Oranje & Ruska
Czworobok - Rosewood Ranch
Oranje przyjechała do nas dwa dni temu, przez ten czas sporo
z nią spacerowałam i pokazywałam całe Rosewood Ranch. Była spokojna, zaczęła
wychodzić na padok zaprzyjaźniła się też
z Silver Elle i Sharadą.
Było po piętnastej kiedy ze sprzętem i szczotkami zjawiłam
się przy jej boksie. Dość szybko uporałam się z zaklejkami, siodłanie poszło
nieco gorzej. Przy zakładaniu ogłowia zadzierała łeb w górę, musimy ja tego
oduczyć.
Wyprowadziłam ją na czworobok i ustawiłam odpowiednią
długość puślisk po czym wsiadłam. Ora
„westchnęła” i skierowała jedno ucho w moja stronę. Zaraz potem przyłożyłam
łydki do jej boków i delikatnie ściągnęłam wodze. Del powiedziała, że lubi
sprawdzać nowych jeźdźców, toteż byłam zdecydowana i stanowcza. Najechałam na
pierwszy ślad i pilnowałam by szła żwawo.
Konik pomachał głową, ale szybko przestał planując manewry na
zakłusowanie. Po jednym okrążeniu dociągnęłam popręg i zaczęłam robić wolty przy
A i C. Najpierw dwudziestometrowe, potem dziesięcio. Zmieniłam kierunek przez
przekątną i wykonywałam niewielkie wolty w każdym narożniku. Oranje była spokojna, słuchała mnie i chętnie
szła do przodu bez ociągania. Puknęłam ją łydkami i wypchnęłam, wtedy bryknęła
dwa razy i ruszyła dzikim galopem. Odchyliłam się i miarowo ściągałam wodze
uspokajając ją głosem, zwolniła do stępa jakby nie znała chodu
pośredniego. Kiedy wyglądała na
ogarnięte spróbowałam ponownie, tym razem czekało mnie prawdziwe rodeo. Oranje
jak szalona krowa rozbijała się po czworoboku. Doprowadzenie jej do normalności
zajęło mi więcej czasu niż poprzednio, ale chyba zrozumiała, że nie mam zamiaru
ewakuować się z siodła. Nawet awaryjnie. Obrała inną taktykę, po zakłusowaniu
pełzła niczym ślimak udając, że biegnie.
Wzięłam głęboki oddech i dodałam jej
mocniejszy impuls, który powtarzałam co kilka sekund. Klacz poruszała się
sprężystym chodem z ładną akcją kończyn. Zganaszowała się przestając spiskować
przeciwko mnie. Na krótkich ścianach anglezowałam, na długich jechałam ćwiczebnym.
Co jakiś czas robiłam wolty różnej wielkości.
Pochwaliłam konia po świetnie wykonanej serpentynie z trzema brzuszkami.
Nie chciałam jej przemęczać, więc kiedy rozkłusowałam ją już w dwóch kierunkach
poprosiłam o galop w narożniku na prawo. Dwa razy powtarzać nie musiałam…
Chociaż myślałam, że ruda popędzi przed siebie z prędkością
światła, tymczasem ona jak gdyby nigdy nic płynnie przeszła w galop ciągle
mając ładnie ustawioną głowę i pracujący zad. Miała wydatny chód, ale jazda na
niej była czystą przyjemnością. Nie szarpała i nie buntowała się, chyba
wyjaśniłyśmy już sobie wszystko co do joty. Po jednym okrążeniu zmieniłam
kierunek przez przekątną z lotną zmianą nogi.
Kolejne okrążenie przejechałyśmy bez zarzutów. Jako, że jest była to jej
pierwsza jazda od bardzo dawna, nie planowałam ćwiczyć programów, a jedynie
rozkłusować i rozstępować Orę.
Stępowałam na luźnej wodzy, klacz opuściła głowę i parskała
co jakiś czas. Minęło 10 minut, więc delikatnie pociągnęłam na wodze,
zatrzymała się więc poklepałam ją po szyi, a potem zeskoczyłam na ziemie. Wtedy
jeszcze ją wygłaskałam i ruszyłyśmy w stronę bramki, a następnie do stajni.
Zdjęłam sprzęt i przeciągnęłam szczotką jej sierść. Dałam jej marchewkę i
szepnęłam kilka słów podziękowania. Spisała się znakomicie!
Odniosłam rząd do siodlarni, umyłam wędzidło, a czaprak
wyniosłam na dwór i powiesiłam na płocie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz