wtorek, 1 kwietnia 2014

Misja cz. IV

Heilari obudziła mnie o siódmej rano i dała jakieś leki, które i tak nie pomogły na potworny ból głowy. Po godzinie byliśmy już na lotnisku. Aiden poszedł załatwić formalności, podczas gdy my kupiłyśmy sobie słodycze i usadowiłyśmy się w całkiem wygodnych fotelach z widokiem na pas startowy.
- Gdzie konkretnie lecimy? - zapytałam.
- Do Rzymu. Jakiś mutant śmiało sobie poczyna, trzeba go złapać i sprawdzić co ma nie tak pod kopułą, a w najgorszym wypadku wyeliminować...
Nasz samolot nie miał żadnych opóźnień. Wszystko szło zgodnie z planem, aż do momentu, gdy maszyna ruszyła, a Heili zauważyła, że kilkanaście siedzeń przed nami czai się jej wróg. Facet miał na sobie kolorową koszulę, ze wstępnej obserwacji wynikało także, że jest otyły i boryka się z poważnym problemem wypadania włosów.
- To Tom Queen – poinformowała mnie. - Kiedyś trzymaliśmy się razem i chcieliśmy przejąć władzę nad światem.
- Nie wyszło.
- On nie zrezygnował, wszystko przed nim.
- To mutant?
Skinęła głową i wymieniła spojrzenia z Aidenem.
Tom Queen najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z naszej obecności, bo na lotnisku omal nie zszedł na zawał gdy zobaczył dawną przyjaciółkę. Heilari nie okazywała żadnych emocji, a gdy zaczął uciekać – nie goniła go.
- Poinformuj dodatkowy zespół. Nie sądzę, że przyjechał tu na wakacje.
- Sama to zrób, mam robotę – mruknął Hades i skierował się w sobie tylko znanym kierunku.
- Gówniarz myśli, że może robić co mu się żywnie podoba. Gdybym to ja go szkoliła chodziłby jak w zegareczku.
Wywróciłam oczami i zajęłam się czytaniem ulotki o zabytkach, podczas gdy mutantka kontaktowała się z szefostwem SO.
Później udaliśmy się do hotelu, gdzie zostawiliśmy nasze raczej ubogie bagaże.
- Idziemy do kostnicy – oświadczyła Heilari, a ja popatrzyłam na nią z grymasem.
- Dobrej zabawy, ja chyba sobie odpuszczę.
- Jak chcesz. Masz telefon, ale nie dzwoń i nie odbieraj, chyba, że będę to ja.
Wręczyła mi moją komórkę.
- Tak jest.
Pewnie domyślała się, że zrobię coś zupełnie innego, ale nie bardzo miała wyjście. Wyszli pozostawiając mnie samą w apartamencie. Wyszłam na taras i uśmiechnęłam się na widok miasta. Nigdy nie byłam w Rzymie, a szkoda. Słońce świeciło, temperatura wahała się w okolicach dwudziestu stopni, a gdzieś nie daleko swój koncert dawał uliczny grajek. Oparłam się o balustradę balkonu i nawiązałam połączenie.
Ray odebrał, ale nie odezwał się nawet słowem. Nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka długich sekund.
- Proszę, musimy pogadać... - wydusiłam w końcu.
- Tak, racja.. Gdzie jesteś? Przez telefon to się nie uda.
Cicho cmoknęłam z niezadowoleniem. Byłam setki kilometrów od domu. Albo i więcej.
- W Rzymie... - szepnęłam smutno.
- Mogę tam być za dwie godziny, jestem w Mediolanie.
- Oo... No dobra.
- Trafisz na Wzgórze Kapitolińskie?
Szybko wróciłam do pokoju i wyciągnęłam z plecaka mapę, którą kupiłam na lotnisku. Zaznaczono na niej miejsca, które warto odwiedzić.
- Tak! - ucieszyłam się. - To niedaleko hotelu, dotrę tam w kwadrans.
- Okej...
- Okej.
- To na razie. - Rozłączył się, a ja głośno odetchnęłam.
Ogarnęłam się, a chwilę mi to zajęło, bo łazienka była obłędna i wyszłam z budynku, kierując się w stronę Kapitolu. Miałam jeszcze ponad godzinę, więc nakupowałam sobie pamiątek. Po misji koniecznie muszę tu wrócić. „Założę tu stajnię” - zażartowałam w myślach, błądząc po pełnych uroku uliczkach.
Dziesięć minut przed wyznaczonym czasem zjawiłam się pod posągiem Marka Aureliusza. Bodajże słyszałam legendę o tym, że gdy posąg pokryje się rdzą – nastąpi koniec świata. Na razie jednak się na to nie zapowiadało, więc usiadłam na najbliższej pustej ławce i wyciągnęłam z plecaka nowe gadżety.
Po chwili ktoś się do mnie dosiadł, więc podniosłam wzrok i ujrzałam Ray'a, który jednak parzył gdzieś w dal i wyciągnął z kieszeni telefon.
- Cześć...? - powiedziałam trochę zbita z tropu. Widział mnie w ogóle?
- Poczekaj minutę, muszę się upewnić, że nikt mnie nie śledzi – odparł cierpliwie i przez jakiś czas manewrował komórką. - Jest dobrze, idziemy?
- Gdzie?
- Umieram z głodu.
Udaliśmy się do pierwszej lepszej restauracyjki i usiedliśmy na tarasie. Menu było po włosku, ale kilka nazw znałam z programów kulinarnych i gdy zamówienie do mnie przyszło – zgadzało się z moimi początkowymi wyobrażeniami o nim. Siedzieliśmy w ciszy i wcinaliśmy obiad, spokojnie obserwując otoczenie.
- Więc... - zaczęłam.
- Przepraszam – powiedział, a widząc jego minę byłam pewna, że mówi szczerze. - Nie powinienem mówić tego w takiej chwili, bo to była praca i wykonywałaś rozkazy...
Nie wiedziałam co powiedzieć, ale musiałam to wymyślić szybko.
- Ja też przepraszam... Pewnie w ogóle nie powinnam zgadzać się na propozycję Heilari.
- Nie, nie... właśnie do tego zmierzałem.
Uniosłam brew, zwykle był przeciwko.
- Kocham cię – powiedział pewnie, po dłużej chwili ciszy i zastanawiania się. - I znam cię. Wiem – tak mi się zdaje – kim jesteś i czego potrzebujesz, by jakoś funkcjonować. Potrzebujesz takich akcji. - Uśmiechnął się słabo. - Myślałem, że może jednak nie, bo stajnia, bo konie, bo treningi, ale się przeliczyłem. Potrzebujesz zmian, bo inaczej szybko się nudzisz i po prostu uciekasz w inne miejsce. Zaczęłaś się nudzić ze mną no i proszę: mamy Quicksilvera i wymianę ognia z Hydrą.
Słuchałam bo, starając się nie uciekać wzrokiem zbyt często.
- Jesteś trudną i dziwaczną osobą – kontynuował z wesołym uśmiechem, przez co sama mimowolnie się uśmiechnęłam. - Trzeba uważać na każdy swój ruch.
Znowu do czegoś zmierzał, a ja zaczęłam się zastanawiać co takiego ma w planach.
- Chyba wiem, co powinienem teraz zrobić. Co będzie najlepsze dla nas dwojga. Powinienem zwyczajnie odejść.
- Nie, Ray, nie, ja będę... - uniosłam się, ale pokręciła głową.
- Rus, widzę co się dzieje, dobra? Chcesz uciec. I staram się to zrozumieć. Jeśli odejdę będziesz mogła na spokojnie wrócić do stajni i co tydzień jeździć na misje. Nie będziesz się mną przejmować.
- Ale ja...
- Rusi- przerwał mi łagodnie. - Musisz się wyszaleć. - Wysilił się na uśmiech.
Zrobiło mi się tak strasznie źle. Myślałam, że zaraz obiad wydostanie się z powrotem na światło dzienne, ale powstrzymałam się w miarę łatwo. Łzy tym razem także dały nad sobą zapanować.
- Już nie chcę, nie muszę, proszę.
- Myślisz, że chcę się wynieść? - zapytał. - Nie byłoby dobrze gdybym został.
- Więc teraz ty uciekasz – powiedziałam trochę ostrzejszym tonem.
- Nie wiem, może. To nie ma znaczenia, hm?
- I co teraz? Każdy pójdzie w swoją stronę i już? Koniec? Co ze Sky? Ce wszystkimi?
Rzucił na stół kilka banknotów i wstał. Popatrzyłam na niego pytająco, ale spokojnie założył kurtkę i wyszedł za barierkę tarasu, po czym zatrzymał się tuż obok naszego stolika i uśmiechnął się.
- Rób co chcesz, masz wolną rękę i po prostu bądź szczęśliwa. - Delikatnie wzruszył ramionami i odszedł.
Ciężko opadłam na krzesło. Gapiłam się na ulicę, na ludzi, na budynki... Kelner zabrał naczynia, a potem przyniósł mi wielki pucharek lodów z posypką. Minęły dwie godziny, które poświęciłam na przemyślenia o życiu i lodach czekoladowych. Nagle jak z podziemi wyrosła Heilari z bardzo rozzłoszczoną miną i Aiden z raczej obojętną.
- Dlaczego nie odbierasz? - powiedziała jadowicie, a ja jedynie popatrzyłam na nią smutnymi oczami.
- Rozmawiałaś z nim?
Pokiwałam głową.
- I co?
- Nic. Już nic.
Cmoknęła z dezaprobatą i poklepała mnie po ramieniu.
- Będziesz się mogła wygadać siostrzyczce.
- Jak to? - zapytałam z zaskoczeniem.
- Ten mutant, po którego tu przyjechaliśmy... To nie był mutant.
- To Kalijo.
- Kto?
- Kosmitka. Musimy ściągnąć innego kosmitę, a pomóc nam może w tym jedynie Heimdall. Nie lubi mnie, a Aidena nie zna.
- Mnie też nie lubi – powiedziałam, kiedy już otrząsnęłam się po usłyszeniu informacji.
- Twojej siostry posłucha. Lecimy na Krym – zarządziła.
Trzy godziny później byliśmy już w samolocie. Zadzwoniłam do Det i chwilę pogadałyśmy. Na szczęście była w domu i miała chwilę by mi pomóc.
- Loki jest tutaj? - zapytała siedząca obok mnie mutantka.
- Tak, jest. To co? Nie pojawisz się w stajni?

- Nie ma takiej opcji.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
Dość szybko dotarliśmy do miasteczka, w którym znajdowała się Winter Mist. Wypożyczony samochód na szczęście posiadał klimatyzację. Zaparkowaliśmy pod stajnią i razem z Aidenem wyszłam z auta mniej więcej w tym samym momencie, w którym Detalli wybiegła z domu.
- Ruuuuus!
- Deeeeeet!
Rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Po kilku minutach poświęconym radosnym krzykom, przerwał nam Aiden. 
- Wybaczcie moje panie, ale śpieszy nam się... 
- Aaa, no racja. Potrzebujemy twojej pomocy - powiedziałam.
- No słyszałam, ale o co konkretnie chodzi?
- Heimdall musi sprowadzić kogoś do Midgardu.
- Kogo? I po co?
- Kosmitę - westchnęłam. - Nazywa się Darkehunter i ponoć przebywa w Asgardzkim więzieniu. 
- Eh, w więzieniu, powiadasz? Może być ciężko... 
- Proooszę... - Zrobiłam szczenięce oczka. 
- Zapytam Lokiego, co da się zrobić. 
Wprowadziła nas do salonu, gdzie przed telewizorem na wygodnej kanapie siedział bóg zła i kłamstwa, ostrząc swoje niezawodne sztylety.
- O, Ruska, witaj - powiedział na mój widok. 
- Cześć, szwagier.
- Rus chce wyciągnąć kogoś z naszego więzienia. Masz zrobisz wszystko, co w twojej mocy, jasne? - Detalli zmierzyła go groźnym spojrzeniem. 
Bóg zastanawiał się przez chwilę, a później skinął głową. 
- Kiedy przestanie ci być potrzebny, odeślemy go z powrotem. 
Wstał z sofy i poprawił swoje ziemskie odzienie. Wyszliśmy na zewnątrz i udaliśmy się w kierunku pustego pastwiska. Det kazała się nam odsunąć, gdy Loki stanął w pełnej majestatu pozie i poparzył na niebo. 
- Heimdallu! - krzyknął. - Otwórz most!
Nad nami zebrały się ciemne, burzowe chmury. Po chwili ogromny strumień kolorowego światła wessał boga, pozostawiając po sobie jedynie unikatowe ślady na ziemi. 
- Zaraz wróci - zapewniła nas Detalli.
I faktycznie. W tym samym świetle po kilku minutach pojawiły się dwie postacie. Darkehunter miał ponad dwa metry wzrostu. Wyglądał jak rasowy bokser wagi ciężkiej albo raczej jak strong-man w trakcie udanej kariery. Na skórze w przerażająco sinym odcieniu miał liczne blizny i świeże zadrapania. Kolejną charakterystyczną cechą były długie, czarne włosy. 
- To on - powiedział sucho Loki i pchnął kosmitę w naszym kierunku. - Jeśli spróbujesz sztuczek, zginiesz z mojej ręki - wysyczał. 
- Uważajcie na niego. - Det słabo się uśmiechnęła. 
- Wiem, wiem. Nie wygląda na miłego. 
- Zabiorę go do samochodu, a wy poplotkujcie - powiedział Aiden i wskazał wielkoludowi drogę. Ten posłusznie ruszył z chłopakiem przed dom. Loki po chwili do nich dołączył. 
- Powiesz mi co się stało? - zapytała łagodnie. - Dlaczego błąkasz się po świecie i wyciągasz kosmitów z więzienia?
- Takie nowe hobby, siostrzyczko. - Uśmiechnęłam się. - Chciałam o tym pogadać, ale teraz jakoś nie mogę. Obiecuję, że niedługo wpadnę i wszystko ci opowiem. 
- Ale wszystko gra? - Nie była przekonana.
- Niekoniecznie. Ale będzie dobrze.
Wróciłyśmy na podwórko, gdzie czekał uruchomiony samochód. Pożegnałyśmy się i wsiadłam do auta na miejsce obok kierowcy. 
- Wracamy do Rzymu? - zapytałam.
- Tak - odparła chłodno Heilari, która siedziała z tyłu z naszym nowym znajomym. Ciekawsko rozglądał się po wnętrzu pojazdu.
- Jak? Przecież nie wpuszczą go do samolotu. 
- Więc wynajmiemy własny. 
Jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Malutki, kilkuosobowy samolocik dowiózł nas do stolicy Włoch. Nasz kosmita nie wyglądał na zaskoczonego, pomyślałam więc, że już kiedyś był na Ziemi. 
Zebraliśmy się w hotelowym pokoju Heilari.
- Kalijo jest w tym mieście - powiedziała mutantka, zwracając się do Darkehuntera.
- Domyśliłem się - odparł niskim głosem, który na myśl przywodził mi jedynie demony. Tak, miał głos jak demon. A to, że nigdy nie słyszałam żadnego demonowatego nie ma znaczenia. 
- Musisz ją znaleźć i odesłać - wyjaśniła.
- Po to mnie wyciągnęłaś? Tylko do tego jestem wam potrzebny?
- Zrobisz to dla mnie, Hunt.
- Zgoda - westchnął ciężko.
- Jutro rano zaczniemy poszukiwania. Możesz spać na podłodze. 
Kosmita skinął głową i odebrał koc od Aidena. Rozeszliśmy się do swoich pokoi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz