piątek, 10 października 2014

Trening ujeżdżeniowy


IMIĘ KONIA: Iriesco
JEŹDZIEC: Ruska
RODZAJ TRENINGU: ujeżdżenie
DATA: 12. 10. 2014r.
MIEJSCE: kryta hala
WYSTĄPILI...: Ray & Chris

Było dość gorąco... Wszystkie konie drzemały pod drzewami. Nie chciało mi się siedzieć w domu, tym bardziej, że wybuchnęła nie mała kłótnia na linii Valentine – Megan. Tak jak panowie robili zakłady, która pierwsza użyje broni palnej, tak pozostałe dziewczyny oglądały telewizję, udając, że
nie słyszą rozbijanych o ściany talerzy. Sky siedziała jeszcze w szkole, współczułam jej.
Przeszłam się do garażu, gdzie Ray grzebał przy jednym z samochodów. Usiadłam na stole i rozejrzałam się.
- Co robisz?
- Regulator ciśnienia się chrzani – westchnął, grzebiąc pod maską.
Z nudów podniosłam obcęgi i przycinałam sobie jakiś drucik.
- Wzięłabym konia na trening... - powiedziałam od niechcenia. - Ale mi się nie chcę...
- No dobra, to zostań tutaj. Możemy pogadać o... zmianach klimatycznych albo omówimy problem susz w Arizonie? - powiedział ze śmiechem.
- Taaak, właśnie o tym marzyłam. Nie no, wezmę się do roboty. Na hali jest chłodniej, więc wezmę... Iriesco?
- Chyba dawno nie chodził. - Ray wzruszył ramionami. \
- Kolejny powód, dla którego muszę się w końcu ogarnąć.
- Spójrzmy prawdzie w oczy, ty nie potrafisz się zorganizować.
- No i co... Taki mój urok. Nawet w największym chaosie można dostrzec porządek, co nie?
- Chyba jednak jesteś wyjątkiem.
Wytknęłam język i zeskoczyłam ze stołu, po czym do niego podeszłam.
- Możesz potem przyjść i porobić nam zdjęcia na stronę.
- Nie wiem czy się wyrobię, Oli. Muszę jeszcze sprawdzić parę rzeczy. - Zerknął na mnie niepewnie.
- No dobra, przecież i tak nigdy cię nie ma... - Zrobiłam jedną z tych bardziej ruszających smutnych min.
Wywrócił oczami i przytulił mnie. No i rozeszliśmy się, on poszedł po aparat, ja po konia na pastwisko. Chociaż oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie wytrzymalibyśmy ze sobą 24 godziny na dobę.. 
Nie miałam uwiązu, więc w duchu modliłam się, aby ogier miał na sobie kantar. Bogowie mnie wysłuchali. Wypatrzyłam go przy strumieniu, leżał w błotku i co jakiś czas poruszał uchem, by odgonić muchy.
Podeszłam do niego, ale od razu podniósł głowę. Pogłaskałam go z uśmiechem, a potem nakłoniłam do wstania. Ogierek posłusznie stanął na nogach i pozwolił mi się zaprowadzić do furtki. Zaprowadziłam go do boksu, a potem przyniosłam sobie sprzęt. Wybrałam beżowy czaprak i takie same owijki. Najpierw go wyczyściłam. To zajęło mi jakieś 10 minut, bo był cały w zaschniętym błocie... Potem szybko zajęłam się ekwipunkiem i wyszliśmy na korytarz, kierując się w stronę hali. Nie było tam przeszkód – dobra wiadomość.
Podpięłam popręg i wsiadłam, a koń od razu ruszył stępem. Wjechaliśmy na ścianę, delikatnie skróciłam wodze. Daliśmy sobie jedno okrążenie na przypomnienie kto jest kim, a potem przeszliśmy do prostych rozgrzewających ćwiczeń. Irys był trochę ospały, ale rozumiałam to. Ostatnie dni były bardzo luźne, głównie leniuchowaliśmy... Ciągle musiałam go popędzać, bo coś zwalniał i ogólnie próbował mi pokazać, że ta cała jazda jest dzisiaj bez sensu. No, ale jeśli nie dzisiaj, to już chyba wcale. Póki chociaż jedno z nas ma jako taki nastrój na trening to trzeba było to wykorzystać.
Zaczęliśmy od sporych wolt i serpentyn o łagodnych brzuszkach. Z kazdym okrążeniem zacieśnialiśmy je, przy okazji raz na jakiś czas zmieniając kierunek. Potem chwilę przypominaliśmy sobie zwroty na zadzie i na przodzie. Iri wciąż był nieco zbyt oporny nie wykonywał ćwiczeń z takim zaangażowaniem, na jakie bym liczyła. Zatrzymałam się i nakłoniłam do cofnięcia się o kilka kroków. Poklepałam go po szyi i docisnęłam łydki, wypychając go do stępa. W narożniku zakłusowaliśmy. Był bardzo „do pchania” i myślała, że zaraz wysiądę... Zwykle po przerwie w treningach jest pełen energii i ciężko go ogarnąć.
Zaczęłam się martwić, jednak już po jednym kółku żwawszego truchtu znacznie się ożywił. Uniósł głowę i postawić uszy, które dotąd albo trochę tulił, albo rozstawiał na boki. Chętniej przebierał nogami i co jakiś czas cicho poparskiwał, machając głową. Pilnowałam tempa jadąc po pierwszym śladzie. Zaczęliśmy wykonywać wszelakiej maści wolty i półwolty, na równi z wężykami i serpentynami. Poczułam, że zaczął pracować. Co prawda co kilka minut nagle się rozpraszał, ale szybko wracał do siebie.
Wjechałam na ścianę. Plan był taki: na krótkich kłusem zebranym, na długich wyciągniętym. Po dwóch okrążeniach zmiana kierunku no i odwrotna kolejność – krótkie ściany wyciągany i tak dalej.
Docisnęłam łydki i cmoknęłam, ciągle przyspieszaliśmy. W końcu tuż przed zakrętem zebrałam go sobie. Od razu złapał o co chodziło i zgrał się ze mną. Przejechaliśmy przez środek hali, by wprowadzić drugą część zadania w życie. Wtedy do środka weszli Ray i Chris. Kiwnęli do mnie głowami, witając się, a ja odwzajemniłam gest. Usiedli na trybunach, jeden wyjął aparat, a drugi kamerę.
Iriesco powitał gości cichym rżeniem, przy okazji poważnie się dekoncentrując. Chwilę zajęło mi odzyskanie jego uwagi...
W końcu skoncentrował się na sygnałach. Jego zmiany tempa były bardzo płynne, zawsze zwracałam na to uwagę, gdy widziałam go w ruchu.
Zwolniłam do stępa, a po kilku sekundach zakłusowałam. Robiliśmy to także w drugą stronę. Tylko kilka prób, bo wszystkie były wystarczająco udane.
Dość szybko przeszliśmy do szlifowania chodów bocznych. Na początek wybrałam łopatkę do wewnątrz. Ustawiłam konia tak, by poruszał się w delikatnym zgięciu wokół mojej wewnętrznej łydki. Otrzymał jasne sygnał i wiedział, co należy właśnie zrobić. Poprawnie krzyżował kończyny i obniżył wewnętrzny staw biodrowy. Poklepałam go i wyprostowałam na pierwszym śladzie. Po chwili zwolniłam do stępa i oddałam wodze na przekątnej – bez utraty szybszego tempa. Na koniec je zebrałam, zakłusowałam i przygotowałam ogiera do wykonywania trawersu. Zgięcie musiało być trochę większe, niż w poprzednim przypadku poprzedniego ćwiczenia. Iriesco trochę się rozkojarzył i niemal poplątał nogi, ale szybko zareagowałam mocniej dodając łydki i bardziej działając dosiadem.
Przypomniał sobie co i jak, po czym zaprezentował to ćwiczenie jak należy. Pochwaliłam go i ponownie dałam chwilę przerwy. Postanowiłam spróbować jeszcze raz, ze względu na brzydki początek, ale druga próba udała się o wiele, wiele lepiej.
- No dobra, kochany. Zagalopujemy sobie – powiedziałam z uśmiechem i w najbliższym narożniku wypchnęłam konia do szybszego chodu. Z początku machnął kilka razy głową, ale bardzo szybko się ogarnął i mimo że wstąpiły w niego pokłady energii – nie dawał po sobie tego poznać aż tak bardzo.
Pozwoliłam mu się wybiegać w jedną i w drugą stronę na nieco luźniejszych wodzach, ale wciąż na kontakcie. Jakieś 5 minut później zaczęliśmy konkretniejszą pracę. Na razie skupiałam się na woltach i poprawnym ustawieniu konia. Iriesco ładnie się wyginał i nie miał problemów z usztywnianiem, więc szybko przeszliśmy do ćwiczeń z lotną zmianą nogi na przekątnych i ósemkach.
Na początku miał jakiś drobny problem, parę razy się potknął, ale szybko zdał sobie sprawę, że musi być bardziej uważny.
Kiedy już zmieniliśmy nogę postanowiłam zrobić kilka dużych wolt w kontrgalopie. Iri miał z tym mały problem na lewo, ale na prawo radził sobie dobrze. Po dłuższej chwili przyzwyczaił się i dopasował do rytmu dzięki czemu na obie strony szło mu poprawnie.
Minęła dłuższa chwila zanim przeszliśmy do ciągów. Iriesco nigdy nie miał z tym większych problemów, dlatego już za pierwszym razem wykonał ćwiczenie prawidłowo. Wydawało mi się, że nawet lubi to ćwiczenie. Ja zresztą też, koń który robi to ze szczerym, zdrowym zaangażowaniem wygląda wtedy rewelacyjnie.
Pochwaliłam rumaka i pozwoliłam mu na chwilkę galopu po prostej. Zwolniłam do kłusa i dla zasady wykonaliśmy jeszcze ciąg w tym chodzie.
Dałam mu z tym spokój po pierwszej udanej próbie.
Dla rozluźnienia porobiliśmy jeszcze trochę przejść we wszystkich chodach i dwa pełniutkie okrążenia kłusem wyciągniętym. Potem już rozstępowanie. Wyklepałam go porządnie, bo się chłopak bardzo ładnie spisał.
- Powiem Ci, że bardzo ciekawe miny strzelasz jak jeździsz – odezwał się Ray, pokazując kumplowi swoje dokonania w dziedzinie fotografii.
Wywróciłam oczami i położyłam się na szyi ogiera. Chwilę potem wstałam i rozejrzałam się z nudów. Kierowałam samymi łydkami i dosiadem, konik posłusznie człapał tam, gdzie poprosiłam. Miał na krótką grzywę, by pleść mu warkoczyki...
Po kilku minutach zatrzymałam go i zeskoczyłam na ziemie. Poluźniłam popręg, a chłopaki otworzyli nam już wrota. Zerknęłam na ekran urządzenia, które trzymał Rayan.
- Aha...Teraz mam dylemat czy to publikować na stronie stajni, usunąć i zapomnieć czy wysłać do gazety, żeby ludzie mogli się pośmiać...

Odstawiłam Iryska do boksu, gdzie zdjęłam sprzęt i dałam mu kilka cukierków w nagrodę za pracę. Potem odniosłam jego dobytek do siodlarni, ale gdy spojrzałam na czaprak, stwierdziłam, że koniecznie trzeba go wyprać... Jednak póki co powiesiłam go na płocie by trochę obsechł.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz