sobota, 22 listopada 2014

Trening ujeżdżeniowy

IMIĘ KONIA: Sileziana
JEŹDZIEC: Ruska
RODZAJ TRENINGU: ujeżdżenie
DATA: 22.11.14r.
MIEJSCE: plac ujeżdżeniowy
WYSTĄPILI: Megan

Chociaż Sil na początku trafiła do nas jako koń dzierżawiony, zdecydowaliśmy się ją kupić po otrzymaniu takowej propozycji. Skoro już u nas stała, to załoga za bardzo się na mnie nie piekliła, bo przyzwyczaili się do tej czarującej damulki i polubili ją równie mocno, jak ja. 
Weszłam do jej boksu zaraz po tym, jak ułożyłam sprzęt na stelażu przymocowanym do ściany boksu od strony korytarza. Sileziana zmierzyła mnie wzrokiem, odwracając głowę od okna. Widząc, że to znajoma twarz podeszła i pozwoliła się pogłaskać.
- Chyba masz dobry humor, kochana, co? - Uśmiechnęłam się i pomiziałam ją po nosie, a potem chwilę masowałam jej szyję. Nie była spięta, więc pomyślałam, że trening nam się uda.
Spokojnie zajęłam się czyszczeniem, ale klacz zaczynała się niecierpliwić, więc pospieszyłam się i już po chwili zakładałam czaprak, podkładkę i siodło. Zdecydowałam się także na owijki w kolorze czapraczka czyli jasno zielone. Na koniec ogłowie i już mogłyśmy wychodzić. 
- Bierzesz ją na halę? - zapytała Megan stojąca gdzieś za nami.
- Niee, idziemy na plac, nie jest tak gorąco.
- To dobrze, chciałam polonżować Kalla. - Uśmiechnęła się i mi pomachała.
Wyprowadziłam Sil przed stajnię, a potem spokojnym krokiem udałyśmy się w kierunku prostokątnego placu o wymiarach 60x20 metrów, otoczonego drewnianym ogrodzeniem. Na płocie w odpowiednich miejscach wisiały tabliczki z literkami. Weszłyśmy do środka i zamknęłam bramkę, po czym podciągnęłam popręg i wsiadłam. Klaczka natychmiast ruszyła żwawym stępem.
Delikatnie ściągnęłam wodze i poprawiłam się w siodle, by wyglądać jakoś przyzwoicie. Docisnęłam wewnętrzną łydkę, naprowadzając konia na pierwszy ślad. Sil łagodnie zjechała na odpowiedni tor i pomachała głową. Pilnowałam by tempo nie było wolne, a klaczka nie miała nic przeciwko temu. Pokonałyśmy półtorej okrążenia, a potem zmieniłyśmy kierunek poprzez przekątną i po takim samym dystansie zaczęłam ją sobie ustawiać. Wcześniej pozwoliłam jej jeszcze na wyciągnięcie głowy i tak dalej, no ale kiedyś trzeba się zabrać do roboty i to kiedyś właśnie nadeszło. Bawiąc się wodzami i jednocześnie  nie dając jej zwolnić, nakłaniałam do zganaszowania się. Bardzo szybko opuściła głowę, a potem wygięła szyję. 
Zaczęłam prosić ją o wolty w narożnikach. Klacz faktycznie miała dziś całkiem niezły humor bo wykonywała każde polecenie bez mrugnięcia okiem. Była także rozluźniona i bardzo ładnie wyginała się na kołach, nie tracąc rytmu. 
Nasze wolty były różnej wielkości, ale zaczynałyśmy od tych największych. Zdarzały nam się także ósemki i półwolty, by urozmaicać rozgrzewkę.
Sileziana radziła sobie świetnie i nie buntowała się, co w sumie było dla mnie sporym zaskoczeniem. Grzecznie przyspieszała lub zwalniała, gdy ją o to poprosiłam, bez żądnego „ale” odchodziła od ściany, bądź też do niej zjeżdżała, cały czas szła złożona i reagowała na sygnały. 
Wjechałam na linię środkową i zatrzymałyśmy się, ale z mojej winy przekroczyłyśmy środek, a klacz rozstawiła nogi nie do końca idealnie. Ruszyłam kłusem i skręciłam w lewo, by ponownie spróbować zatrzymania w „x”. Tym razem poprawniej zadziałałam łydkami i dosiadem, a Sil ładnie ustawiła się na środku placu. Poklepałam ją i nakłoniłam konia do kłusa. Tym razem zajęłyśmy się różnymi serpentynami, ale dość szybko porzuciłyśmy to na rzecz udoskonalania zmian tempa w kłusiku. Na długich ścianach wyciągałyśmy się do pośredniego, a na krótszych bardziej ją zbierałam. Po kilku próbach na obie strony postanowiłam przejść do stępa i porobić zwroty i cofania. Na początku Silka miała drobny problem z załapaniem tego, co ja właściwie od niej chcę. Dałam jej jaśniejsze sygnały i to pomogło. Klacz dobrze radziła sobie i ze zwrotem na zadzie, przód wychodził nieco gorzej, ale klacz wiedziała o co chodzi, więc po kilku próbach odpuściłam. To nie było aż takie ważne. 
Dałam jej odpocząć podczas pełnego okrążenia „nicnierobieniowego”, a potem sobie zakłusowałyśmy, za jakiś czas zmieniłyśmy kierunek i zagalopowałyśmy w narożniku. Sileziana łagodnie przeszła do szybszego chodu i przyspieszyła, gdy ją o to poprosiłam. Ciągle szła zebrana i posłusznie reagowała na wszelkie sygnały. Zgodziła się zjechać na dużą wotę (na połowe placu), gdzie pracowałyśmy nie więcej niż dwie minuty w obie strony. Nie było potrzeby, by bardziej ją męczyć. 
Kiedy porządnie rozgrzałyśmy się już w galopie, przyszła pora na elementy, które szczególnie chciałam z nią poćwiczyć. Jako koń chodzący wysokie klasy w ujeżdżeniu Sil musi perfekcyjnie znać ciągi i inne chody boczne. Uczyła się ich już jakiś czas temu, ale ciągle trzeba je sobie przypominać i doskonalić. 
Zwolniłyśmy do kłusa i zaczęłyśmy ćwiczenia od ustępowania od łydki. Klacz wiedziała co robić i od razu wykonała to poprawnie. Poruszała się płynnie, ale i sprężyście, aktywnie pracując całym ciałem. Powtórzyłyśmy w drugą stronę i przeszłyśmy do łopatki na trzech śladach. Pierwsze kroki nie spodobały mi się, bo Sil wyginała jedynie szyję, ale skorygowałam to w miarę szybko i już po chwili szła w poprawnym wygięciu. Cały czas pilnowałam tempa. Na koniec pochwaliłam ją i dałam chwilę przerwy, zmieniłyśmy sobie kierunek i spróbowałyśmy ponownie. Sileziana znowu zaczęła od wygięcia szyi i znowu poinstruowałam ją, że nie chodzi mi o coś innego. Wiedząc, że muszę się bardziej przyłożyć do sygnalizowania figur, przy kolejnym podejściu bardziej skoncentrowałam się na swojej postawie i wysłałam odpowiednie sygnały. To pomogło i klacz natychmiast ustawiła się w odpowiedni sposób. Radziła sobie naprawdę fajnie i pochwaliłam ją najpierw głosowo, a potem przez poklepania po szyi. 
Kolejnym etapem miały być ciągi. Klaczka zdążyła się już spocić, zresztą tak samo jak ja, więc uznałam, że po ciągach w kłusie i galopie zostaną nam jedynie lotne zmiany i będziemy kończyć. 
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. 
Klacz była już ustawiona, więc odpowiednio działając łydkami i dosiadem, przejechałyśmy ciągiem kilka metrów. Potem dałam jej odsapnąć i po minutowej przerwie porwałyśmy się na dość długi fragment do pokonania. Sileziana szła poprawnie, sprężyście i na kontakcie. Uważała na to, jak stawia nogi i byłam z niej naprawdę zadowolona. 
W galopie radziła sobie trochę gorzej i często się gubiła, ale po dwóch, może trzech próbach poprawiła swoja koordynację na tyle, by jakoś wykonać jeden przyzwoity ciąg. Pochwaliłam ją i nie zmieniając chodu wykonałyśmy jedno luźniejsze okrążenie. 
Lotna zmiana nogi na przekątnej wyszła jej bez problemu. Stopniowo zwiększałyśmy liczbę aż w końcu wykonywałyśmy lotną co takt przez kilka metrów. 
- Jesteś świetna! - powiedziała wesoło, klepiąc ją po szyi w nagrodę.
Zwolniłyśmy do kłusa i na luźnych wodzach pokręciłyśmy się po placu dla rozluźnienia. Później już sam stępik. Zdecydowałam się na opuszczenie placu i błąkanie się po okolicy. Z trudem otworzyłam furtkę i wyjechałyśmy na drogę prowadzącą do stajni, ale nie zatrzymałyśmy się, a pojechałyśmy w stronę hali. Okrążyłyśmy padoki i lonżownik i dopiero wtedy podjechałyśmy pod otwarte wrota stajni dla klaczy. Zsiadłam i odpięłam popręg, po czym przewiesiłam go przez siodło, by nie obijał się o nogi Sil. 
W boksie zdjęłam sprzet i porządnie wygłaskałam klacz. Była zbyt zmęczona na złośliwości, więc pozwalała mi się głaskać. Nie chciałam jej długo przeszkadzać, więc po kilku minutach wyszłam, by mogła zająć się swoimi sprawami. 
Po godzinie wróciłam do niej, by wypuścić ją na pastwisko zresztą towarzystwa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz