niedziela, 9 czerwca 2013

Trening crossowy | Sheila |

Sheila & Ruska
Tor crossowy - Rosewood Ranch


Do Rosewood przyjechałam dopiero po południu, ale uznałam, że zdążę wziąć jeszcze Shi na trening. Weszłam do jej boksu i podarowałam kawałek marchewki.

- Może jakiś crossik? Co ty na to? – Uśmiechnęłam się i wyszłam zamykając za sobą drzwiczki. Udałam się do siodlarni skąd wzięłam sprzęt i wróciłam do Siwej. Zabrałam się za czyszczenie, które poszło dość szybko i sprawnie. Założyłam ekwipunek i wyprowadziłam ją na podwórko gdzie ustawiłam sobie odpowiednią długość puślisk i wsiadłam. Klacz otrzepała się i niecierpliwie czekała aż założę rękawiczki.

Nasz tor mieści się pięć minut drogi stępem od stajni, więc kiedy przyjechałyśmy na miejsce zrobiłam jedynie okrążenie dookoła stawu i zakłusowałam. Shi miała w sobie bardzo dużo energii, ciężko było mi ją utrzymać, dlatego robiłyśmy liczne wolty i półwolty. Podciągnęłam popręg. Kiedy przyszedł czas na galop ustawiłam ją sobie na dużej wolcie, płynnie  przyspieszyła i zganaszowała się. Miała spokojne tempo, jedynie co jakiś czas machnęła głową kiedy gryzły ją nachalne muchy. Kiedy zrobiłyśmy po dwa kółka na obydwie nogi, poprosiłam ją o galop po prostej gdzie mogła już wyciągnąć głowę i poczuć się jak dziki mustang. Jednak z jeźdźcem na grzbiecie… Widocznie pomyślała o tym samym, ponieważ bryknęła, ale plan się nie powiódł, bo ciągle siedziałam w siodle. Na zakończenie rozgrzewki postępowałyśmy przez chwilkę, a kiedy była już przygotowana do biegu, kłusem przybyłyśmy na linię startu. Wybrałam krótszą trasę by skupić się na szybkości, której ostatnio mojej kobyłce brakuje…

Odczekałam chwilę, Shi kręciła się i była bardzo podekscytowana. W końcu przyłożyłam łydki i wypchnęłam ją do galopu. Skoczyła przed siebie niczym górski lew i mknęła widząc pierwszą przeszkodę. Raczej niski płotek pokonałyśmy bez wahania.

- Dobrze… - Szepnęłam, a klacz na chwilę obróciła ku mnie jedno ucho. Zaraz potem skierowała je do przodu. Biegłyśmy równym tempem, starając się wyliczać odpowiednie odległości do przeszkód. Mała nieznacznie zawahała się przy dziwnej budowli przypominającej dom, ale mój impuls szybko naprawił sytuację.

Wskoczyłyśmy do jeziorka obficie rozchlapując wodę, w której czekała na nas jeszcze jedna, choć niewielka, przeszkoda. Shi dobrze sobie z nią poradziła, a chwilę potem galopowałyśmy już po trawie. Teraz czekał nas fragment, na którym wypadło przyspieszyć, toteż docisnęłam łydki do jej boków i nieco poluźniłam wodze. Nie zawiodła mnie i popędziła wzdłuż trasy. Jeszcze dwie przeszkody i finito… Niestety ta najbliższa wyglądała strasznie i taki był też jej poziom trudności. Była nie tylko długa, ale i szeroka. Coś jak kwadratowa drabina złożona z grubych belek. Odpowiednio ustawiłam ja przed przeszkodą i pilnowałam by nie wyłamana i nie straciła prędkości. Shi podniosła głowę i spięła mięśnie galopując wprost na tajemniczy twór. W sumie… skakała gorsze rzeczy. Ten nagły przebłysk napełnił mnie nadzieją i optymizmem. Wybiła się bardzo mocno i poprawnie technicznie wylądowała. Czułam, że się zachwiała, ale zareagowała i Sheila pogalopowała dalej. Pochwaliłam ją i z wieeelkim uśmiechem na twarzy skierowałam ją na ostatnią już przeszkodę  - taki tam żywopłot. Ale wysoka cholera była… No nic, jedziemy! Impuls i wio przed siebie. Shi już spocona, ale ciągle parła do przodu i nie musiałam jej popędzać.

- Już ostatnia… - Pocieszyłam ją i siebie…

Mocniejszy impuls i wybicie. Musnęła kopytkami gałązki, ale przeskoczyła i wylądowała. Poklepałam ją i poluźniłam wodze tak by mogła swobodnie zasuwać do mety. Zadowolona parsknęła i machnęła głową. Przekraczając upragniona linię całkiem oddałam jej wodze, a potem zwolniłam do kłusa.

-Pojedziemy się rozluźnić do lasu. – Stwierdziłam i kierując łydkami i dosiadem udałyśmy się przed siebie pewną miłą ścieżynką. Pokłusowałyśmy zbliżając się do stajni okrężną drogą. Pojechałyśmy nad jeziorko, gdzie sobie Shi po brodziła chłodząc kopytka i ochlapując mnie. Chociaż w sumie pomogło to na błotko, którym byłyśmy pobabrane  przez piaszczysty fragment trasy zaraz po bajorze. Stępem skierowałyśmy się do stajni, zajęło nam to około 15 minut. Na podwórku położyłam się na jej kłębie by ja przytulić, potem stwierdziłam, że chyba nie wstanę. Do momentu kiedy  jakaś wściekła mucha użarła ją w zad i bryknęła, a ja zleciałam na trawę.

-No, no, no! Żeby spaść ze stój to już trzeba mieć talent! – Krzyknęła rozbawiona Valentine czyszcząca Sharadę.


Sheila dotknęła chrapami mojego policzka, nie potrafię się na nią gniewać. Szybko wstałam i zdjęłam jej siodło, które wraz z czaprakiem i podkładką powiesiłam na płocie. Ochraniacze rzuciłam gdzieś w krzaki, byle tylko szybko  zaprowadzić siwą do stajni. Dzięki długiemu spacerowi była sucha, więc dałam jej smakołyki, wymiziałam i wyszłam po sprzęt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz