JEŹDZIEC: Ruska
RODZAJ TRENINGU: ujeżdżenie
MIEJSCE: kryta hala
WYSTĄPILI...: Ray & Chris
Było dość gorąco... Wszystkie konie drzemały pod drzewami. Nie chciało mi się siedzieć w domu, tym bardziej, że wybuchnęła nie mała kłótnia na linii Valentine – Megan. Tak jak panowie robili zakłady, która pierwsza użyje broni palnej, tak pozostałe dziewczyny oglądały telewizję, udając, że
nie słyszą rozbijanych o ściany talerzy. Sky siedziała jeszcze w szkole, współczułam jej.
Przeszłam się do garażu, gdzie Ray
grzebał przy jednym z samochodów. Usiadłam na stole i
rozejrzałam się.
- Co robisz?
- Regulator ciśnienia się chrzani
– westchnął, grzebiąc pod maską.
Z nudów podniosłam obcęgi i
przycinałam sobie jakiś drucik.
- Wzięłabym konia na trening... -
powiedziałam od niechcenia. - Ale mi się nie chcę...
- No dobra, to zostań tutaj. Możemy
pogadać o... zmianach klimatycznych albo omówimy problem
susz w Arizonie? - powiedział ze śmiechem.
- Taaak, właśnie o tym marzyłam.
Nie no, wezmę się do roboty. Na hali jest chłodniej, więc
wezmę... Iriesco?
- Chyba dawno nie chodził. - Ray
wzruszył ramionami. \
- Kolejny powód, dla którego
muszę się w końcu ogarnąć.
- Spójrzmy prawdzie w oczy,
ty nie potrafisz się zorganizować.
- No i co... Taki mój urok.
Nawet w największym chaosie można dostrzec porządek, co nie?
- Chyba jednak jesteś wyjątkiem.
Wytknęłam język i zeskoczyłam ze
stołu, po czym do niego podeszłam.
- Możesz potem przyjść i porobić
nam zdjęcia na stronę.
- Nie wiem czy się wyrobię, Oli.
Muszę jeszcze sprawdzić parę rzeczy. - Zerknął na mnie
niepewnie.
- No dobra, przecież i tak nigdy cię nie ma... - Zrobiłam jedną z tych bardziej ruszających
smutnych min.
Wywrócił oczami i przytulił
mnie. No i rozeszliśmy się, on poszedł po aparat, ja po konia na
pastwisko. Chociaż oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie wytrzymalibyśmy ze sobą 24 godziny na dobę..
Nie miałam uwiązu, więc w duchu
modliłam się, aby ogier miał na sobie kantar. Bogowie mnie
wysłuchali. Wypatrzyłam go przy strumieniu, leżał w błotku i co
jakiś czas poruszał uchem, by odgonić muchy.
Podeszłam do niego, ale od razu
podniósł głowę. Pogłaskałam go z uśmiechem, a potem
nakłoniłam do wstania. Ogierek posłusznie stanął na nogach i
pozwolił mi się zaprowadzić do furtki. Zaprowadziłam go do boksu,
a potem przyniosłam sobie sprzęt. Wybrałam beżowy czaprak i takie
same owijki. Najpierw go wyczyściłam. To zajęło mi jakieś 10
minut, bo był cały w zaschniętym błocie... Potem szybko zajęłam
się ekwipunkiem i wyszliśmy na korytarz, kierując się w stronę
hali. Nie było tam przeszkód – dobra wiadomość.
Podpięłam popręg i wsiadłam, a koń
od razu ruszył stępem. Wjechaliśmy na ścianę, delikatnie
skróciłam wodze. Daliśmy sobie jedno okrążenie na
przypomnienie kto jest kim, a potem przeszliśmy do prostych
rozgrzewających ćwiczeń. Irys był trochę ospały, ale rozumiałam
to. Ostatnie dni były bardzo luźne, głównie
leniuchowaliśmy... Ciągle musiałam go popędzać, bo coś zwalniał
i ogólnie próbował mi pokazać, że ta cała jazda
jest dzisiaj bez sensu. No, ale jeśli nie dzisiaj, to już chyba
wcale. Póki chociaż jedno z nas ma jako taki nastrój
na trening to trzeba było to wykorzystać.
Zaczęliśmy od sporych wolt i
serpentyn o łagodnych brzuszkach. Z kazdym okrążeniem
zacieśnialiśmy je, przy okazji raz na jakiś czas zmieniając
kierunek. Potem chwilę przypominaliśmy sobie zwroty na zadzie i na
przodzie. Iri wciąż był nieco zbyt oporny nie wykonywał ćwiczeń
z takim zaangażowaniem, na jakie bym liczyła. Zatrzymałam się i
nakłoniłam do cofnięcia się o kilka kroków. Poklepałam go
po szyi i docisnęłam łydki, wypychając go do stępa. W narożniku
zakłusowaliśmy. Był bardzo „do pchania” i myślała, że zaraz
wysiądę... Zwykle po przerwie w treningach jest pełen energii i
ciężko go ogarnąć.
Zaczęłam się martwić, jednak już
po jednym kółku żwawszego truchtu znacznie się ożywił.
Uniósł głowę i postawić uszy, które dotąd albo
trochę tulił, albo rozstawiał na boki. Chętniej przebierał
nogami i co jakiś czas cicho poparskiwał, machając głową.
Pilnowałam tempa jadąc po pierwszym śladzie. Zaczęliśmy
wykonywać wszelakiej maści wolty i półwolty, na równi
z wężykami i serpentynami. Poczułam, że zaczął pracować. Co
prawda co kilka minut nagle się rozpraszał, ale szybko wracał do
siebie.
Wjechałam na ścianę. Plan był taki:
na krótkich kłusem zebranym, na długich wyciągniętym. Po
dwóch okrążeniach zmiana kierunku no i odwrotna kolejność
– krótkie ściany wyciągany i tak dalej.
Docisnęłam łydki i cmoknęłam,
ciągle przyspieszaliśmy. W końcu tuż przed zakrętem zebrałam go
sobie. Od razu złapał o co chodziło i zgrał się ze mną.
Przejechaliśmy przez środek hali, by wprowadzić drugą część
zadania w życie. Wtedy do środka weszli Ray i Chris. Kiwnęli do
mnie głowami, witając się, a ja odwzajemniłam gest. Usiedli na
trybunach, jeden wyjął aparat, a drugi kamerę.
Iriesco powitał gości cichym rżeniem,
przy okazji poważnie się dekoncentrując. Chwilę zajęło mi
odzyskanie jego uwagi...
W końcu skoncentrował się na
sygnałach. Jego zmiany tempa były bardzo płynne, zawsze zwracałam
na to uwagę, gdy widziałam go w ruchu.
Zwolniłam do stępa, a po kilku
sekundach zakłusowałam. Robiliśmy to także w drugą stronę.
Tylko kilka prób, bo wszystkie były wystarczająco udane.
Dość szybko przeszliśmy do
szlifowania chodów bocznych. Na początek wybrałam łopatkę
do wewnątrz. Ustawiłam konia tak, by poruszał się w delikatnym
zgięciu wokół mojej wewnętrznej łydki. Otrzymał jasne
sygnał i wiedział, co należy właśnie zrobić. Poprawnie
krzyżował kończyny i obniżył wewnętrzny staw biodrowy.
Poklepałam go i wyprostowałam na pierwszym śladzie. Po chwili
zwolniłam do stępa i oddałam wodze na przekątnej – bez utraty
szybszego tempa. Na koniec je zebrałam, zakłusowałam i
przygotowałam ogiera do wykonywania trawersu. Zgięcie musiało być
trochę większe, niż w poprzednim przypadku poprzedniego ćwiczenia.
Iriesco trochę się rozkojarzył i niemal poplątał nogi, ale
szybko zareagowałam mocniej dodając łydki i bardziej działając
dosiadem.
Przypomniał sobie co i jak, po czym
zaprezentował to ćwiczenie jak należy. Pochwaliłam go i ponownie
dałam chwilę przerwy. Postanowiłam spróbować jeszcze raz,
ze względu na brzydki początek, ale druga próba udała się
o wiele, wiele lepiej.
- No dobra, kochany. Zagalopujemy
sobie – powiedziałam z uśmiechem i w najbliższym narożniku
wypchnęłam konia do szybszego chodu. Z początku machnął kilka
razy głową, ale bardzo szybko się ogarnął i mimo że wstąpiły
w niego pokłady energii – nie dawał po sobie tego poznać aż
tak bardzo.
Pozwoliłam mu się wybiegać w jedną
i w drugą stronę na nieco luźniejszych wodzach, ale wciąż na
kontakcie. Jakieś 5 minut później zaczęliśmy
konkretniejszą pracę. Na razie skupiałam się na woltach i
poprawnym ustawieniu konia. Iriesco ładnie się wyginał i nie miał
problemów z usztywnianiem, więc szybko przeszliśmy do
ćwiczeń z lotną zmianą nogi na przekątnych i ósemkach.
Na początku miał jakiś drobny
problem, parę razy się potknął, ale szybko zdał sobie sprawę,
że musi być bardziej uważny.
Kiedy już zmieniliśmy nogę
postanowiłam zrobić kilka dużych wolt w kontrgalopie. Iri miał z
tym mały problem na lewo, ale na prawo radził sobie dobrze. Po
dłuższej chwili przyzwyczaił się i dopasował do rytmu dzięki
czemu na obie strony szło mu poprawnie.
Minęła dłuższa chwila zanim
przeszliśmy do ciągów. Iriesco nigdy nie miał z tym
większych problemów, dlatego już za pierwszym razem wykonał
ćwiczenie prawidłowo. Wydawało mi się, że nawet lubi to
ćwiczenie. Ja zresztą też, koń który robi to ze szczerym,
zdrowym zaangażowaniem wygląda wtedy rewelacyjnie.
Pochwaliłam rumaka i pozwoliłam mu na
chwilkę galopu po prostej. Zwolniłam do kłusa i dla zasady
wykonaliśmy jeszcze ciąg w tym chodzie.
Dałam mu z tym spokój po
pierwszej udanej próbie.
Dla rozluźnienia porobiliśmy jeszcze
trochę przejść we wszystkich chodach i dwa pełniutkie okrążenia
kłusem wyciągniętym. Potem już rozstępowanie. Wyklepałam go
porządnie, bo się chłopak bardzo ładnie spisał.
- Powiem Ci, że bardzo ciekawe miny
strzelasz jak jeździsz – odezwał się Ray, pokazując kumplowi
swoje dokonania w dziedzinie fotografii.
Wywróciłam oczami i położyłam
się na szyi ogiera. Chwilę potem wstałam i rozejrzałam się z
nudów. Kierowałam samymi łydkami i dosiadem, konik
posłusznie człapał tam, gdzie poprosiłam. Miał na krótką
grzywę, by pleść mu warkoczyki...
Po kilku minutach zatrzymałam go i
zeskoczyłam na ziemie. Poluźniłam popręg, a chłopaki otworzyli
nam już wrota. Zerknęłam na ekran urządzenia, które
trzymał Rayan.
- Aha...Teraz mam dylemat czy to
publikować na stronie stajni, usunąć i zapomnieć czy wysłać do
gazety, żeby ludzie mogli się pośmiać...
Odstawiłam Iryska do boksu, gdzie
zdjęłam sprzęt i dałam mu kilka cukierków w nagrodę za
pracę. Potem odniosłam jego dobytek do siodlarni, ale gdy
spojrzałam na czaprak, stwierdziłam, że koniecznie trzeba go
wyprać... Jednak póki co powiesiłam go na płocie by trochę
obsechł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz