ruszyliśmy galopem. Co prawda w moim przypadku
było to rodeo, ale mniejsza o to… Pozwoliłam rudej na bryki, bo miała z tego
niesamowitą frajdę, a póki co czułam się bezpiecznie. Lubię konie o szalonym
temperamencie. Kiedy ochłonęła i zwolniła do szybkiego kłusa zobaczyłam jak
Pamela dumnie przecina łąkę, podniosą głowa, rozdęte chrapy, pięknie
wyeksponowane mięśnie. Koń arabski w
galopie, proszę państwa…
Holmes i Shi bezskutecznie usiłowali ją dogonić, blondyn
odpuścił po kilkunastu sekundach i zwolnił tempo do spokojnego patataja.
Tymczasem Val usiłowała uspokoić Sharę galopując na wolcie, mała była jednak
uparta i wykręcała się w stronę matki, Sheili.
- Daj się jej wyszaleć! – Krzyknęłam ze śmiechem.
- Okey, ale w razie czego dzwonicie po karetkę…
Stopniowo oddawała jej wodze i powiększała kółko aż w końcu
pozwoliła jej pobiegać za Pamelą i Anią, które wciąż biegały w te i na zad
wyglądając jak dzieci na placu zabaw.
- Berek! – Charlie z zaskoczenia dotknął mojego ramienia
przejeżdżając obok.
- Idiota! – Zaśmiałam się i zaczęłam go gonić. Ora była o
wiele mniej zwrotna od Shi, która ostre zakręty pokonywała jak łagodne
półwoltki. Przynajmniej dwa razy byłam pewna, że zaraz wyląduje na ziemi, ale
tak się nie stało. Odpuściłam, a Charlie
promieniał z radości! O tak, tym razem mógł się cieszyć!
- Ale ja się odegram!
- Taaa, jasne!
Uśmiechnęłam się i kłusowałam dookoła kilku zielonych
krzaczków. Czekaliśmy aż Sharada przestanie ponosić Val, a kiedy już wróciły
ruszyliśmy w stronę stajni. Jechaliśmy kłusem, Pamela i Shara, a potem my.
Oranje była przeszczęśliwa, podobnie jak reszta koni. I ludzi.
Postanowiliśmy pojechać nieco dłuższą drogą by jeszcze
rozstępować konie. Były mokre, więc kiedy tylko dojechaliśmy został roztarte
słomą i wyrzucone na pastwisko. Było przed 10 więc temperatura utrzymywała się
na poziomie „całkiem znośnie”.
Stałam oparta o ścianę stajni zaraz przy wejściu, trzymałam
wąż ogrodowy, drugą ręką trzymałam zawór. Kiedy tylko usłyszałam znane mi kroki
pana Charliego Holmesa odkręciłam kurek i oblałam chłopaka zimną wodą. Było mi
bardzo wesoło dopóki ten nie zaczął się do mnie przytulać przy okazji wyrywając
wąż i oblewając nas oboje. Nie mogłam oddychać ze śmiechu, aż w końcu
polegliśmy. Dobre błoto nie jest złe, szczególnie gdy się w nim leży i chichra
nie mogąc złapać tchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz