piątek, 5 września 2014

Trening ujeżdżeniowy | *Kalliyan |


IMIĘ KONIA: Kalliyan
JEŹDZIEC: Ruska
RODZAJ TRENINGU: ujeżdżenie
DATA: 5. 09. 2014r.
MIEJSCE: hala
WYSTĄPILI: Meg & Ragnar


Wyjrzałam przez okno i uśmiechnęłam się. Misja „PRZEPROWADZKA” zakończona sukcesem. Brakowało mi moich rumaków, ale wiem, że przez te kilka miesięcy będzie im lepiej pod opieką innych koniarek. Zerknęłam na zegarek, który pokazywał jedenastą, po czym głośno westchnęłam, bo zamierzałam wstać dziś wcześniej. Jak zwykle... Kilkanaście minut później byłam już w kuchni. Odgrzałam sobie kawałek pizzy, który został z kolacji, a następnie udałam się do stajni. W sumie nie planowałam na razie wsiadać, ale kiedy zobaczyłam, że Kalliyan jest w swoim boksie i bardzo się nudzi – zmieniłam plany. Siwa łepetyna araba wysunęła się w boksu, kiedy usłyszał moje kroki. Nie zdążyliśmy się jeszcze lepiej poznać.
- Cześć, cześć... – szepnęłam, gładząc go po szyi. - Co ty na to, żeby przestać się lenić i zrobić mały trening? - zapytałam, ale nie spieszył się z odpowiedzią. Zamiast tego parsknął.
Poszłam po sprzęt i szczotki. Kall lubi czyszczenie i zawsze stoi grzecznie. Tym razem także pokazał, że potrafi być cierpliwym rumakiem, za co dostał cukierka. Szybko założyłam na niego czaprak, podkładkę i siodło, a potem ogłowie.
- Pójdziemy na halę – poinformowałam, wyprowadzając go na korytarz.
Nie miał zastrzeżeń.

***

Drzwi były zamknięte, więc uznałam, że ktoś musi mieć właśnie jazdę. Błagając bogów, by szybko skończył krzyknęłam „uwaga” i ostrożnie otworzyłam wrota. Meg stępowała na Ragnarze. Pomachałam do niej.
- Kończysz czy zaczynasz? - zapytałam, podchodząc bliżej. Kalliyan i Ragnarok wyciągnęli do siebie pyszczki.
- Kończę, kończę. Chciałam tylko sprawdzić, co potrafi i nad czym będziemy musieli popracować – odparła z uśmiechem. - Znikam za dwie minuty.
Dopięłam popręg i wlazłam na grzbiet ogiera, który z czujnie postawionymi uszami obserwował swojego kolegę. Delikatnie ściągnęłam wodze i przycisnęłam łydki do boków konia. Ten od razu ruszył żwawym stępem w kierunku ścieżki przy ścianie. Był mocno rozkojarzony towarzystwem i zadzierał głowę, starając się wyglądać dumnie. Kiedy Meg opuściła pomieszczenie, od razu wyczułam zmianę. Kall skupił się na mnie.
Mogliśmy zacząć pracę, więc wprowadziłam kilka prostych elementów. W narożnikach robiliśmy wolty, na początku były duże, z biegiem czasu zmniejszaliśmy ich rozmiar. Były też wielkie serpentyny. Najpierw o łagodnych brzuszkach, potem coraz ciaśniejszych i częstszych. W międzyczasie ćwiczyliśmy także zatrzymania. W stępie nie było żadnych problemów. Kall aktywnie szedł do przodu, nie próbował odchodzić od ściany, ani zadzierać łba. Wygiął szyję w łagodny łuk, zaczynał się rozluźniać. Często zmienialiśmy kierunki oraz tempo. Był moment kiedy zamiast szybszym stępem, ruszył przed siebie kłusem, jednak na moje polecenie zwolnił. Po kilku intensywnych minutach zdecydowałam, że czas na zmianę chodu. Dałam Kalliyanowi odpowiednie sygnały, a w narożniku wypchnęłam go do kłusa.
- Dobry konik... - pochwaliłam go z uśmiechem. Na razie spisywał się rewelacyjnie.
Tak jak poprzednio – bardzo często robiliśmy rożnego rodzaju wolty i półwolty. Kilka wężyków i serpentyn na całej powierzchni lub tylko na części. Kiedy ogier wyraźnie się rozluźnił, zaczął się robić także trochę bardziej śmiały. Chyba chciał sprawdzić, czy aby na pewno potrafię utrzymać się w siodle. Na szczęście odpuścił sobie pokaz amatorskiego rodeo, a ograniczył się jedynie do odchodzenia od ściany albo zwalniania. Po zatrzymaniu się z kłusa, nie chciał ponownie ruszyć truchtem. Szybko wyjaśniliśmy sobie kilka kwestii. Nie chciałam być kimś, kto po prostu każe mu zrobić daną rzecz, szczególnie jeśli on bardzo się temu sprzeciwia. Dążyłam do tego, by zaakceptował mnie jako partnera. Liczyłam na to, że zaufa mi i zrozumie, że możemy razem współpracować. Kolejne dziesięć minut poświęciliśmy właśnie na to. Chwaliłam go za każdą dobrze wykonaną figurę, a takie, które nie wychodziły, cierpliwie powtarzaliśmy do skutku. Wydawało mi się, że zaczął rozumieć to, co miałam mu do przekazania.
Zjechaliśmy na przekątną, gdzie docisnęłam łydki. Koń od razu podkręcił bieg, pięknie wyciągając się, by pokonać linię jak najszybszym kłusem. Cała jazda była bardzo energiczna, Kall przestał dokuczać mi swoimi humorkami, zaczął aktywną pracę i czujnie wyłapywał wszelkie sygnały. Sprawiał wrażenie bardzo delikatnego, ale jednocześnie emanował energią i zdeterminowaniem. Kiedy miał biec szybko – robił to z pełnym zaangażowaniem. Jeśli miał się zatrzymać – stawał w miejscu jak posąg, z idealnie ułożonymi nogami. Gdy miał potem ruszyć – natychmiast puszczał się kłusem.
Poklepałam go po szyi, zwalniając do stępa.
Oddałam znaczną część wodzy, by mógł wyciągnąć szyję i uśmiechnęłam się do siebie, widząc jak bardzo mu to pasuje. Dałam mu chwilę na uspokojenie się przed galopem.
Zebrałam wodze i zakłusowałam, wjeżdżając na pierwszy ślad. Przejechaliśmy niepełne okrążenie, gdy zagalopowaliśmy w jednym z narożników. Kall wykorzystał mój błąd, jakim były zbyt długie wodze i niewystarczająca kontrola. Szybko zwolniłam go do kłusa. Ta chwila dała mu podstawy do kolejnego „ataku na mój autorytet”. Zadarł głowę i założę się o moją wypłatę, że śmiał się ze mnie w duchu. Starałam się nie okazywać żadnego rozczarowania, uznałam, że najlepszym sposobem będzie zmęczenie go i znudzenie. Biegaliśmy szybkim kłusem przy ścianie w tym samym kierunku jak głupki, po jakimś czasie odpuścił. Wtedy na spokojnie ustawiłam go na pomoce, zebrałam i gdy wyczułam odpowiedni moment – zagalopowaliśmy.
Kall poddał się, chyba uznał, że testowanie mnie jest zbyt męczące.
Jego kroki były płynne i energiczne. Miałam pełną kontrolę. Kiedy trochę się już rozbiegał zmieniliśmy kierunek poprzez bardzo udaną lotną zmianę nogi i zaczęliśmy pracę nad innymi figurami w galopie. Kalliyan nie jest na razie mistrzem ujeżdżenia, startuje na poziomie klasy L, ale moją osobista ambicją jest do doprowadzić do programów z klasy N. Dzisiejszy trening był próbą nawiązania kontaktu i nie zamierzałam uczyć go nowych rzeczy, więc nasza praca w galopie była bardzo ograniczona. Po kilku woltach i lotnych, przeszliśmy do trenowania przejść między wszystkimi trzema chodami w różnych kombinacjach. Radził sobie nieźle. Był już całkiem rozgrzany i taki elastyczny. Mogłam robić z nim wszystko, wykonywał każde polecenie.
Pogalopowaliśmy sobie jeszcze, tak dla relaksu, a potem zwolniłam do kłusika. Poklepałam go po łopatce, widziałam, że jest już mokry, a zbyt wielki wysiłek na dzień dobry nie jest najlepszym pomysłem. Już bez zbędnych rewelacji truchtaliśmy na luźniejszych wodzach. Po chwili zwolniłam do stępa i tak człapaliśmy jeszcze jakieś osiem, może dziesięć minut. Nie miałam zerka, a ten na ścianie się zepsuł...
- No dobra, chłopie. Kończymy – powiedziałam, zatrzymując się przy drzwiach. Przytuliłam się do niego, a on stał prosto i starał się mnie ignorować. Zsiadłam, poluźniłam popręg, podwinęłam strzemiona i otworzyłam wrota. Kilkanaście sekund później Kall stał już w boksie, a ja zdejmowałam z niego siodło. Odniosłam sprzęt do masztalerki, czaprak zawiesiłam na płocie przy drzwiach wyjściowych, a potem wróciłam do ogiera, zaopatrzona w kawałek marchewki.
- Dziękuję za jazdę, śliczny. Zaprzyjaźnimy się – powiedziałam i pogłaskałam go po pyszczku, który wyciągnął by przeszukać moje kieszenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz